Artykuły

Felietony i Wywiady

Jacek Teler - ponad 80 wysokogórskich wypraw - WYWIAD

Jacek Teler w masywie K2, Karakorum (fot. z archiwum Jacka Telera)
Jacek Teler - polski himalaista i alpinista, z wykształcenia teolog i filozof. Ma na koncie ponad 80 wysokogórskich wypraw, często samotnych. Organizator licznych akcji ratunkowych oraz poszukiwawczych w wysokich górach Azji. Przewodnik. Zdobył między innymi Broad Peak (8051 m n.p.m., samotnie), Gaszerbrum II (8035 m n.p.m., dwukrotnie) oraz najtrudniejszy siedmiotysięcznik świata Pik Pabiedy (7439 m n.p.m.). Podczas samotnej wspinaczki bez tlenu na Mount Everest dotarł do 8250 m n.p.m., a jego atak szczytowy na K2 został przerwany przez lawinę na wysokości 8350 m n.p.m. Organizator lub uczestnik w kilku zimowych wyprawach na K2 i Nanga Parbat. Wspinał się ponadto w wielu innych górach świata, na kilku kontynentach. Jest jednym z najbardziej doświadczonych polskich alpinistów, o niesamowitej konsekwencji i regularności w realizowaniu swojej górskiej pasji. Prowadzi stronę internetową: http://www.blogk2.com/.

Grzegorz Gawlik [G.G.]: Twoja pierwsza wysokogórska wyprawa kiedy miała miejsce, dokąd, co udało się osiągnąć?

Jacek Teler [J.T.]: Ałtaj, początek lat 90-tych XX w., Północno-Czujski Grzbiet, Rosja. Wszedłem wtedy na trzy-cztery trudne 3-tysięczniki, w bardzo niedostępnym terenie, w pobliżu granicy mongolskiej. W styczniu 1995 roku, dwuosobowy wyjazd w Alpy, aby wejść na Mont Blanc (4810 m n.p.m.) nową drogą, przerwany na wysokości około 4300 m n.p.m. przez załamanie pogody i odmrożenia.

Jeżeli chodzi o góry naprawdę wysokie, w połowie lat 90-tych, zdobyłem od strony Kirgistanu pamirski Pik Lenina (7134 m n.p.m.). Później stawałem na nim jeszcze siedmiokrotnie.

[G.G.]: Jak nauczyłeś się wspinać? Skąd ci się to wzięło?

[J.T.]: Z tatą, mając 6 lat wszedłem na Śnieżkę (1602 m n.p.m.) w zimie, potem Tatry, wspinając się leczyłem lęk wysokości. Na studiach rozpocząłem wspinaczkę z użyciem lin. Uczyli mnie starsi bardziej doświadczeni koledzy, nie robiłem żadnego kursu wspinaczkowego.

 [G.G.]: Co byś doradził początkującym adeptom wspinaczki i wyjazdów w góry wysokie?

[J.T.]: Wspinaczka a góry wysokie, to obecnie tak jak maraton i sprint. Tu bieganie i tu bieganie. Niby to samo, ale jednak nie. Nie znam się na wspinaczce stricte sportowej, czasami uprawiam ją treningowo w skałach.  Jeśli chodzi o góry wysokie, największe znaczenie ma- wytrzymałość i siła, spory udział- rozwaga i doświadczenie, trochę- technika oraz sprzęt. Jak rozpoczynasz przygodę z górami wysokimi, zacznij od budowania siły i wytrzymałości, to będzie procentowało przez lata.

Dobrze jest rozpalić w sobie autentyczną ciekawość do gór, zagłębić się w ich poznawanie. Dowiedzieć się o specyfice góry, pogodzie, o możliwościach jej zdobycia. Nawiązać kontakt z miejscową ludnością, która nie tylko przekaże swoje doświadczenia, ale opowie o sobie, o życiu, o zwyczajach czy kuchni.

[G.G.]: Policzyłeś kiedyś na ilu wyprawach byłeś w górach wysokich, ile łącznie lat na nich spędziłeś?

[J.T.]: Kiedyś Simone Moro [włoski himalaista, zaliczany do światowej czołówki - przyp. G.G.] poprosił mnie pod Nanga Parbat (8126 m n.p.m., Himalaje) o moje stare buty La Sportiva, bardzo mocno wysłużone. Firma poprosiła, bym podesłał na ilu wyprawach ta para butów była. Simone zużywa takie buty na jednej wyprawie, góra dwóch, przeciętny wspinacz, na dwóch, może trzech. Ja używałem tej pary na czternastu  wyprawach na ośmiotysięczniki.

W sumie, wyjazdów od wysokości góry Mont Blanc było z pewnością ponad 80, nie jestem wstanie policzyć. Czasowo, ponad 3 lata spędziłem w samym Pakistanie, około 3 lata w Kirgistanie, w pozostałych krajach jak Nepal, Rosja, kraje Ameryki Południowej, Maroko, Tanzania i inne, kolejne 3 lata. To wszystko na przestrzeni dwudziestu paru lat.

[G.G.]: Całymi tygodniami nocujesz w namiotach, w zimowych warunkach, przeczekujesz załamania pogody, nie dłuży ci się wtedy? Co robisz?

[J.T.]: Bardzo lubię muzykę, ale mam żelazną zasadę, że towarzyszy mi tylko w bazie, o ile uznam ją za bezpieczną. Uszy, nawet w nocy, w niezbyt bezpiecznym terenie powinny być nastawione na słuchanie przyrody. Dzisiaj wielu wspina się i śpi ze słuchawkami na uszach. Nie usłyszą na przykład lawiny. Próbuję nosić książki, ale one są ciężkie. Chociaż często jestem sam, to kocham góry i nigdy się w nich nie nudzę.

[G.G.]: Nocowałeś na wysokości 8000 m n.p.m., jak wygląda taka noc i ile ma wspólnego ze snem?

 [J.T.]: To jest przeczekiwanie. Nie używając tlenu, na ośmiu tysiącach "spałem" dwie noce w masywie Mount Everestu (8848 m n.p.m., Himalaje) i kolejne dwie noce w masywie K2 (8611 m n.p.m., Karakorum). Najwyżej na około 8200 m n.p.m. Wtedy przyjmuje się, że każda czynność to jest wysiłek „razy cztery”, niż u podnóża gór. Takie są braki tlenowe. Nie ma mowy o regeneracji organizmu. Co innego jest wspinać się na 8000 metrów, a co  innego próbować tam spać. Przy czym na wielu ośmiotysięcznikach, w ostatnim obozie, śpi się na wysokościach 7100-7400m n.p.m. Wyjątkiem są tzw. wysokie ośmiotysięczniki: Mount Everest, K2, Kanczendzonga (8586 m n.p.m., Himalaje), Lhotse (8516 m n.p.m., Himalaje), niektórzy jeszcze, w zależności od drogi wspinaczkowej, zaliczają Makalu (8485 m n.p.m., Himalaje). Wymienione 8-tysięczniki wymagają stawiania ostatniego obozu w okolicach 7800-8300 m(ta ostatnia wysokość dotyczy trzech z nich najwyższych). Przyjmuje się, że około 7800-8000 m n.p.m., to początek strefy śmierci, gdzie dochodzi do stopniowego wyniszczania organizmu. Wtedy, nawet u najlepszych wspinaczy wysokogórskich, nie ma mowy o regeneracji i odpoczynku, a przebywanie tam prędzej czy później (raczej prędzej) kończy się śmiercią. Jeżeli nie zejdzie się w dół.

Obecnie wiele osób stara się dojść do ostatniego obozu, około godziny 17-18, nawet nie biorą śpiworów. W letargu czekają na noc, pijąc dużo płynów, i około godziny 22-24 ruszają w kierunku szczytu, by na kolejny nocleg zejść do niższych obozów.

Oprócz czterech noclegów na wysokości 8000 m n.p.m., spałem jakieś 40-50 razy na wysokościach powyżej 7000 m n.p.m. Poniżej 7600 m n.p.m. da się jakoś spać.

[G.G.]: Co czujesz osiągając szczyt ośmiotysięcznika, radość, czy skupiony jesteś tylko na tym, jak mimo zmęczenia bezpiecznie zejść z góry? I kiedy nadchodzi moment, gdy dociera do ciebie, wykonałem kawał dobrej roboty?

[J.T.]: Kawał dobrej nikomu niepotrzebnej roboty (śmiech). Im jestem starszy tym krócej jestem na szczycie. 75% wypadków dzieje się w zejściu. Tak naprawdę, radość szczytu przeżywam tuż przed, gdy wiem, że wejdę, chociaż nie wiem czy zejdę. Niejako na zapas. Na szczycie przebywam zazwyczaj 10-15 minut  i w dół. Chcę zejść jak najszybciej, jak najbezpieczniej. W domu wracam do momentów z wyprawy, jest wtedy czas na radość, wspomnienia, podsumowania.

[G.G.]: W oparciu o jakie przesłanki podejmujesz decyzję o kontynuowaniu wspinaczki albo o odwrocie?

[J.T.]: Trzy rzeczy decydują o tym czy iść dalej czy zawrócić. Po pierwsze: mój stan zdrowia - kontrola oddechu, bicia serca, świadomość, stan nóg. Druga rzecz:  wiedza o górze, muszę wiedzieć co jeszcze mnie czeka. Teraz czuję się dobrze, ale nie wiem jak będzie dalej, zawsze sprawdzam ile czasu mi to zajmie, ile mam sił. Trzecia rzecz: non stop kontrola pogody. Gdy idę sam, pozwalam sobie na więcej, gdy z grupą, wszystko musi się dziać z myślą o niej. Być dopasowane do najsłabszej osoby z grupy. Tak, aby bezpiecznie wszyscy zeszli. Gdy ustalamy, że o 14:00 musi nastąpić zejście, bez względu jak blisko jesteśmy szczytu, następuje odwrót. 

[G.G.]: Warto w sposób drastyczny ryzykować życiem dla zdobycia góry?

[J.T.]: Co to znaczy w sposób drastyczny?

[G.G.]: Powiedzmy, gdy podczas konkretnej wyprawy, ryzyko śmierci jest co najmniej porównywalne z szansami bezpiecznego powrotu. Innymi słowy, wszelkie dane sugerują, że ryzyko tragedii jest ponadprzeciętnie wysokie.

Jestem przeciwnikiem stosowania statystyki w górach wysokich. Niektórzy próbują, ale nie da się tego wyliczyć statystycznie. Każda działalność w górach wiąże się z ryzykiem. To że wszedłem w jednym roku na osiem tysięcy metrów, nie znaczy, że wejdę za rok.

Dobrze to widać na przykładzie. Andrzej Czok, był świetnym himalaistą, mającym na koncie kilka ośmiotysięczników, w tym Mount Everest i zimowe Dhaulagiri (8167 m n.p.m.) [Jerzy Kukuczka i Andrzej Czok 21 stycznia 1985 r. zostali pierwszymi zimowymi zdobywcami tej góry, Czok na skutek odmrożeń stracił kilka palców u stóp - przyp. G.G.]. Rok po Dhaulagiri próbował zdobyć Kanczendzongę, również zimą, ale dopadła go choroba wysokościowa, zasłabł w obozie IV, a zmarł w obozie III na obrzęk płuc [11 stycznia 1986 r. - przyp. G.G.]. 

Kwestia odwrotu to kwestia samoświadomości własnego organizmu, to jest element decydujący.

Na pierwszą wyprawę pojechałem z paczką aspiryny i węgla, gdyby azjatyckie jedzenie mojemu żołądkowi nie przypadło do gustu. Teraz moja apteczka zawiera nawet adrenalinę, skalpel, igły i nici do szycia ran. Przed wyprawą testuję na sobie medykamenty, jak działają, jaka jest reakcja mojego organizmu. Na przykład w ramach zimowego treningu w Tatrach wstrzykiwałem sobie deksametazon [syntetyczny hormon, wspomagający leczenie obrzęku mózgu, w tym będący skutkiem choroby wysokościowej, występuje w zastrzykach i w tabletkach, nazwa anglojęzyczna dexametazon - przyp. G.G.]. Po to, by w wysokich górach, gdyby stało się to koniecznym, poradzić sobie z temperaturą, kombinezonem i … reakcją organizmu. Nawet najmniejsze oddziaływania warto poznać, co pozwala nie wpadać w panikę i w razie problemów znaleźć skuteczne rozwiązanie i podjąć mądrą decyzję. Na całe szczęście, jak na razie, „dexe” zażyłem tylko wtedy... treningowo w Tatrach (uśmiech).

Nazywam to dorosłym alpinizmem. Takim alpinistą jest ten, kto mimo dobrej pogody, gdy inni idą na szczyt widząc, że jemu marsz przychodzi wyjątkowo trudno, ma słabe tempo, czuje się coraz gorzej, potrafi zawrócić myśląc o swoim zdrowiu, o swojej grupie, która musiałaby go ratować, gdyby uparł się iść dalej i nasiliłyby się niepokojące objawy.

[G.G.]: Słyszałem pogląd, że narkotyki w Polsce zabijają mniej ludzi, niż działalność wspinaczkowa i górska. Sądzisz, że jest coś na rzeczy, a jeśli tak, skąd to wynika? Można jakoś temu przeciwdziałać?

[J.T.]: Wypadki w górach wysokich są rzadkie, tylko są mocno nagłaśniane. Ten pogląd w twoim pytaniu jest fałszywy. Narkotyki są dużo groźniejsze, zabijają dużo więcej osób niż góry. 

Rzeczywiście, w różnych górach świata słyszę często pretensje od miejscowych służb górskich i ratunkowych, że w statystykach ofiar śmiertelnych przodują Polacy. Na przykład na Kaukazie i w Azji Centralnej.  Wynika to często z ignoranctwa, braku doświadczenia, z przesadnej oszczędności, na przykład na przewodnikach. Dysponując coraz lepszym sprzętem nie potrafimy go używać albo nam się nie chce. Przyczepiamy go do plecaka i dźwigamy, zamiast korzystać tam gdzie trzeba. Często nie wiążemy się na lodowcach, mając do tego sprzęt. Nawet Rosjanie, zazwyczaj dobrzy alpiniści, to robią, Polacy często nie. Mamy jako nacja poczucie, że prawie każdy jest drugim Kukuczką.

W ostatnich trzech latach zginęło 6 osób na kaukaskim Kazbeku (5033 m n.p.m.), i tam, na tej stosunkowo nie najwyższej górze, przodujemy pod tym względem. W ostatnich 10 latach około 8-miu Polaków zginęło na Chan Tengri (7010 m n.p.m., Tien Szan), około 5 zgonów miało miejsce na Aconcagui (6962 m n.p.m., Andy). I tak dalej.

Tam gdzie nie trzeba ryzykujemy bardziej. Mont Blanc, Elbrus (5642m n.p.m., Kaukaz), Pik Lenina, Chan Tengri, Aconcagua... - te góry dzisiaj najczęściej zdobywamy jako turyści wysokogórscy, zgrywając się, udając działania, jakby to był wielki alpinizm. Później, tak słabo przygotowane osoby, giną, często w głupi sposób.

 [G.G.]: Regularnie jesteś proszony o udział w akcjach ratunkowych i poszukiwawczych. Dlaczego ty i jak zazwyczaj się te akcje kończą?

[J.T.]: Ze względu na to, że od początku lat 90-tych wspinam się regularnie na terenie byłego ZSRR i bywam tam często, traktowany jestem jako znawca tych gór.

Na przestrzeni tych lat poznałem działalność miejscowych służb ratunkowych. Mam kontakty i wiedzę o tych krajach. O pomoc proszą mnie osoby prywatne, polskie służby konsularne, także Polski Związek Alpinizmu, chociaż nie jestem jego członkiem.

Akcje ratunkowe przynoszą realne szanse na sukces. Na przykład kilka razy na Piku Lenina i w to w rejonie szczytu, na Piku Pabiedy (7439 m n.p.m., Tien Szan), kilka razy na Elbrusie, nawet po kilku dniach, udawało się odnaleźć żywych ludzi, tracili palce u rąk i nóg  na skutek odmrożeń nierzadko, ale przeżyli.

Akcje poszukiwawcze są dużo trudniejsze, na znacznie większym terenie i zazwyczaj przynoszą słabe rezultaty. Próbuje sie wtedy ustalić przebieg wyjazdu takiego człowieka. Często nawet nie udaje się odnaleźć ciała albo ciał. Staram się pomagać rodzinie, zamykać pewne rzeczy, potwierdzenie śmierci nawet w takich sytuacjach, pomaga.

Takich dużych akcji ratunkowych i poszukiwawczych, w których brałem udział było kilkanaście. Nie prowadzę statystyk.

 [G.G.]: Masz w pamięci własne wydarzenie górskie, które mógłbyś określić jako najbardziej dramatyczne?

[J.T.]: 2006 rok, lawina na K2. Pierwsza moja samodzielna wyprawa do Pakistanu, samotna wspinaczka. Minęły prawie dwa miesiące pobytu. W ataku szczytowym byłem ja, ośmiu Rosjan i Irlandczyk. Na wysokości 8350m n.p.m. zeszła lawina na nas wszystkich. Pierwsza czwórka Rosjan zginęła, byłem piąty, pierwszym, który przeżył. Zostało mi to głęboko w pamięci.

Jacek Teler pisał o tamtych wydarzeniach:http://www.blogk2.com/index.php?id=298Anglojęzyczna informacja znajduje się tutaj:http://www.everestnews.com/K22006/k2015062006.htm. Poniżej zdjęcie z archiwum Jacka Telera:

03

[G.G.]: Moje kolejne pytanie jest w tej samej tonacji, istnieje coś, co nazywasz swoim największym górskim sukcesem albo porażką?

Największym sukcesem jest liczba wypraw i to że żyję. Ponadto Pik Pabiedy w 2004 roku w  świetnym stylu, było to trzecie polskie wejście, oraz wyprawa na K2 z 2006 roku, to był duży sukces mimo lawiny. Poznałem wtedy na K2 granice swoich możliwości. 16 dni spędziłem między 6600 a 8000m n.p.m., bez przerwy. Schudłem w ciągu tych dni 15 kilo.

Porażki też są, na przykład w 2009 roku jakieś 40 metrów od szczytu Gaszerbrum II (8035 m n.p.m., Karakorum) zawróciłem, by ratować Hiszpana, który umierał a chciał wejść, ponad wszelką cenę. Próbowałem przekonać go do powrotu, rezygnując ze szczytu, ale on się uparł i zginął. Poświęciłem szczyt i nie udało mi się mu pomóc, mimo gróźb, próśb. Hiszpan poszedł do góry, ledwo idąc, pewne było, że nie zejdzie. Oczy czarne, obłęd w nich. Czekałem na niego w górze do 19:00, do momentu, gdy zacząłem tracić czucie w rękach. Wróciłem do namiotu około północy, pogoda w międzyczasie się zepsuła.

Jacek Teler opisał to wydarzenie na swojej stronie internetowej blogk2.com, w dziale: RELACJE SMS NA ŻYWO pod datą: 21.07.2009.

 [G.G.]: Konsekwentnie od wielu lat wspinasz się w najwyższych górach, nie miałeś nigdy myśli, by zawiesić raki na kołku i zająć się czymś innym? Jest jakaś ludzka bariera, kiedy powinno zakończyć się tego typu działalność?

[J.T.]: Kiedy przestajesz sie w górach bać, powinieneś zakończyć górską działalność, natychmiast! Bo to oznacza, że jest z tobą coś nie tak. Gdy nie czujesz respektu dla gór, powinieneś udać się do psychiatry. A ja jeszcze się boję (śmiech), więc mogę to nadal robić.

Fizycznie już nie mam takich możliwości jak 10 lat temu, bo upływ życia jest nie do pokonania, ale ciągle mogę zdobywać góry jak równy z równym ze znacznie młodszymi ode mnie.

[G.G.]: Co obiektywnie wartościowego zostało jeszcze do zdobycia w górach wysokich?

[J.T.]: W górach wysokich nie ma niczego obiektywnego, góry są bardzo subiektywne i to w nich kochamy. Nawet wysokość w górach nie jest obiektywna, bo są góry ze śnieżnym szczytem, a pokrywa śniegu się zmienia. Na przykład od lat nie ustaje spór czy Chan Tengri ma 7000 m n.p.m. czy nie, właśnie za sprawą zmian w grubości śnieżnego wierzchołka.

Liczymy w metrach nad poziomem morza, a gdzie jest ten poziom morza, przecież nie ma jednego. Trochę sobie żartuję. Subiektywnie rzecz biorąc uważam, że zimowe K2 oraz Nanga Parbat (8126 m n.p.m., Himalaje) to takie idée fixe. Wspaniałą sprawą byłoby na K2 poprowadzić drogę jakąś ścianą, a nie granią jak dotychczas istniejące. Zresztą w najwyższych górach nadal są miejsca na poprowadzenie nowych, wybitnych dróg ścianowych. Olympus Mons dodałbym jeszcze (śmiech).

[G.G.]: Wulkany to zostaw może dla mnie (śmiech)?

[J.T.]: Pomyślę (śmiech). [Olympus Mons (Góra Olimp), wygasły marsjański wulkan, o wysokości 21.230 metrów (ponad średnią wysokość planety), a w stosunku do północnych równin Marsa nawet 26 000 metrów. Jest to najwyższa dotąd odkryta góra Układu Słonecznego - przyp. G.G.]

 [G.G.]: A gdy to zostanie osiągnięte, to jaki sens będzie miało zdobywanie gór najwyższych?

[J.T.]: Zawsze będzie miało sens, bo jest subiektywną rzeczą. Dla każdego z nas wejście na szczyt będzie ciągle ważne, subiektywnie. I nie ma znaczenia, że to jest stutysięczne wejście. O ile to naprawdę przeżywamy, jest autentyczną pasją. 

[G.G.]: Zastanawiałeś się kiedyś nad definicją słów: alpinista, himalaista?

Takie definicje geograficzne z przeszłości prowadzą do śmiesznych wniosków. Na przykład kto to jest bieszczadysta, kaukazista (śmiech)?

Jest różnica między wspinaczką alpejską a himalajską, ale cały czas trwa proces "przenoszenia z Alp w Himalaje". 100 lat temu, a nawet mniej, nikt nie myślał, że da się zdobyć 8-tysięcznik bez tlenu, dzisiaj wiemy, że się da. Kiedyś 6-7-tysięczne góry zdobywało sie oblężniczo, dzisiaj czasami w 1-2 dni. To samo jest z himalaizmem zimowym, z coraz trudniejszymi drogami wspinaczkowymi. I ten proces będzie postępował.

Obecnie o himalaizmie można mówić powyżej 7000 m n.p.m., ale może za 10 lat, na 8-tysięczniki, będzie się wchodzić powszechnie w stylu alpejskim, i granica odkąd zaczyna się himalaizm znacznie się przesunie.

[G.G.]: Od wielu lat się wspinasz, co się zmieniło pomiędzy momentem, gdy zaczynałeś, a tym co jest dzisiaj?

[J.T.]: Kiedyś, kiedy nie myślałem, że jestem kuloodporny wspinałem sie jakbym był. Dzisiaj jestem świadomy swoich ograniczeń, chociaż podejmuję coraz trudniejsze wyzwania. Tak chyba definiuje się: doświadczenie.

Poza tym sprzęt poszedł bardzo do przodu. Jest dwa razy lepszy, trzy razy lżejszy. Góry wysokie są bardziej dostępne i mniej niebezpieczne, ludzie coraz częściej właśnie od nich rozpoczynają górską przygodę. Stać ich na dobry sprzęt i drogi wyjazd. Niestety pomijają okres skałek, Tatr, nauki, nierzadko potem ginąc.

 [G.G.]: Pytanie na koniec, chciałbyś się podzielić marzeniami górskimi, najbliższymi planami?

[J.T.]: W moim wieku coraz bardziej ceni się nie to czy się wspinasz, tylko z kim się wspinasz. Pomysłów górskich mam wiele, życia mi nie wystarczy, np. trawers Piku Pabiedy, Nanga Parbat i K2 zimą. Najbardziej mi brakuje dobrej ekipy, z którą można byłoby się wspinać. Znalezienie odpowiednich ludzi do wspinaczki, to taki najpilniejszy mój cel.

JACEK TELER - Najważniejsze górskie osiągnięcia:

Połowa lat 90-tych XXw. - Pik Lenina (Avicenny) 7134m (wielokrotnie, w tym polski rekord szybkości: 14godz. z bazy).

2003 - uczestnik Zimowej Wyprawy Krzysztofa Wielickiego na K2 (Czogori) 8611m, dojście do około 7100m. Informacje o wyprawie: http://www.russianclimb.com/K2_21.html.

2004 - Pik Pabiedy (Dżengisz Czokusu) 7439m (uchodzący za najtrudniejszy siedmiotysięcznik świata), za który został uhonorowany w 2004r. wyróżnieniem Polskiego Związku Alpinizmu oraz na Explorers Festival w Łodzi, jak również  nominowany do nagrody „Kolosy" w Gdyni.

2005 - Mount Everest (Czomolungma, Sagarmatha) 8848m - samotna wyprawa bez suplementu tlenowego (około 8250m).

2006 - K2 - wyprawa solowa bez suplementu tlenowego, przerwana 250 metrów od szczytu, aby pośpieszyć z pomocą poszkodowanym w lawinie rosyjskim alpinistom.

2007 - Broad Peak (Falchan Kangri) 8051m - samotnie zdobył w niespełna 40godzin z bazy i dwie samotne próby na K2 w stylu fast & light (około 7700m).

2008/09 - Nanga Parbat - organizator i kierownik najmniejszej (2-osobowej) zimowej wypraw w Himalaje w historii.

2009 - projekt samotnego wejścia na 2 ośmiotysięczniki Gaszerbrum I (GI) - Gaszerbrum II (GII) - atak na GII przerwany niespełna 30-40m od szczytu – samotna akcja ratunkowa hiszpańskiego wspinacza i 5 dni później solowy atak na GI (około 7300m).

2010 - projekt szybkiego wejścia na 3 ośmiotysięczniki GI-GII i K2. W pierwszej części  lider polskiej wyprawy: 11 lipca  pięciu uczestników na szczycie GII 8035m (na szczycie jeden z uczestników, kapłan, odprawił drugą w historii mszę świętą na tej górze); w zejściu akcja ratunkowa poszkodowanego kolegi w upadku na 7900m, 17 lipca atak na GI przerwany około 6600m przez zagrożenie lawinowe (dojście do kuluaru japońskiego).  24 lipca pierwsza samotna próba na K2: w sumie 2 próby, za każdym razem w stylu fast & light, osiągnięto około 7700m, w drugiej podczas zejścia z 7400m pomoc ciężko zdezorientowanej irańskiej wspinaczce.

2011 - Gaszerbrum II 8035m z Olą Dzik i Maszą Khitrykovą, poręczowanie we własnym zakresie, resztę czasu Jacek wykorzystał na działalność w masywie K2, docierając do 6800m.

2012 - próba nowej drogi na Gaszerbrum I 8068m  z rosyjskim partnerem, wypadek na około 6850-6900m spowodował odwrót - 400m zjazdu zboczem, trzeba było zrezygnować. 

2013 - Nanga Parbat, wyprawę przerwał atak terrorystyczny, ekipa musiała zawrócić z wysokości 6200m i następnie została ewakuowana. LINK: WP.PL Jacek-Teler-o-wyprawie-na-Nange-Parbat-moglismy-zginac .

2013/2014 - zimowa wyprawa ścianą Rupal na Naga Parbat (Nanga Dream). Jacek Teler dotarł do około 6100-6150m.

2014 - trudna akcja poszukiwawcza na Chan Tengri, w okolicach szczytu, po obu stronach góry. Udało się wyjaśnić powody śmierci Polaka.

2015 - pierwsza tylko polska próba trawersu Piku Pabiedy, dwójkowym zespołem.  Dojście na flance zachodniej do około 6500-6550m, a na wschodniej tuż pod siodło przełęczy Czon-Teren (ostatnie parędziesiąt metrów zionęło lawinami).

Z innych, ciekawych szczytów, można wymienić przykładowo: Chan Tengri 7010m (Tien Szan, Kirgistan/Chiny/Kazachstan, bodaj 3 razy), Aconcagua 6962m (Andy, Argentyna, parokrotnie), Elbrus Zachodni 5642m (Kaukaz, Rosja, ponad 20 razy), Elbrus Wschodni (Kaukaz, Rosja, 2 razy), Mont Blanc 4810m (Alpy, Francja, wielokrotnie, aż trudno policzyć), Uszba 4710m (Kaukaz, Rosja/Gruzja, trudna akcja ratunkowa na wys. ponad 4000m bez zdobywania szczytu), 4-tysięczniki Monte Rosa (Alpy, Szwajcaria/Włochy, do 4634m - Dufourspitze, wielokrotnie), Biełucha 4506m (Ałtaj, Rosja/Kazachstan), Jebel Toubkal 4167m (Atlas Wysoki, Maroko). 

Na zdjęciach z archiwum Jacka Telera: Karakorum - K2 8611m i Jacek Teler, ostatnie zdjęcie pochodzi ze szczytu Aconcaguy 6962m (Andy).


Znajdź mnie

Reklama

Wydarzenia

Brak wydarzeń

nationalgeographic-box.jpg
redbull-225x150.jpg
tokfm-box.jpg
tvn24bis-225x150.jpg

Reklama

Image
Klauzula informacyjna RODO © 2024 Grzegorz Gawlik. All Rights Reserved.Projekt NRG Studio
stopka_plecak.png

Search