Blog

Blog

GWATEMALA – wulkan Acatenango i nocleg w kraterze

Krater wulkanu Acatenango, Gwatemala.

Na wulkany Acatenango – Fuego wyruszyłem w jednym pakiecie, ale zasługują na dwa osobne artykuły. Na początek ten wyższy – Acatenango 3976m, który jest bramą do Fuego 3763m. Dzień wcześniej zebrałem informacje jak się mam pod niego dostać we własnym zakresie. Pierwszy autobus zawiózł mnie przez Parramos do Chimaltenango. Tam każdy zapytany mieszkaniec mówił, że kolejny mam łapać w innym miejscu. Dlatego pytałem w każdym napotkanym autobusie, czy jedzie w moim kierunku.

Drugi miał mnie wyrzucić koło Zaragozy, ale się zepsuł na trasie. Do celu podrzucił mnie inny autobus, na stopa. Skąd mikrobusem do miasteczka Acatenango. Pojazd był maksymalnie upchany wraz z dachem. Ojciec-kierowca pracował z około 10-letnim synem, który pobierał opłaty. Nawet podczas jazdy potrafił się poruszać pomiędzy dachem a wnętrzem samochodu. W tej części świata praca dzieci to nic niezwykłego. A zarobki marne, bo bilet kosztował niecałe pół dolara a litr benzyny prawie dolara.

Dalej pojawił się problem, gdyż jakiś mikrobus, który dowiózłby mnie do La Soledad miał się pojawić za godzinę-półtorej. A czas miał znaczenie. Wystartowałem przed 8:00, chciałem moje cele osiągnąć w pełne dwa dni. W rezerwie trzymałem trzeci dzień, ale bardzo nie chciałem z niego skorzystać, bo wpadł mi do głowy pomysł z innym wulkanem.

Wynająłem w takim razie rikszę motorową. Niby wg cennika miałem zapłacić 15usd, ale ludzie, to jest Gwatemala a nie Nowy Jork. Za 8-9km cena musi być niższa. Skończyło się na 10usd. Dla motorikszy jazda pod górę była ciężkim zadaniem, ale o 11:00 znalazłem się na starcie podejścia na wulkan Acatenango. GPS wskazywał 2440m n.p.m. Turystyczne grupy były już na trasie, a prawie wszyscy schodzący już ruszyli do Antigua Guatemala. Wystartowałem o 11:15, z plecakiem ważącym około 25kg. Oprócz pełnego ekwipunku biwakowego, wulkanologicznego, miałem siedem litrów płynów na ewentualne trzy dni i dwa kilogramy ciastek jedzenia. Czekało mnie podejście na wysokość 3976m, czyli półtora kilometra przewyższenia. Turystom się mówi, że podejście do obozu na nocleg, zajmuje pięć godzin. Tylko oni nie noszą bagażu, poza zwykle małym plecakiem. Dlatego musiałem się liczyć, że moje podejście zajmie znacznie więcej czasu. Do tego na wierzchołek.

Zapamiętałem co mówiła pewna para, która była na takiej wycieczce. Podejście jest strome, dlatego warto wypożyczyć wystrugane kije, które oferują miejscowi u początku trasy. Nie skorzystałem. I zdziwiłem się podczas podejścia, które okazało się łagodne. Postrzeganie tym samych rzecz przez ludzi może być różne. Dla jednego łagodne podejście, dla innego strome. Jeśli ktoś nigdy nie był na żadnym wulkanie, zwłaszcza na klasycznym stratowulkanie (wulkanie stożkowym), może mieć takie odczucie. Brak mu doświadczenia. Jednak jeżeli ktoś był na wulkanie typu Concepción w Nikaragui nie będzie miał żadnych wątpliwości, że podejście na Acatenango jest łagodne. Jedynie sama końcówka z przełęczy pomiędzy wierzchołkami jest może nie stroma, ale bardziej wymagająca. Po prostu ścieżkę tak poprowadzono, by każdy sobie dał z nią radę i się nie przemęczył. Podobna historia przytrafiła mi się z opinią odnośnie cen w Gwatemali. Inna para, spotkana w Salwadorze, twierdziła że Gwatemala jest trochę tańsza. A wg mnie jest odwrotnie, Salwador jest tańszy. Różni ludzie, różne doświadczenia, różne odczucia.

Szedłem powoli, ale konsekwentnie, odpoczywając co godzinę. Bardzo mnie zdziwiło, że do połowy podejścia wyprzedziłem wszystkie grupy. Ale widząc je, cieszyłem się, że nie zdecydowałem się na coś takiego. Nie było ich dużo, największa to było kilkanaście osób. Ale szli masakrycznie wolno. Do tego lokalni przewodnicy popełniali banalne błędy. Jak na siłę trzymanie grupy razem. Przez to ci szybsi, musieli co minutę, dwie, się zatrzymywać i czekać na resztę. Tracąc czas, który mogli poświęcić na oglądanie Acatenango i Fuego. Do tego są miejsca sypkie, a tam gdzie dużo ludzi, dużo kurzu. Idąc sam, tego problemu nie miałem. I zawsze mnie zastanawia czemu ludzie to robią? Duża część ewidentnie była nieprzygotowana na taki wysiłek. Mieli problem zrobić 50 kroków bez odpoczynku. Tempo nie na 5 godzin, a na 10 godzin podejścia. Męczyli się okropnie i zatruwali wędrówkę tym sprawniejszym, którzy grzecznie słuchali się przewodników. Ja bym się nie słuchał. Skoro zapłaciłem, mam prawo wymagać, by tempo marszu było chociaż na średnim poziomie. Dlaczego mam iść 10 godzin, skoro mogę iść 5? Dlaczego mam ponosić konsekwencje czyjegoś lenistwa i braku przygotowania oraz głupiej decyzji, by wybrać się na taką wycieczkę? Nie ze mną te numery.

Na wierzchołku znalazłem się po 4h40min, z czego przerw było z 40-60min (trzy dłuższe postoje i kilka przystanięć). Zegarek wskazywał 15:55. Bez wielkiego plecaka można ten czas znacznie skrócić. Po drodze przy parkowym posterunku wykupiłem bilet za 50q. Nikt nie robił żadnych problemów, że idę sam. W tym miejscu, oraz w jednym niżej i w jednym wyżej (na ok. 3200m), można było kupić coś do picia, owoce, coś do jedzenia. Przypuszczam, że w obozowiskach też coś można kupić, ale do żadnego nie dotarłem, nie miałem takiej potrzeby. Pogoda najlepsza nie była, już w połowie trasy szedłem we mgle i w gęstych chmurach, które zwiastowały deszcz, a którego nie było. Za to zrobiło się fantastycznie chłodno.

Końcówkę zamiast łagodniejszą ścieżką, pokonałem idąc na przełaj, wprost do góry. I oto jestem. Na szczycie Acatenango 3976m n.p.m. W którego okolicach są drobne wyziewy wulkaniczne. Ciepłe, składające się głównie z pary wodnej. Wulkan wygląda jakby był uśpiony, może nawet w fazie wygasania, ale ostatnia erupcja pozwala go śmiało zakwalifikować jako aktywny. Miała miejsce w 1972 roku.

Na ścieżce zorganizowano miejsca postojowe, aż do przełęczy między wierzchołkami biegnie w lesie. Wyżej rzadszym, a na samym początku są pola uprawne (między innymi kawy i kwiatów ozdobnych). Nawet przy słonecznej pogodzie należy wziąć pod uwagę, że w miejscu startu będzie gorąco, ale w partiach szczytowych chłodno, tym bardziej jeśli będzie mocny wiatr. A jak dojdą mgły i chmury, będzie zimno. Tzw. obozowiska firm turystycznych są wyraźnie poniżej szczytu, mniej lub bardziej od strony wulkanu Fuego.

6 trupów na Acatenango w styczniu 2017r. Dla mnie takie tragedie są niezrozumiałe. Mówię o nich: głupia śmierć. Łatwa do uniknięcia przy odrobinie instynktu samozachowawczego. Osoby bez doświadczenia i przygotowania potrafią pozbawić się życia w tak banalnych sytuacjach, że aż trudno uwierzyć.

Spotkani turyści wchodzący na wulkan tradycyjnie byli w krótkich koszulkach, krótkich spodenkach, adidasy. Część swoje rzeczy niosła w reklamówkach i workach na śmieci. Założę się, że wielu z nich nie miało żadnych ciepłych ubrań. I z tymi sześcioma ofiarami było zapewne podobnie. Do tego zrobili jedną z najgłupszych rzeczy jaką mogli zrobić – zaufali lokalnym przewodnikom i uwierzyli w ich profesjonalizm. A ci ludzie poza znajomością trasy, nie mają żadnej wiedzy i żadnych umiejętności. Nigdy nie powierzyłbym im swojego życia ani nigdy w sytuacji awaryjnej nie zdał się na nich. Bo chcę żyć, a nie zginąć w głupi sposób.

Najczęściej w artykułach internetowych z tamtego wydarzenia pisze się o grupie 12 osób z Gwatemali i Salwadoru, z których szóstka zmarła w partiach szczytowych AcatenangoSześć osób hospitalizowano. Pojawiają się też informacje, że to były dwie grupy, że więcej osób uratowano. Jak również, że ewakuowano obozowiska agencji turystycznych, których pracownicy nie poradzili sobie z sytuacją.

W każdym bądź razie, zmarli dostali się tam z lokalnym przewodnikiem. Zaskoczyła ich pogoda, co na takich wysokościach jest normalne. Mgła, chmury, skraplanie, drastyczne obniżenie temperatury w nocy. Przewodnik nie dopilnował, by zabezpieczyli namioty przed wiatrem, więc je przesuwał i niszczył. Odradził uczestnikom schodzenie w dół, bo się zgubią. Skutek – 6 osób zmarło z wychłodzenia, 6 osób doznało hipotermii. Nie mieli odpowiedniego sprzętu biwakowego ani ciepłych ubrań i zrobili wielką głupotę, która kosztowała ich życie. Posłuchali przewodnika. Ścieżka na Acatenango jest szeroka i wyraźna. Ale nawet tam gdzie jej nie ma, las nie jest gęsty, można sobie poradzić wędrując przez niego. Nawet w nocy. Gdyby ruszyli w dół, przeżyliby. Po pierwsze ruch, a więc byłoby cieplej, po drugie z każdym sto metrów niżej temperatura by rosła, wiatr zanikł. Już kilometr niżej byłoby na tyle ciepło, że ryzyko wychłodzenia spadłoby na niski poziom, a dwa kilometry niżej mogliby chodzić w krótkim rękawku. Półtora kilometra poniżej szczytu są już wioski, w których można się schronić, 2-3 godziny marszu. Najgłupsze co mogli zrobić to pozostać w partiach szczytowych Acatenango. Przerażają mnie takie śmierci. Skoro można się było tak łatwo uratować, czemu ludzie tego nie robią w podobnych sytuacjach?

Krzyże i symboliczne groby tych ofiar znalazłem w kraterze Acatenango i jego bezpośrednich okolicach. I pewnie po tej tragedii postawiono tabliczkę o zakazie biwakowania tutaj. I bardzo dobrze. Ponieważ osoby wchodzące na Acatenango nie mają doświadczenia, zwykle sprzętu a przedstawiciele Ameryki Łacińskiej dodatkowo pozostawiają po sobie śmietnik. Po moim pobycie nie zostaje żaden ślad, najmniejszy śmieć, nierzadko znoszę cudze. Rozbiłem się na dnie krateru, obok częściowo zrujnowanego niewielkiego schronu (refugio Dr Axel Carranza), który chronił mnie przed wiatrem. Namiot, choć kupiony za 10usd w Walmarcie, świetnie sobie radził. To już kolejny ten sam typ namiotu jaki biorę na wyprawę (regularnie je niszczę, potem kupuję nowe). Na wysokogórskie i bardziej zimowe wyprawy, biorę ekspedycyjny sprzęt. Na takie lajtowe temperaturowo-wiatrowo biorę najsłabszy, bo wystarczy. A ten namiot ma jedną gigantyczną zaletę. Jest idealny dla jednej osoby i waży niewiele ponad kilogram. Spałem już w nim przy minus 10 stopniach, chociaż producent pisze że jest tylko na lato. Choć uszkodziłem go na wulkanie Poas, naprawiłem na ile się dało, dobrze zabezpieczyłem przed wiatrem. Ubrań również miałem niewiele i śpiwór na +10 stopni, ale znam swój organizm. Z takim sprzętem spokojnie mogłem nocować przy zerze stopni Celsjusza i wietrze do 50km/h. Gdyby było trzeba, bez strat zdrowotnych, ale i bez spokojnie spędzonej nocy, mogłem funkcjonować do minus dziesięciu stopni Celsjusza. GPS jako wysokość mojego noclegu wskazał 3942m. Generalnie rozbijanie namiotu w kraterze aktywnego wulkanu nie jest bezpieczne, ale akurat ten na Acatenango od dawna nie wykazał aktywności wulkanicznej.

Historia schronu im. Axela Carranzy w kraterze Acatenango jest następująca. Pomysł postawienia czegoś takiego był już przed tragedią z początku stycznia 2017, ale nie było pieniędzy. Osoby wchodzące na wulkan to niemal wyłącznie turyści nie posiadający żadnych umiejętności, doświadczenia górskiego ani nawet ubrań. Dla człowieka gór Acatenango to zabawa. Dla niedoświadczonego turysty może być śmiertelną pułapką.

Jednym z inicjatorów postawienia schronu była Gwatemalka Barbara Padilla, która w 2016 roku zdobyła Mount Everest. Po śmierci sześciu osób udało się zgromadzić fundusze. W końcówce marca 2017 złożono schron, który jest zbudowany z paneli chłodniczych.

Na moje oko ma 5-6 m długości, ze 4 m szerokości, około 2 m wysokości. Na leżąco zmieści się tam jakieś 6-8 osób, na siedząco nawet dwa razy tyle. Zainstalowano panel słoneczny, który miał dawać światło. Niestety minął rok, a refugio jest już uszkodzone, częściowo zniszczone ludzką ręką. Jego żywotność przewidziano na 30 lat, ale przy takim stopniu dewastacji, nie dożyje tego terminu(zniszczone oświetlenie + uszkodzony panel słoneczny, wyrwana i skradziona część drzwi, szpary w łączeniach, wiele mniejszych uszkodzeń + rdza). Jakość schronu i montażu wysoka nie była.

Dr. Axel Carranza był jedną z ofiar stycznia 2017, a jednym z głównych sponsorów schronu, jego pacjent. Inne konsekwencje tragedii, to wydanie przewodnika na temat zdobywania 37 wulkanów Gwatemali. Postanowiono też stworzyć regulacje wchodzenia na Acatenango, w rozumieniu reglamentacje. Za co zapłacą tacy jak ja, wrzuceni do wora – turyści bez doświadczenia. Moje wejście pokazuje, że jeszcze żadnych ograniczeń nie wprowadzono. Nadzieją jest też wielkość Acatenango. Ktoś tak zdeterminowany jak ja, znajdzie drogę na szczyt, omijającą posterunek parkowy i reglamentacje.

Po dojściu na Acatenango rozważałem nocleg w schronie, nie musiałbym stawiać namiotu. Ale pomyślałem sobie, może turyści będą chcieli się tutaj schować przed zimnem. Trzeba zostawić im miejsce. A ja lubię spać w namiocie.

Wulkan (stratowulkan) Acatenango ma dwa wierzchołki. Wyższy 3976m – Pico Mayor i niższy 3845m – Yepocapa (Tres Hermanas, w internecie podają 3880m). Oddziela je niewielka przełęcz. Wyższy wierzchołek ma ładny okrągły krater pokryty popiołem wulkanicznym i bardzo drobnym materiałem piroklastycznym. Jest płaski i łatwo dostępny. To z jego skraju najlepiej obserwować wulkan Fuego. Z drugiej strony szczytu jest nieforemny krater przypominający rozpadlinę. Z kolei na niższym wierzchołku można obserwować resztki płaskiego nieforemnego krateru. Dwie ostatnie erupcje nastąpiły: w latach 1924-1927 niedaleko Pico Mayor (na północ od niego) oraz w 1972 roku w rejonie przełęczy pomiędzy Pico Mayor a Yepocapa (stąd ta rozpadlina). Acatenango wraz z wulkanem Fuego tworzy kompleks wulkaniczny zwany La Horqueta.

Po rozbiciu namiotu w kraterze, gdzie wiatr tak nie doskwierał jak na jego pierścieniu, wierzyłem, że końcówka dnia pogodowo pozwoli obejrzeć mi kilka erupcji wulkanu Fuego. Mgła, chmury, niewiele widać, ale nadzieją był wiatr. Co kwadrans wyglądałem z namiotu. Temperatura spadała, dzień się kończył. Na takie tropikalne wyprawy nie biorę nigdy palnika do gotowania. Nie stanowi dla mnie przeszkody nie pić miesiąc nic ciepłego. W Polsce herbatę piję może kilkanaście razy w roku, a kawę uzupełniam w połowie kubka mlekiem z lodówki. W zimie na ulicy dużo łatwiej można mnie spotkać z lodem w ręce niż z ciepłym napojem. Taki już jestem zimnolubny.  Dlatego upały i wilgotność w Ameryce Środkowej były dla mnie koszmarem, który przeklinałem każdego dnia. A zimno na Acatenango sprawiło mi wielką radość. I doskonale wiem, że inni uważaliby zupełnie odwrotnie.

Poza mną tutaj nie było nikogo. Spokój, tylko odgłosy wiatru i wybuchów Fuego. Po siedemnastej zaczęło się rozpogadzać. Ruszyłem na skraj krateru. Piękne kłębiaste chmury z cudownym zachodem słońca. Wierzchołek Fuego jeszcze nie był widoczny, ale chmury popiołów wulkanicznych ponad nim już tak. W końcu sam szczyt też się odsłonił. Skraj krateru Acatenango jest bez wątpienia najlepszym punktem widokowym na niższy o ponad 200 metrów wulkan Fuego. Zimno, wieje, ale warto się trochę pomęczyć. Poskakać by się rozgrzać. I obserwować wybuchy Fuego. Po półtorej godzinie wróciłem do namiotu, świetnie spędzony czas. Kolejne wyjście zaplanowałem na północ. Wypiłem trochę przyjemnie zimnej wody, zjadłem paczkę ciastek i odpoczywałem. Nawet jak się zdrzemnąłem, co któraś, mocniejsza i głośniejsza erupcja Fuego, budziła mnie.

O północy wychodząc z namiotu zmierzyłem temperaturę. Krater przed nim miał temperaturę + 0,3-0,5 stopnia Celsjusza. W namiocie wynosiła +1,8-2,0 stopnie Celsjusza. Pogoda dopisywała. Fuego kilkukrotnie wybuchł efektownie. Półtorej – dwie godziny siedziałem na skraju krateru. Następne wyjście z namiotu ustaliłem na piątą rano. Jeszcze przed wschodem słońca. Bezchmurnie, kilka erupcji w ciągu dwóch godzin. Były one nieregularne co do czasu jak i skali. Podczas moich obserwacji ta częstotliwość była następująca. Raz co 20 minut, zdarzyła się przerwa godzinna, albo że w ciągu 20 minut były trzy, czy co pół godziny. Większość to były malutkie wyrzuty popiołów, gazów i lawy. Wręcz nudne, po którymś obejrzeniu. Co trzecia, czasami co piąta były średnie. Przez sześć godzin oglądania ze dwie oceniłbym jako duże w stosunku do wszystkich pozostałych. Za to każdy wyrzut trwał krótko, od kilku sekund do trzydziestu.

Spodziewałem się, że wraz ze wschodem słońca, na wierzchołku Acatenango pojawią się turyści, którzy spali gdzieś niżej w obozach. Powinno ich być około 40. Przyszli ścieżką z boku, częściowo od strony wulkanu Fuego. Ale raptem może 20 osób. Niektórzy bardzo lekko ubrani, bo nie wzięli na swoje wakacje nic ciepłego i dosłownie po kilku minutach zeszli z jednym z lokalnych przewodników na dół. Najzimniejsza część dnia, wiatr. Nie zobaczyli najmniejszego wybuchu. Pozostali doszli na szczyt i wrócili, byli może w rejonie krateru 15minut i trzęsąc się z zimna uciekali na dół. Mogli zobaczyć tylko jeden wybuch Fuego w tym czasie. Wcześniej ani później nikt nie pojawił się na szczycie.

Przeraziło mnie, że miałbym zapłacić za udział w takim dziadostwie. Z mojego punktu widzenia, miłośnika wulkanów, taka wycieczka jest zupełnie bez sensu. Gdybym się na nią zdecydował, straciłbym dwa dni, bo musiałbym ruszyć jeszcze raz, sam. A nie miałem czterech dni na Acatenango. Intuicja znowu mnie nie zwiodła. Połowie ludzi nie chciało się nawet wejść na szczyt Acatenango. I zaraz mieli schodzić w dół, by o 10-11 odjechać do Guatemala Antigua. Ich wycieczka trwała 26-28 godzin. Na oglądanie Fuego mieli bardzo niewiele czasu i nie robili tego z najlepszych widokowo miejsc. Ale przynajmniej było tanio, bo ceny takich wycieczek zaczynają się od 35usd. Dla mnie najważniejsza zawsze jest jakość. Wolałbym zapłacić 350usd, ale za coś naprawdę dobrego. Więcej o cenach wycieczek na Acatenango, by obserwować Fuego, pisałem dwa artykuły wcześniej (GWATEMALA - Antigua Guatemala (UNESCO) – w otoczeniu słynnych wulkanów).

Poranek spędziłem na Acatenango, obszedłem sobie krater. Później spakowałem się, zostawiając duży plecak w schronie, a z małym ruszając ku wulkanowi Fuego – o czym w kolejnym artykuleGdy świeciło słońce, nawet na szczycie Acatenango było całkiem przyjemnie pod względem odczuć temperatury. Po powrocie z Fuego przed 14:00, wierzchołek tonął w chmurach, zrobiło się chłodno, widoczność niewielka, ale poprawiła się wyraźnie niecałe 200 metrów niżej. Schodząc, odwiedziłem drugi krater wulkanu – Yepocapa. Na dobre ku cywilizacji wystartowałem o 15:00. Osiągnąłem z nawiązką wszystkie swoje cele, byłem bardzo usatysfakcjonowany.

Nocleg na Acatenango, podejście pod wierzchołek Fuego, jakieś 36 godzin akcji górskiej, w tym blisko 24 godziny aktywnej działalności w rejonach szczytowych obu wulkanów – to robi wielką różnicę w stosunku do tego, co oferują biura turystyczne.

Dzięki temu, że ścieżkę poprowadzono łagodnie, nawet z ciężkim plecakiem dobrze się schodzi, nie obciążając za bardzo kolan (poza tym ubyło wody i jedzenia). Z wierzchołka do drogi asfaltowej dostałem się w 90minut, średnim tempem, postojów było z 10 minut. Jeszcze w połowie drogi spotykałem grupy wchodzące na Acatenango. Przy tak słabym przygotowaniu to normalne, że część turystów do obozów dociera po zmroku. Tracąc cały dzień. Wyjeżdżają rano z Antigua, po ciemku docierają do obozu. Ledwo żywi. Coś zjedzą i spać, nawet nie ma siły oglądać Fuego, a po to tu przyszli. Zmęczenie i zimno powoduje, że spora część nie wchodzi nawet na szczyt wulkanu i zaraz po śniadaniu schodzą na dół. Też długo. By być o 10-12 przy drodze, muszą wystartować wcześnie. Na podziwianie Fuego podczas takiej wycieczki czasu pozostają szczątkowe ilości, dodatkowo ograniczone przez zmęczenie, zimno, i dla wielu całkiem sporą już wysokość.

Schodząc popołudniu nic do picia na trasie nie można było kupić, budka strażników parkowych zamknięta, przy asfalcie pustki. Jakiś autobus powinien jechać, ale na tym odcinku nie za często. Pozostał autostop, który wiele razy na tej wyprawie już bardzo mi pomógł. Około piąty samochód po kwadransie zabrał mnie. Jak zazwyczaj była to stara zdezelowana terenówka. Kierowca zwiózł mnie marną szutrową drogą do San Miguel Duenas, skąd sprawnie około 19:00 dojechałem do Antigua Guatemala.

Na zdjęciach (13-14 marca): solidnie uzbrojony strażnik pilnuje sklepu spożywczego i kilku sąsiednich w Chimaltenango. Riksza motorowa, którą dojechałem do La Soledad. Ścieżka na Acatenango i turystka z grupą idąca do góry. Dalej partie szczytowe, w tym widok na Acatenango z Fuego, mój plecak na wierzchołku, wyziewy wulkaniczne, mój namiot i schron w kraterze. Następnie niektóre symboliczne groby ofiar ze stycznia 2017, wspaniały zachód słońca i wybuchy wulkanu Fuego (więcej zdjęć w kolejnym artykule). Na zdjęciach również panorama w kierunku Meksyku, krater, schron, główny wierzchołek. Ostatnie trzy zdjęcia to widok na drugi wierzchołek Acatenango - Yepocapa i sam szczyt tonący w chmurach.


Znajdź mnie

Reklama

Wydarzenia

Brak wydarzeń

nationalgeographic-box.jpg
redbull-225x150.jpg
tokfm-box.jpg
tvn24bis-225x150.jpg

Reklama

Image
Klauzula informacyjna RODO © 2024 Grzegorz Gawlik. All Rights Reserved.Projekt NRG Studio
stopka_plecak.png

Search