Blog

Blog

MEKSYK - CANCUN – piramidy w Chichen Itza (UNESCO) – czyli klasyka na Jukatanie

Będąc w Cancun, na Jukatanie, jedna wycieczka jest obowiązkowa - do Chichen Itza. Z braku czasu musiałem wykupić wycieczkę w biurze turystycznym, wiedząc że zadowolony z niej nie będę. Czasami trzeba się poświęcić. Gdybym miał czas, wynająłbym samochód i zrobił po swojemu, wtedy byłoby dopiero porządnie. Nie mniej, te atrakcje nie miały dla mnie większego znaczenia, dlatego było mi wszystko jedno.

Pierwszego dnia przyjechałem za późno, by wykupić jakąś wycieczkę do Chichen Itza ("cziczen itza"), chociaż gdybym bardzo chciał, mogłem zrobić to przez internet. Kolejnego dnia kupiłem wycieczkę w pierwszym napotkanym biurze, niedaleko dworca autobusowego. Cena 45USD wydała mi się rozsądna. A czas jest cenniejszy od pieniędzy. Wolałem go spędzić na zwiedzaniu.

O 6:00 rano stawiłem się przed biurem, chociaż była możliwość odbioru z hotelu. Miałem niedaleko. Od początku działo się to, czego się spodziewałem. Czyli próby zdobycia dodatkowych pieniędzy przez organizatorów. Jak zapłacisz 10usd będziesz miał nielimitowaną wodę, sok, piwo, a w Chichen Itza puszka kosztuje 4usd – słyszałem. Jak zapłacisz dodatkowe 5 usd dostaniesz na śniadanie kawę i drożdżówkę. Jak zapłacisz 20 usd dostaniesz butelkę z alkoholem, ale na nim będzie Twoje zdjęcie jako etykieta. Za 30usd będzie koszulka z Chichen Itza i twoim imieniem, a za 50usd srebrny naszyjnik z twoim imieniem. Turyści nie potrafią odmawiać i prawie wszyscy na te propozycje przystali, niektórzy zwiększając koszt wyjazdu o ponad 100 procent. Zawsze wiem czego chcę a czego nie i nie mam problemów mówić: nie jestem zainteresowany. Napoje wydawał w małych kubeczkach kierowca autobusu, rozlewał z dużych butelek, trzymanych w lodówce turystycznej. Czyli jedząc lunch, zwiedzając ruiny Majów albo kąpiąc się w cenote – były niedostępne. Tylko przy autobusie na postojach. Piwa nie lubię, przez cały dzień wypiłem pół litra wody, więcej nie potrzebowałem. Śniadanie polegało na okropnej kawie z saszetki, mleku w proszku i mini croissancie. Za darmo bym nie skorzystał, zresztą wartość tej usługi nie wynosiła nawet dolara. Alkohol w butelce 250ml o smaku jakiegoś płynu leczniczego, wielokrotnie przepłacony. Koszulka warta może pięć usd, do tego brzydka, a srebro to stal posrebrzana.

Chociaż na miejscu zbiórki byłem o wspomnianej szóstej rano, zanim pozbieraliśmy ludzi z Zona Hotelera zrobiła się ósma. Organizacja od początku była słaba. Dwa razy się przesiadałem do innych autobusów, by trafić do siedziby firmy organizatora. Tam jak w fabryce, były różne kolejki, znakowanie rąk etykietami. Zebrani ludzie jechali na różne wycieczki. Nadgorliwi pracownicy ustawiali ludzi, przesuwali, mówili gdzie mają później stanąć. Traktując jak więźniów. Takie działania, które nie mają żadnego uzasadnienia, są dla mnie nie do przyjęcia. Dlatego pracowników ignorowałem i udawałem, że ich nie słyszę. Skoro nie potrafią zorganizować wycieczki w sposób cywilizowany, kulturalny, to muszą ponieść tego konsekwencje. Aczkolwiek inni pozwalali się przestawiać jak pachołki. Ich sprawa.

W końcu mogliśmy wyjechać. Do Valladolid było blisko 200km bardzo dobrymi drogami. Łącznie mięliśmy pokonać ok. 500km. W autobusie zapełnionym w ponad połowie, mniej więcej po równo było: białasów, Azjatów z Japonii lub okolic, oraz Meksykanów na wakacjach.

Valladolid to stare kolonialne miasto. Podobne do innych tego typu, nic ciekawego. Postój trwał pół godziny. W centrum jest główny parkowy plac, a obok wielki kościół – Iglesia de San Servacio. 40 kilometrów dalej jest cenote Ik Kil. Bardzo turystyczna, gdzie dużo ludzi. W zamian jest solidnie zagospodarowana. Tutaj postój wynosił godzinę. To właśnie dyskwalifikuje takie wycieczki. Bo polegają na zaliczaniu, z zegarkiem w ręce, zmuszają do pośpiechu. Takie zwiedzanie nie ma sensu. Dlatego zwykle organizuję sobie wszystko sam.

Cóż to jest cenote? To studnia krasowa w wapieniu, bardzo charakterystyczna na półwyspie Jukatan. Połączona z wodami gruntowymi zapewnia bardzo czystą wodę. Dla Majów były to podstawowe źródła pozyskiwania wody. Wokół nich budowali swoje miasta. Dodatkowo wierzyli oni, że prowadzą w zaświaty. Rytualnie składano w nich ofiary z ludzi. Dzisiaj często służą jako baseny kąpielowe, można w nich nurkować. Cenote Ik-Kil uchodzi za jedną z najpiękniejszych. Głębokość do lustra wody to 18 metrów, gdzie schodzi się tunelem wydrążonym w skale. Woda ma głębokość wg różnych źródeł 40-50m. Majowie składali w niej ofiary dla bóstwa deszczowego Chaaka. Na dnie znaleziono ludzkie szkielety i biżuterię. Ściany częściowo są porośnięte roślinnością. Ładne miejsce, a woda nie za ciepła, nie za zimna. Kilkukrotnie odbyły się tutaj zawody Red Bull Cliff Diving World Series, czyli skoków do wody ze skraju cenote.

Wokół cenote są restauracje, sklepy, miejsca noclegowe, przebieralnia, przechowalnia rzeczy, toalety, można wypożyczyć kamizelkę ratunkową, bo jak mówią napisy: kąpiel jest na własną odpowiedzialność. Żeby tak na spokojnie sobie tam popływać, przebrać, ubrać, wystarczą dwie godziny.

Jednak zanim odwiedziliśmy cenote, zatrzymaliśmy się na lunch w cenie wycieczki. Oczywiście obok wielkiego sklepu z pamiątkami i oczywiście lunch nie obejmował napojów. Straciliśmy tutaj dwie godziny, zainteresowanie sklepem było niewielkie. Osobiście nawet do niego nie wszedłem, kupowanie badziewia mnie nie interesuje. Wolałem poleżeć pod palmą. Przed sklepem pokazywano kawałki wulkanicznego obsydianu i wyroby z niego. Co akurat w tej części Meksyku jest bez sensu, bo tutaj nie ma wulkanicznych skał, tylko wapień. Obsydian występuje w okolicach Teotihuacan, w zupełnie innej części kraju.

Gonitwa na takich wycieczkach wymuszona jest ich organizacją. Rano grupa zbierana była przez trzy godziny. Dobra organizacja skróciłaby procedurę poniżej godziny. Dwugodzinny lunch zamiast czterdziestu pięciu minut, nie był przypadkowy. Chodziło o zakupy pamiątek, na czym zyskują też organizatorzy wyjazdu. Tracą klienci. Bo gdy organizator zmarnował pół dnia potem trzeba gonić.

Z Ik Kil do kompleksu archeologicznego Chichen Itza jest kilka kilometrów. Tu następowała kulminacja wycieczki i ostatni turystyczny jej punkt.

Jakość usług przewodnickich w Ameryce Środkowej jest niska. W zasadzie przewodnicy nadają się tylko jako drogowskazy. Jestem przyzwyczajony do zupełnie innych standardów. Dlatego niczego dobrego nie spodziewałem się na tej wycieczce. Ale nie spodziewałem się, że będzie aż tak źle. Starszy pan, który non stop mówił, już od wyjazdu z Cancun. Niestety miał bardzo ograniczony zasób angielskich słów i ciągle powtarzał to samo. Nie przekazując żadnej wiedzy, same bzdety. Dosyć szybko zaczął się irytować, bo nikt go nie słuchał. Jedni słuchali muzyki, inni rozmawiali. Prosił o ciszę, bo może ktoś chce posłuchać o czym mówi. Nikt nie chciał. Strasznie irytujący. Na wycieczkę po Chichen Itza większość zabrała od niego bilety i poszła na samodzielne zwiedzanie. Nie chcąc słuchać jego opowieści. Zresztą regularnie przypominał, że na koniec wycieczki można mu zostawić napiwek. Nie widziałem, by ktokolwiek mu dał. Ów człek sprawił mi dodatkowy problem. Podawał inny czas niż wskazywał mój zegarek. Ja miałem piętnastą, on mówił, że jest czternasta. Jeśli mamy odjechać za godzinę czy dwie łatwo dotrzymać terminu. Ale ja miałem następnego dnia lot do Waszyngtonu. I ta godzina robiła różnicę. Inni pasażerowie też zdziwieni. Lecz o poranku nie byłem ani za wcześnie ani za późno na start przedmiotowej wycieczki. Mimo to, na wszelki wypadek po powrocie poszedłem zapytać na dworcu autobusowym – która jest godzina? Spytałem przechodnia i jeszcze sprawdziłem w internecie. Mój czas był prawidłowy. Ale dupek-przewodnik i tak namieszał. Albo niech ci ludzie się wyszkolą do obsługi zachodnich turystów albo lepiej niech ich nie będzie, sam kierowca autobusu wystarczy.

Jesteśmy w Chichen Itza, czas na zwiedzanie – dwie godziny. By zaliczyć i zrobić kilka fotek – wystarczy. By zwiedzić - to absolutnie za mało. Aby na spokojnie obejść cały teren, poczytać informacje, potrzeba z czterech godzin. Ale pasjonat Majów bez problemów będzie chciał tutaj być cały dzień. Udało mi się obejść cały teren w dwie godziny, ale był to marsz bez chwili wytchnienia. Przy czym większość turystów to zaliczacze i wystarczy im obejście głównej piramidy. Po pół godzinie już się nudzą.

Ceny biletów różnią się dla cudzoziemców i miejscowych, ale różnica nie jest tak skrajna jak w Tikal w Gwatemali. Dużo ludzi, to i kolejka do wejścia była długa. Lecz jeden z uczestników mojej wycieczki stwierdził: dzisiaj jest spokojnie, tłumów nie ma. Kilka lat wcześniej doświadczył prawdziwego turystycznego oblężenia Chichen Itza. W ostatnich latach odwiedza to miejsce blisko trzy miliony osób rocznie.

Chichen Itza to duże miasto funkcjonujące pomiędzy 600 a 1200 – rokiem naszej ery (niektóre źródła podają, że zamieszkiwane było do około 1500 roku). Znajduje się na Północnej Nizinie Majów, na Jukatanie. Słynie z różnorodności architektonicznej. Mieszkały w nim liczne grupy etniczne Majów(przede wszystkim) i Tolteków (później), w tym lud Itza, od których wzięło nazwę.

Dzisiaj oglądamy zagospodarowane i odrestaurowane ruiny, ale zanim się to stało teren był zniszczony i zarośnięty. Aczkolwiek tutejsze lasy tropikalne nie są gęste, jest sucho.

Główna część miasta ma powierzchnię 5km2, a najważniejszym budynkiem jest piramida Kukulkana, świątynia, której Hiszpanie nadali nazwę El Castillo (Zamek). Z niedawnych odkryć wiemy, że pod świątynią jest cenote. Do tego momentu znano cztery cenote, które zaopatrywały miasto w wodę. Najbardziej znana to Cenote Sagrado (Święta Studnia, Święta Cenote), do której składano ofiary z ludzi. Na dnie oprócz ich szczątków znaleziono wyroby ze złota i jadeitu.

Zrekonstruowana schodkowa piramida Kukulkana prezentuje się okazale, ma prawie 30 metrów wysokości, nie można na nią wchodzić. Kukulkan bóstwo-wąż Majów to odpowiednik Quetzalcoatla u Azteków. Chichen Itza jest na liście światowego dziedzictwa UNESCO od 1988 roku, a w 2007 roku obiekt został uznany za jeden z siedmiu nowych cudów świata. W nawiązaniu do siedmiu starożytnych cudów świata. Bez piramidy Kukulkana z pewnością by tak nie było. Ona dominuje. Reszta miasta przy niej wygląda dosyć mizernie. W niektóre fragmenty turyści nie zaglądają w ogóle. 

W tej części Ameryki wyróżniłbym trzy najcenniejsze miasta-stanowiska archeologiczne: najstarsze Teotihuacan (kultura Teotihuacanu, Aztekowie, Toltekowie), Tikal (Majowie), Chichen Itza (Majowie, Toltekowie). Są też najbardziej znane i najlepiej rozegrane marketingowo. Jeśli chodzi o atrakcyjność turystyczną, ustawiłbym je w tej samej kolejności. Czy w przyszłości dołączy do nich kolejne? Niewykluczone. Muszę przyznać, że Chichen Itza przy dwóch pierwszych stanowiskach prezentuje się co najwyżej przeciętnie. Gwatemalskie Tikal, bo dwa pozostałe miejsca to Meksyk, doceniłbym dodatkowo za położenie blisko natury, w lesie tropikalnym, z dala od współczesnych miast i miasteczek. Nie jest też jeszcze zadeptane przez turystów jak Teotihuacan i Chichen Itza.

Ale żeby nie było, że w Chichen Itza jest tylko piramida Kukulkana (Kukulcana), wspomnę o paru innych obiektach. Świątynia Wojowników (Templo de los Guerreros) z licznymi kolumnami, nawiązująca do sztuki Tolteków. Juego de Pelota czyli wielkie boisko do mezoamerykańskiej piłki nożnej. Nieduża piramida OsarioEl Caracol – świątynia-obserwatorium astronomiczne, zdobione świątynie Las Monjas.

Albo platformy: Orłów i Jaguarów ze schodami z czterech stron i z panelami, na których tytułowe zwierzęta pochłaniają ludzkie serca. Złowieszczo przedstawia się platforma Czaszek – Tzompantli, Platforma de los Craneos. Widać tutaj wpływ centralnego płaskowyżu meksykańskiego. Jednak w przeciwieństwie do stolicy Azteków - Tenochtitlan (dzisiaj miasto Meksyk), tutaj czaszki zostały nabite pionowo. Rzecz jasna wymienione obiekty stanowią tylko cząstkę znajdujących się w Chichen Itza.

Warto dodać, że do biletu żadnej mapy się nie dostaje, a te umieszczone na tablicach są marnej jakości, często zniszczone. Inne oznakowanie oraz napisy informacyjne także pozostawiają dużo do życzenia. Najwyższy czas na poważne zmiany w tym zakresie, ale w Meksyku trudno się tego spodziewać.

Oprócz zabytków na terenie strefy archeologicznej jest pełno stoisk z pamiątkami. Coś do picia i słodkiego do jedzenia również można kupić. Pamiątki to zwykle straszliwa tandeta. A najbrzydsze badziewia kosztują – one dollar – magnesy na lodówkę, małe figurki z tworzywa. Ten tekst słychać cały czas. Ale nawet turyści powoli chyba mają dość takiej oferty. Wielu kupujących nie było a sprzedawcy byli rozgoryczeni i zdenerwowani. Niemal na siłę próbowali przekonać do zakupu i nie rozumieli braku zainteresowania ofertą. Przecież jest tak tanio. Nigdy takiego dziadostwa nie kupuję, w ogóle nie przywożę pamiątek z wyjazdów. Sporadycznie pojedyncze rzeczy. I jeśli już to jedynym kryterium jest jakość, a nie cena. Wychodzę z założenia że czym mniej zagracone mieszkanie, tym szybciej można je posprzątać. Ponadto w Chichen Itza jest mnóstwo podróbek. Nie tylko większość jest „made in china”, ale za srebro robi żelazo, szkło za onyks albo obsydian, a sztuczne tworzywa za kamień użyty do rzeźbienia.

Gdy opuszczałem Chichen Itza, do zmroku brakowało blisko dwóch godzin. Wejście było już zamknięte (bilety sprzedawano do 16:00). Powrót trwał dosyć długo, gdyż centrum Cancun było ostatnim przystankiem wysadzania uczestników. Na zegarku widniała godzina 21:00.

Ciekawostki. Każdy słyszał, że dinozaury prawdopodobnie wymarły na skutek uderzenia dużej asteroidy albo komety w Ziemię, około 66-65 milionów lat temu. Dzisiaj prawie wszyscy naukowcy się z tym zgadzają. A uderzenie miało miejsce na terenie obejmującym dzisiejszy fragment półwyspu Jukatan i Zatoki Meksykańskiej. Krater Chicxulub (od nazwy miasta) po upadku asteroidy o szerokości 10-15km miał około 150km średnicy i 20km głębokości.

Gdy pisałem o kanale Panamskim przedstawiłem, gdzie biegnie granica pomiędzy Ameryką Południową a Ameryką Północną, którą od Panamy na północ nazywa się też Środkową albo Centralną (ale niezmiennie jest częścią Północnej). W takim razie gdzie owa środkowa część się kończy na tejże północy? Najpowszechniej przyjmuje się że w Meksyku, na zwężeniu za półwyspem Jukatan, on sam jest w Ameryce Środkowej. Niektórzy jednak uważają, że na zwężeniu przed Półwyspem Jukatan w Gwatemali albo na granicy Meksyku z Belize i Gwatemalą. Patrząc na mapę, pierwsza wersje jest najsensowniejsza.

Przez prawie całą wyprawę nie padał deszcz, za wyjątkiem Kostaryki. A więc gdy byłem w Cancun minął już miesiąc od ostatniego deszczu i do końca wyprawy również nie padało. Dopiero w Polsce tego doświadczyłem. I cieszyłem się jak dziecko, bo upały Ameryki Centralnej były dla mnie trudne do wytrzymania.

Informacje praktyczne. Ceny. Autobus z terminala ADO w Cancun na lotnisko 78pesos (1usd = ok. 17 pesos) i ok. 40-50min jazdy, a taksówka ok. 30usd (niecałe 20km). Ktoś mi mówił, że musiał zapłacić 30usd opłaty wylotowej. Ale większe linie lotnicze wszystkie opłaty mają w cenie biletu, więc jest to raczej wyjątek niż reguła.

Bilet wstępu do cenote Ik Kil 80pesos, a do Chichen Itza 254pesos (dla meksykanów 168pesos ,ale dzieci i starsze osoby za darmo). Całodniowa wycieczka obejmująca Valladoid, cenote Ik Kil, strefę archeologiczną Chichen Itza – kosztowała 45usd (w tym transport, przewodnik, bilety wstępu, lunch).

W centrum Cancun jednym z miejsc kupowania pamiątek jest duży teren zwany Mercado 28. Jest tam sporo sklepów i niezliczona ilość produktów zwykle niskiej jakości. Ale ceny już takie nie są. Widziałem brzydkie magnesy na lodówkę po 10-15usd. Ceny tych samych rzeczy między sklepami potrafią różnić się o ponad 100 procent. Trzeba być czujnym i się targować, a najlepiej nie kupować takiego badziewia, bo po co?

W strefie Zona Hotelera (kilometry hoteli nad Morzem Karaibskim) również można zaopatrzyć się w pamiątki.

W przeciwieństwie do wcześniej odwiedzonych krajów w Meksyku są kantory, dzięki czemu łatwo wymienić pieniądze. Niestety są wybitnie pazerne i oferują bardzo słaby kurs. Niektóre sklepy z pamiątkami oferowały przeliczenie 1usd na 20 pesos. Na granicy z Belize handlujący walutą oferowali 18 pesos. Sklepy i restauracje oferowały 17,50-18 pesos, banki 17,50 pesos. Kantory 17-17,30 pesos. Przy czym jak zerknąłem z ciekawości na stronę banku narodowego Meksyku wyceniał jednego dolara na 18,6 pesos. Na szczęście w Cancun i na Jukatanie wszędzie bez problemów można płacić dolarami amerykańskimi. Nawet w małym lokalnym spożywczaku. Dużo gorzej było z kursem walutowym euro, ponieważ rozpiętość w kantorach wahała się od 19 do 23 pesos za 1 euro.

Na zdjęciach z ostatnich dni marca: wpierw cenote Ik Kil, potem jedno z Valladoid i reszta z Chichen Itza z piramidą Kukulkana na czele. 


Znajdź mnie

Reklama

Wydarzenia

Brak wydarzeń

nationalgeographic-box.jpg
redbull-225x150.jpg
tokfm-box.jpg
tvn24bis-225x150.jpg

Reklama

Image
Klauzula informacyjna RODO © 2024 Grzegorz Gawlik. All Rights Reserved.Projekt NRG Studio
stopka_plecak.png

Search