Blog

Blog

MONT BLANC – Grand Couloir – moc emocji na Wielkim Kuluarze

Grand Couloir (Couloir du Gouter, Mont Blanc Grand Couloir) ma opinię najbardziej niebezpiecznego i najtrudniejszego odcinka podczas zdobywania Mont Blanc na normalnej drodze francuskiej. Inne nazwy: Żleb Śmierci i Kuluar Rolling Stones. W lecie spadają z niego kamienie, w zimie lawiny albo lawiny i kamienie.

90% trasy pomiędzy schroniskami Tete Rousse a Gouter to Wielki Kuluar, który zaczyna się na ok. 3300m n.p.m., a kończy na ok. 3800m n.p.m. Na moje oko najbardziej strome fragmenty dochodzą do 50 stopni. Innymi słowy, jest stromo. Przejście skaliste nie jest szczególnie trudne, tym bardziej że w wielu miejscach są stalowe liny (nawet dwukierunkowe), w które można się wpiąć. Zima zmienia diametralnie postać rzeczy.

Na początku trzeba przetrawersować ów kuluar, jakieś 50-75 metrów, w lecie jest stalowa lina do asekuracji. To ów osławiony fragment kuluaru. Potem żebrem na prawo od niego trzeba się wspinać do góry. Ale jak ktoś bardzo chce lewym, nieubezpieczonym – też można.

Nie podzielam opinii, że to newralgiczne miejsce jest bardziej niebezpieczne niż inne mu podobne. Co roku giną tu ludzie, ale statystycznie tak musi być. Na kilkadziesiąt tysięcy przejść rocznie (padają liczby 30, 40 tysięcy), wypadki są nieuniknione. Zwłaszcza że dużą część z tej liczby stanowią amatorzy, ludzie bez doświadczenia.

Czas na relację jak wygląda kuluar w warunkach zimowych (mimo końca maja), gdy na trasie zamiast tłumów i kolejek jest całkowicie pusto.

Kuluar W GÓRĘ

Od Tete Rousse (3167m) wpierw łagodnie do góry skrajem niewielkiego lodowca o tej samej nazwie. Dochodząc do skał widzieliśmy świeże lawiny. Codziennie miały miejsce obfite opady śniegu. Ścieżka iluzoryczna i poza naszą ośmioosobową grupą dwie inne osoby – Polacy.

Po krótkim coraz bardziej stromym dolnym odcinku kuluaru, trzeba go przetrawersować. Duże nachylenie, pełno śniegu, oczywiście brak stalowej liny asekuracyjnej w tych warunkach. Koncentracja i możliwie szybki przemarsz. Ryzyko upadku duże - a skutki byłyby nie do pozazdroszczenia lub wręcz tragiczne. Tak samo gdyby dostać kawałkiem skały w kask albo zostać uderzonym lawiną śnieżną. Na butach raki, w ręce czekan wbijany do końca styliska. Coś co w lecie jest dosyć łatwe i szybkie. W takich warunkach jest czasochłonne i trudne.

Beż żadnego incydentu przetrawersowaliśmy kuluar. I co dalej? Normalnie w wielu miejscach są stalowe liny, ludzie idący tam gdzie my, jakieś kropki farby na skałach. Lecz w tych warunkach musieliśmy sobie często wymyślić własną trajektorię wejścia. Zbliżoną do tej klasycznej. Nachylenie duże, świeży śnieg i stary. Niżej rozmiękczony, wyżej zmrożony. Pogarszająca się pogoda i kolejne opady. Prawdziwe zimowe wyzwanie, nie dla amatorów.

Na plecach nadal bardzo ciężkie plecaki. Asekuracja tylko przy użyciu czekana i raków. Jeden zły krok i zjeżdżasz lub lecisz w dół. Trudno byłoby się zatrzymać w takich warunkach. Śmiertelne zagrożenie. W razie wypadku helikopter by nie przyleciał. Pogoda zakłócała też łączność komórkową, raz była, raz nie.

Wchodząc uświadamialiśmy sobie, że tędy będziemy musieli zejść. Na razie nie bardzo wiedzieliśmy jak, ale ambitna grupa się nie zraziła. Na nasze szczęście, końcówka przed starym schroniskiem Gouter, pozwalała się wpiąć w stalowe liny. Duże nachylenie, plus wiatr odsłoniły je. Nie wszystkie, ale ich obecność pomogła.

Stare schronisko jest nieczynne, w zimie udostępnia się tam awaryjnie jedno pomieszczenie. Są plany by je rozebrać, tylko ponoć brak funduszy. Nie spełnia norm bezpieczeństwa i użytkowane już nie będzie. Od letniego września 2014 roku jest nowe schronisko Gouter, o kosmicznym obłym wyglądzie.

Wiatr. Zapomniałbym, skupiłem się na opadach śniegu. Nie pozwolił nam się wydostać nad stare schronisko. Łby chciało nam urwać. Przewracało. Piździawica solidna, musieliśmy się schronić przy murach i czekać. Komfort… a cóż to takiego, skakanie, klaskanie, pozwalało utrzymać względną ciepłotę. Niby do celu zostało 10 minut, ale przy takiej zimie nie było to proste.

Kruszynką nie jestem, plecak potężny, ruszyłem jako pierwszy. Zwieje mnie albo nie. A po wejściu na śniegowo-lodową grań zlecieć można albo do kuluaru albo lodowcem na drugą stronę. Aczkolwiek jest ona na tyle szeroka i płaska, że gdy nie wieje, jest dosyć bezpiecznie. To skraj potężnej ściany lodowców wśród których jest lodowiec Taconnaz. Przed samym schroniskiem należy ruszyć w prawo, w dół, bo prosto to trajektoria ataku szczytowego. Ścieżki brak, zamontowana zwykle w tym miejscu lina, pod śniegiem. Urwisko blisko, niejeden wpina się w tą linę. Bo oczywiście mięliśmy uprzęże wspinaczkowe na sobie, taśmy i karabinki przygotowane do wpinania się tam, gdzie była możliwość.

Ufff, jesteśmy w schronisku Gouter, w którym pusto. Pogoda paskudna. Wysokość 3835m. Obiekt położony na skraju urwiska oferuje wspaniałe widoki, ale nie dzisiaj. Warto by jeszcze wspomnieć o której godzinie wystartowaliśmy? Nie wcześnie. Gdzieś około 9:00, a może nawet trochę po. Bez przekonania startowaliśmy, bo warunki i pogoda nie napawały optymizmem. W lecie zwykle rusza się skoro świt, z nadziejami na mniejsze ryzyko spadających kuluarem kamieni.

Przyjmuje się, że wejście w lecie zajmuje 4-5 godzin, zmieściliśmy się w tym czasie. Więc gdy nie ma śniegu i kolejek, można wejść znacznie szybciej. To w końcu raptem 600m przewyższenia i niewielkie wysokości.

Kuluar W DÓŁ

Zwykle zejście w dół zajmuje mniej czasu niż wejście do góry, ale nie w tym przypadku. Mogliśmy wystartować w drogę powrotną dzień wcześniej, po ataku szczytowym. Czasu było aż nadto. Ale poza mną nikt nie miał siły ani chęci, i znowu ta pogoda. Gdyby była dobra i nie spadłaby świeża porcja śniegu – może bym przekonał resztę ekipy. Ale nie miałem argumentów. Chmury, śnieg, wiatr. Istniało jednak ryzyko, że następnego dnia będzie dużo gorzej.

Z dwóch grup – obie polskie – tylko jedna zdecydowała się schodzić po ataku szczytowym. Cóż, ceny w Gouterze są bardzo wysokie, czemu poświęcę wkrótce uwagę na blogu. Zostaliśmy na noc w praktycznie pustym schronisku. Bo w tych warunkach nikt do góry nie wchodził. Prawdziwa zima prawie w lecie.

Zejść trzeba było. Kolejnego dnia po śniadaniu wystartowaliśmy mogąc oglądać najładniejsze panoramy podczas całej naszej eskapady. Idealne nie były przez chmury, ale w porównaniu z tym co było wcześniej – bardzo dobre. Oblodzony stromy Wielki Kuluar nie napawał optymizmem. Czuć było w powietrzu świadomość czyhających niebezpieczeństw. Zejść w dół w takim terenie jest dużo trudniejsze niż do góry. W początkowej fazie posiłkowaliśmy się stalowymi poręczówkami. Co nie znaczy, że szło szybko i nie wymagało skupienia. Później utrzymywały nas na powierzchni tylko raki i czekan. Jeden zły krok i lecisz, zjeżdżasz, źle kończysz. Trzeba było to zrobić. Za wiele nie myśleć. Skoncentrować się na każdym kroku, aby był poprawny i w miarę stabilny.

W tych warunkach jedni szli szybciej, inni wolniej. Kluczowe było bezpieczeństwo a nie czas. Pomimo chmur, które nadciągnęły. A później śnieżycy. Wiatr w mniej osłoniętych miejscach przypominał o sobie. Zostałem z wolniejszą częścią grupy, aby im pomóc. Adrenalina na wysokim poziomie. Gdy trwający opad pokrył szczątkowo widoczną ścieżkę zrobiło się jeszcze ciekawiej. Czyli bardziej niebezpiecznie.

Pusto w górach, gdzie te tłumy co roku zmierzające na Mont Blanc? Bardzo powoli obniżaliśmy wysokość. Z którą podczas wyjazdu nikt nie miał problemów. Pierwszej części grupy zejście z Goutera do Tete Rouse zajęło około 5 godzin, drugiej około 7 godzin. Bardzo długo, ale warunki zimowe zmuszały do bardzo daleko posuniętej ostrożności.

Ostatnim emocjonującym momentem jest trawers kuluaru, nas czekały jednak dwa momenty. Drugi to świeże lawiniska schodzące ze ścian pod Gouterem, koło których musieliśmy przejść za trawersem. Z Nadzieją, że w tym czasie żadna góra śniegu na nas nie zleci.

Oprócz naszej grupy na dół schodził Hiszpan, który wyprzedził nas w końcowej fazie zejścia i ruszył na trawers. Pomyślałem sobie, ekstra, zrobi ścieżkę, będziemy mięli łatwiej. Intensywny opad bardzo szybko zasypał ślady pierwszej części naszej grupy. Trzeba było zrobić przejście na nowo w bardzo niebezpiecznych warunkach. Pierwsza część grupy jak później opowiadała, miała duże opory, by pokonać trawers. Moja część też, lecz nie myślałem w ten sposób. Jest bardzo trudno, ale nie jest to niewykonalne zadanie, trzeba to zrobić.

Hiszpan wolno się poruszał, nogi mu drżały, przerażenie w oczach i szybko utknął w kuluarze. Bardzo stromo, słaba przyczepność raków. Należało je wbijać kilkukrotnie by trzymały. Nici ze ścieżki, którą sobie przejdziemy. Wziąłem sprawy w swoje ręce i zacząłem torować. Wiedząc, że osoby które zostały ze mną najchętniej poczekałyby aż śnieg w kuluarze stopnieje. Czyli tak do sierpnia. Moim zadaniem było zrobić przyzwoitą ścieżkę, by były stopnie. Kawał roboty w oczekiwaniu na lawinę lub kawałek skały, który zleci na mnie. Ale może będę miał szczęście?

Śnieg wali z powietrza i z kuluaru. Rzeki sypkiego śniegu. Może to i lepsze niż woda? Ale ich pokonywanie łatwe nie było. Doszedłem do Hiszpana, minąłem go, a on z radością zszedł na wyrąbywaną rakami moją ścieżkę. Wbicie czekana do końca, kilka uderzeń rakami i kolejny krok zrobiony. Wolno to szło, a miejsce należało do tych, by jak najszybciej z niego uciec. Robienie ścieżki w tych warunkach trwało długo, 20-30minut. Ale udało się. Czekałem na resztę po drugiej stronie kuluaru, wyraźnie ich obserwując. Dobrze, że ruszyli, a nie powiedzieli – nie idę. Patrzyli się w śnieg przed sobą, ani do góry ani na dół. Może i dobrze. Złowrogi żleb nad nimi, skąd coś mogło zlecieć, i taki sam pod nimi, gdzie mogli spaść. Hiszpan jak doszedł do mnie, był tak szczęśliwy, dziękował mi za pomoc, skakał z radości. Utkwił w kuluarze i ze strachu nie wiedział co robić, długo by się nie utrzymał. Cóż, zejście nim w tych warunkach ocierało się o pewien stopień ekstremalności. Łatwo było się zabić.

Ze świadomością że najgorsze za nami zbliżaliśmy się do niewidocznego schroniska Tete Rousse. Ścieżką przez lawiniska, potem zapadając się czasami po uda w śniegu. I w końcu jest nasz pośredni cel. Bo główny to powrót do cywilizacji, jeszcze 2200m różnicy poziomów, dopiero pokonaliśmy 600m. Najtrudniejsze, ale kolejny odcinek w tych warunkach łatwy też nie miał być. Chwila odpoczynku w Tete Rousse Refuge i w dół. Ufff, wszyscy tutaj dotarli bezpiecznie.

Są dwie filozofie zdobywania gór.

Ludzie, którzy kochają góry, sam pobyt w nich i wędrówkę uważają za sedno przyjemności. Czym ciekawiej, czym trudniej, tym lepiej. Górska walka, przełamywanie własnych barier – to jest najpiękniejsze. A gdy przy okazji zdobędzie się wymarzony szczyt, tym lepiej. Ale gdy mają do wyboru łatwe banalne wejście na szczyt albo walkę w trudnych warunkach bez jego zdobycia – wybierają to drugie. Uważają że nauka, sprawdzenie swoich umiejętności psychicznych, fizycznych, technicznych, to jest największa wartość górskiej przygody. Tak samo jak walka z bardzo trudnymi warunkami atmosferycznymi. Gdy się nie uda, można ponowić próbę, o ile po drodze człowiek się nie zabije. Tak mówią osoby, dla których góry są sednem życia. Ale jest też druga grupa.

Ludzie dla których cel jest tylko jeden – wierzchołek, osiągnięty w najłatwiejszy i najszybszy sposób. Oni wybiorą najdogodniejszy termin na zdobywanie góry, najłatwiejszą drogę, zatrudnią gdy trzeba pomocników. Byle się pochwalić byłem na szczycie, a jak nie ma znaczenia. Chcą zaliczyć szczyt, bo samo chodzenie po górach, bez jego osiągnięcia jest bez sensu. Nie zależy im na sprawdzeniu siebie, podniesieniu umiejętności, stawieniu czoła trudnościom. Można i tak.

A Ty do której grupy się zaliczasz?

Na zdjęciach z końcówki maja: Podejście z Tete Rousse do Goutera Wielkim Kuluarem. Widać trasę, stare schronisko i grań pomiędzy nim a nowym. Pozostałe zdjęcia obejmują zejście kuluarem z Goutera do Tete Rousse, w tym słynny jego trawers. Jest też zaznaczona nasza trasa i nawet zdjęcie Grzegorza Gawlika we własnej osobie :).


Znajdź mnie

Reklama

Wydarzenia

Brak wydarzeń

nationalgeographic-box.jpg
redbull-225x150.jpg
tokfm-box.jpg
tvn24bis-225x150.jpg

Reklama

Image
Klauzula informacyjna RODO © 2024 Grzegorz Gawlik. All Rights Reserved.Projekt NRG Studio
stopka_plecak.png

Search