Blog

Blog

MONT BLANC powyżej schroniska Gouter – atak szczytowy

Prawie całą zimę spędziłem w Afryce i Ameryce Centralnej – było gorąco. Dlatego z radością przyjąłem totalną zimę w Alpach u progu lata. Brakowało mi takich mrozów, zasp śnieżnych. Ucieszyłem się jako jedyny.

Otwarte w 2014 roku nowe schronisko Gouter na wysokości 3835m świeciło pustkami. I to pomimo, że według internetowego systemu rezerwacyjnego nie było już dostępnych miejsc. Samemu schronisku poświęcę osoby artykuł, teraz wspomnę że system rezerwacyjny jest daleki od ideału.

Zgodnie z zasadami nie wolno rozbijać namiotów w rejonie schroniska Gouter. Trzeba spać w nim. A na 2018 rok cena wynosiła 60 euro za nocleg. W praktyce część osób rusza na szczyt w nocy już z Tete Rousse albo biwakuje w Vallocie (schron nie do nocowania) lub w jego okolicach. Myśmy rezerwacje posiadali, ale nie było o nią łatwo, bo niby wszystkie miejsca zarezerwowano. Gdy później okazuje się, że jesteśmy jedyną grupą (8 osób + para Polaków na 120 miejsc) – jest to irytujące i niezrozumiałe. Kolejnego dnia dołączyła druga grupa, też Polska. Rezerwacja jest niezbędna, bo schronisko nie przenocuje, gdy nie ma miejsc.

Tak jak Tete Rousse otwarto tuż przed naszym przyjazdem, podobnie było z Gouterem. A niespodziewana ekstremalna zima zaowocowała brakiem wody, nie działającymi toaletami oraz trwającymi jeszcze drobnymi pracami remontowymi. Przez cały pobyt nie udało się uruchomić wody pozyskiwanej z lodowca, na szczęście pojedyncze toalety nam udostępniono.

Gdy dotarliśmy do schroniska, mięliśmy czas by się przygotować i wyspać przed planowanym nocnym atakiem szczytowym. Prognozy były optymistyczne jak na tą porę roku, za wyjątkiem nocnych opadów śniegu. Jednak z doświadczenia wiem, że kierowanie się prognozami atmosferycznymi w górach nie ma większego sensu. Nie sprawdzają się. Nawet te profesjonalne. Trzeba postawić na rzeczywistość. Czyli albo danego dnia będą warunki do działalności górskiej albo nie. Poza tym znajomość konkretnych gór pozwala ocenić pogodę i zjawiska atmosferyczne jakie mogą nastąpić. Nie przez przypadek w Himalaje Nepalu jeździ się środkiem naszej wiosny i jesieni a na Aconcaguę środkiem europejskiej zimy. Powszechnie też wiadomo, że w rejonie Mont Blanc czy kaukaskiego Elbrusa w sezonie letnim występują popołudniowe burze. I tak dalej.

ATAK SZCZYTOWY NR 1

O drugiej w nocy śniadanie, założenie sprzętu, przygotowanie lin, by po czwartej rano wyjść ze schroniska. Bez większych nadziei. Przez noc spadło ponad 30 centymetrów świeżego śniegu, który nadal padał. Widoczność niewielka. Przynajmniej będzie podejście aklimatyzacyjne.

Do naszej ośmioosobowej grupy dołączył Polak, jego kolega źle się czuł (doskwierała mu wysokość) i został w schronisku. Podzieliliśmy się na dwa zespoły. Czekało nas torowanie drogi i poruszanie się tylko w oparciu o GPS, bo nic nie było widać. Na szczęście nasz nowy towarzysz miał fajny ślad w swoim urządzeniu.

Od Goutera do szczytu wędruje się po lodowcu. Jest znacznie łagodniej niż na Kuluarze, poza końcówką. Szczelin lodowcowych zwykle jest niewiele i są niewielkie, ale brak widoczności jest dużym zagrożeniem, bo można się zgubić. Ogromne pole lodowe, które nie ma wyrazistych punktów orientacyjnych. Po bokach klasycznej drogi są urwiska lub bogate w szczeliny lodowce. Górne partie Mont Blanc to przykład wspaniałego zlodowaconego obszaru, znacznych rozmiarów, ze spłaszczeniami (plateau). Niewiele mamy takich miejsc w Europie, a alpejskie lodowce całkiem szybko topnieją. W warunkach które zastaliśmy, mogliśmy się poczuć jak w rejonach polarnych. Bezkresna biel, lodowce, sypiący śnieg, wiejący wiatr, mgła, chmury, brak ludzkich śladów, bardzo niska temperatura.

Poruszając się powoli do góry w głębokim śniegu wspinaliśmy się na Dome du Gouter (4306m), praktycznie przechodząc przez szczyt. Droga prowadząca do Vallota nie biegnie prosto, tylko na trasie jest kilka zakrętów. Pomyłka może drogo kosztować. Nastał dzień, ale warunki się nie poprawiły.

Morze Śródziemne blisko a n 4250m n.p.m. termometr wskazywał minus 15 stopni Celsjusza, u progu czerwca, w dzień, po ósmej rano. Temperatura odczuwalna wynosiła minus 25 stopni. Nieźle. Takie temperatury miałem o poranku na siedmiotysięcznym Piku Lenina, startując z obozu trzeciego 6130m na przełomie lipca i sierpnia. A w środku dnia mogłem się opalać na wierzchołku. Blanc tymczasem pokazywał swoje groźne oblicze. Dając do zrozumienia że nie jest taką banalną górką jak wielu twierdzi. Dla mnie super. Całe życie w górach, mało co robi na mnie wrażenie. Coraz rzadziej doświadczam adrenaliny na wysokim poziomie. Bo gdy inni twierdzą, że są ekstremalnie złe warunki, moje stanowisko zwykle jest takie – jaka dobra pogoda. Te bardzo przesunięte u mnie granice ekstremalności zabierają mi zwykle dużą część frajdy z eksploracji gór. Choćby taki Pik Lenina 7134m, jedno z najłatwiejszych wejść w moim życiu, a to już było jakiś czas temu. Zero trudności, wysiłek też prawie zerowy. A miała być taka wielka wymagająca górska przygoda. Wróciłem wtedy z Pamiru mocno rozczarowany. I na Blancu nie spodziewałem się większych atrakcji, raczej nudy i zarazem dobrego treningu. A tutaj miła niespodzianka, dużo cięższe warunki niż na takim Piku Lenina. Wymagające wysiłku i koncentracji.

Nic nie widać, sypie śnieg, w bardziej odsłoniętych miejscach silny wiatr. Blisko przełęczy (Col du Dome) za którą znajduje się krótkie strome podejście do Vallota zapadła decyzja o odwrocie. Dalsza wędrówka nie miała najmniejszego sensu, mimo że GPS pokazywał ok. 500m w linii prostej do schronu. Znajdowaliśmy się na wysokości około 4250m.

Chcieliśmy wrócić po śladach, ale ich już nie było. Wiatr wszystko zawiał, nawet głębokie wyrwy. I po godzinie znowu robiliśmy nową ścieżkę, tym razem w dół, skupiając się na danych satelitarnych, ale one były mało dokładne przez pogodę. Podczas zejścia odrobinę wpadłem do szczeliny lodowcowej zasypanej przez śnieg, w partiach szczytowych Dome du Gouter. Jedną nogś wpadłem po pas, drugą po kolano, ale mało kto nawet to zauważył, bo po chwili byłem już za szczeliną. Zawalona śniegiem, pozwoliła łatwo się wydostać. Blisko Goutera trochę się przejaśniło, gdzie dotarliśmy około 10:30. Zmęczeni. Bo marsz w takich warunkach był wyczerpujący. Dodatkowo zmagałem się kolejny dzień z kontuzją kolana. Zaciskając zęby udawałem że nic nie boli. Aczkolwiek kopny śnieg dla tej kontuzji był koszmarem, bo musiałem mocno zginać i podnosić kolana.

Mięliśmy prawie cały dzień przed sobą. Pojawiły się głosy, by dać sobie spokój, ale zdecydowaliśmy się jeszcze raz zawalczyć. Nasz nowy kolega i jego towarzysz zeszli w dół, ale z drugiej strony przyszła grupa Polaków, tak jak my około ośmioosobowa, oraz jeszcze czwórka i dwójka Polaków. Doszło kilku Francuzów, głównie przewodników czekających na swoje grupy, Hiszpan, Brytyjski instruktor. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że te warunki pogodowe i śnieżne, szanse wejścia na szczyt ograniczyły praktycznie do zera. Nagrodą była działalność górska w prawdziwych zimowych warunkach, bardzo wymagających.

Popołudniu na trochę się rozpogodziło. Czas spędzaliśmy na spaniu, jedzeniu, rozmowach.

ATAK SZCZYTOWY NR 2

Powtórka z historii. O drugiej śniadanie, przygotowanie się do wyjścia i start (data: 30 maj). Wcześniej niż poprzedniego dnia, bo około 3:30 w nocy. Znowu przybyło świeżego śniegu, ale dobra widoczność napawała lekkim optymizmem. Ruszyliśmy za silną męską polską grupą, która doszła dzień wcześniej. Miała też dobry GPS. Ślad w moim urządzeniu się zapisywał, a poza tym poprzedniego dnia pobrałem punkty z urządzenia wspomnianego polskiego wspinacza.

Kopny śnieg, pogarszająca się widoczność, wzmagający się wiatr i towarzyszący mu opad śniegu walący po oczach. Mięliśmy problemy z dojściem do Vallota. Momentami nie było nic widać. Obie grupy połączyły siły. Trochę torowałem drogę, ale nie mogłem obciążać kolana przesadnym tempem. Ostatnie strome podejście do schronu Vallot zrobiliśmy na wprost do góry (w lecie zygzakiem biegnie ścieżka). Trochę się rozpogodziło, wysokość 4362m. Niewielki budyneczek z duraluminium ma służyć w sytuacjach awaryjnych. Jest zimny, nieprzyjemny i zwykle w środku zaśmiecony. Poniżej jest budynek stacji meteorologicznej.

Po krótkim odpoczynku wystartowaliśmy w obie grupy. Z tej drugiej jedna osoba została w schronie – miała dość. Pogoda trochę lepsza, ale na grani Bosses mocny wiatr. Duża ekspozycja wymuszała znaczną koncentrację. Wokół przepaście. Nie dało się iść szybko. Pokonaliśmy dwa lodowe „wzgórza” granią (L'arrete des Bosses). Przed nami był grzbiet Rocher de la Tournette, a za nim wierzchołek Mont Blanc. GPS wskazywał 4600m n.p.m. Tylko znowu ta pogoda. I ogromne ilości śniegu.

Co dalej. Brak ścieżki, przepaść, świeże duże nawisy śniegu. Bardzo trudne i niebezpieczne warunki. Te nawisy stworzyły barierę. Druga grupa uznając, że nie da się ich pokonać, a ryzyko śmiertelnego wypadku jest zbyt duże, zawróciła.

A my? Poświęciliśmy chwilę na zastanowienie. Nie ma się czym chwalić, ale przechodziłem trudniejsze miejsca, solo, bez asekuracji. Bo musiałem, chcąc się wydostać na bezpieczniejszy teren. Bez potrzeby i realnego sensu takiej przeprawy, nie robię tego. Mam świadomość, że każdy błąd w takim miejscu grozi śmiercią. To że ileś razy się udało, nie oznacza że uda się kolejny.

Podjąłbym się prowadzenia naszej czwórki na linie, albo z naszej ósemki wybrał tych, którzy gotowi byli podjąć walkę, gdyby spełniony został jeden warunek. Dobra widoczność wierzchołka i jakiś tam z niego widok. Niestety Mont Blanc cały czas był w chmurach, już powyżej miejsca gdzie się znajdowaliśmy królowały mgła i chmury. Zero widoczności. Do tego silny lodowaty wiatr i padający śnieg. W takich warunkach ryzykowanie życiem nie miało najmniejszego sensu. A satysfakcja dojścia w tych warunkach tak wysoko i tak była znaczna. Zrobiliśmy wszystko co było możliwe. Fajnie powalczyliśmy. Ekstremalna zima i warunki atmosferyczne nikogo w tych dniach nie wpuściły na wierzchołek.

Pozostało wrócić do Goutera. Ale takie łatwe to nie było. Minęliśmy Vallota i utknęliśmy w gęstej mgle, ślady dawno zasypało i zawiało. Znowu wzmożona koncentracja i powoli do przodu, wpierw w górę, potem w dół. O 11:30 byliśmy na miejscu. Zostało dużo czasu, by zejść jeszcze do Tete Rousse, ale poza mną nikt nie miał siły ani chęci. A na resztę dnia i noc chmury zwiastowały kolejne opady śniegu. Druga Polska grupa po odpoczynku ruszyła w dół, myśmy się zdecydowali na jeszcze jeden nocleg. Chciałem przekonać ekipę na zejście, ale pogoda zniszczyła moją argumentację. Wiatr, sypiący śnieg, chmury, chwilami tylko przejaśnienia. Prawdą jest jednak, że kuluarem lepiej schodzić wypoczętym, jednakże warunki pogodowe na nim też mają znaczenie. Gdyby się rozpogodziło, świeży opad stopiło słońce, lepiej było zejść tego dnia. Rozmiękczony śnieg byłby bardziej męczący ale też bezpieczniejszy podczas zejścia, łatwiej było zrobić w nim stopnie. Następnego ranka na zamrożonym kuluarze po kolejnych opadach śniegu mogło być tylko trudniej.

Po 8-godzinnej akcji górskiej mięliśmy prawie cały dzień na regenerację i przygotowania do zejścia w dół. Atmosfera grozy na myśl o kuluarze była duża. Nikt nie miał za bardzo ochoty na wędrówkę nim. Widok przez okna schroniska optymistyczny nie był. Niektórzy marzyli… a jakby nas tak helikopter zwiózł na dół.

W lecie zwyczajowe wejście na Mont Blanc z Goutera zajmuje 4-5 godzin, powrót trochę mniej. Jak jest naprawdę dobra pogoda, można wystartować za dnia, niekoniecznie w nocy. Za Dome du Gouter dochodzi granica włoska, a trajektoria wejścia raz biegnie po jednej stronie granicy, raz po drugiej. Przy czym są drobne spory terytorialne. Włosi uważają, że wierzchołek Mont Blanc jest tylko ich, Francuzi tak samo. Potocznie przyjmuje się, że to szczyt graniczny.

AKLIMATYZACJA

Pisanie o aklimatyzacji przy Mont Blanc jest trochę na wyrost. Prawie każdy jest w stanie wejść na górę bez specjalnych podejść i noclegów aklimatyzacyjnych. Nocleg w Tete Rousse, Gouterze, szczyt, i w dół (zakładając wybór drogi francuskiej). Nie zalecam postępować tak jak ja to czynię, gdy np. w Andach znad oceanu w ciągu jednego dnia przenoszę się na ponad 6000m (do ponad 5000m używając samochodu), albo wchodzę na sześciotysięczniki „z buta”. Z doliny na szczyt, z pojedynczymi noclegami. Ale nie ma powodu też przesadzać w drugą stronę. Czyli przeprowadzać długiej aklimatyzacji tam gdzie nie ma takiej konieczności.

Na Mont Blanc nie ma. Prawie każdy poradzi sobie bez problemów. Jest jednak pewien niewielki procent ludzi, którzy gorzej od większości się aklimatyzują, gorzej reagują na zmniejszenie ilości tlenu w powietrzu. Im nawet Mont Blanc może sprawić trudność. W naszej grupie nie mięliśmy takich problemów, ale też każdy miał pewne doświadczenie wysokogórskie. Nie mniejsze niż 4000m, większość 5000-6000m, a niektórzy około i ponad 7000m wysokości. Pulsoksymetr w Gouterze wskazywał nasycenie krwi tlenem od trochę ponad 90% do niecałych 80%. A więc wszyscy przeszli pomiar pozytywnie.

Gdyby stosować się do medycznych zaleceń odnośnie aklimatyzacji, zrobiłaby się z Mont Blanc wyprawa wielodniowa. A to dosyć niska góra. Co nie oznacza, że osoby gorzej znoszące wysokość, nie mogą czuć się źle, a nawet doznać choroby wysokogórskiej. Najlepszym doradcą w tym temacie jest doświadczenie. Gdy znamy swój organizm, wiemy jaka góra wymaga od nas aklimatyzacji i kiedy ryzykujemy chorobę wysokogórską.

TŁUMY NA MONT BLANC

Szacuje się, że rocznie na Mont Blanc próbuje wejść pomiędzy 25 a 40 tysięcy osób. Prawie wszyscy w lecie. Duża część jest zupełnie do tego nieprzygotowana albo nie traktuje zdobywania góry poważnie. Pierwsze trudności ich zniechęcają. Dlatego procent wejść nie jest duży. Najczęściej padają liczby 30-50% wchodzących. Co daje w praktyce liczby od niecałych 10.000 do 20.000 wejść rocznie. Choć inne szacunki mówią, że prób wejścia jest około dziesięć - kilkanaście tysięcy, a szczyt zdobywa 5000 - 8000 osób rocznie. Nie zmienia to faktu, że na szczycie były 10-letnie dzieci, jak i osoby bliskie setki. Najpopularniejszą drogą, jest ta przez Gouter, ale na Mont Blanc dróg wspinaczkowych jest oczywiście więcej. 

LICENCJONOWANI PRZEWODNICY na Mont Blanc

Kilku moich znajomych w ostatnich latach korzystało z usług przewodników z uprawnieniami i bardzo źle oceniło ich jakość. Uwagi były następujące. Przewodnik miał codziennie nową grupę, więc na atak szczytowy był fragment jednego dnia. Gonił ludzi jak wariat, a jak grupa czy ktoś z grupy trochę odstawał tempem marszu, zawracał. Miał sztywno wyznaczone godziny o której trzeba być na szczycie, o której zejść, mimo że pogoda pozwalała wydłużyć czas marszu dwukrotnie. Brak zrozumienia, że klient nie ma takiej kondycji jak przewodnik. Brak zrozumienia, że klient nie ma takiego doświadczenia jak przewodnik i czasami trzeba mu pomóc albo doradzić, a nie poganiać jak bydło. Brak jakiejkolwiek relacji pomiędzy przewodnikiem a uczestnikami traktowanymi jak skarbonki. Brak indywidualnego podejścia do klienta. Niemożliwość z powodu złej pogody wydłużenia wejścia o jeden dzień (odpłatnie), bo przewodnik ma już kolejną grupę (a są limity ilu można prowadzić ludzi na szczyt, nieprzestrzegane zresztą często przez przewodników). Bardzo zła relacja ceny do jakości usług. W zależności od wariantu, ilości dni, zakresu usług, koszt wchodzenia na Mont Blanc z lokalnym przewodnikiem z uprawnieniami kosztował moich znajomych od znacznie ponad 1000 euro, do ponad 2000 euro (na osobę), większość nie zdobyła szczytu. Przewodnicy w dwa miesiące chcą zarobić na rok utrzymania siebie i rodziny.

P.S. Miesiąc później w masywie Mont Blanc zginęła Polka wędrująca w dużej grupie i to na dosyć łatwym odcinku - z doliny do Tete Rousse 3167m. Mimo upływu miesiąca, nadal musiało być częściowo zimowo nawet poniżej 3000m (pod koniec maja była jeszcze totalna zima). Francuzi podali, że szła bez raków.

A później nie było lepiej, ponadto ograniczono dostęp do Mont Blanc, materiał prasowy o tym i że do końca lipca zginęło już osiem osób znajduje się: TUTAJ.

Na zdjęciach: nasza ekipa od lewej: Kamil, Agnieszka, Jurek, Grzegorz, Ewa, Maciek, Faraon, Piotrek (fot.1). Następnie schronisko Gouter i odcinek do Vallota. Na dwóch zdjęciach schron Vallot, a potem podejście za nim. Pod koniec kilka widokowych fotografii z okolic Goutera. A ostatnie trzy, z nocnymi ujęciami z aparatu Agnieszki.


Znajdź mnie

Reklama

Wydarzenia

Brak wydarzeń

nationalgeographic-box.jpg
redbull-225x150.jpg
tokfm-box.jpg
tvn24bis-225x150.jpg

Reklama

Image
Klauzula informacyjna RODO © 2024 Grzegorz Gawlik. All Rights Reserved.Projekt NRG Studio
stopka_plecak.png

Search