Szczescie mi dopisalo, malo czasu, dwa parki do zobaczenia. Z Litchfield nie ma problemow, ale z Kakadu bywaja. 3-dniowe wyjazdy nie odbywaja sie codziennie. Mimo to udalo mi sie zarezerwowac intensywny, taki jaki chcialem, wyjazd do tego drugiego. DZIEN 1. Wstalem o 6:00, przed 7:00 przyjechal po mnie samochod (toyota land cruiser, w Australii dominuja japonskie samochody), nastepnie odebralismy pozostala osemke uczestnikow. Przystanek pierwszy: rzeka Adelajda. Slynie z duzej koncentracji Krokodyli Slonowodnych, zwanych tutaj "Saltie", inna nazwa to Różańcowe (do 7m dlugosci, do 1 tony wagi). W rzece plywaja rowniez mniej agresywne slodkowodne, zwane tutaj Freshwater (Krokodyl Australijski). Saltie to inteligentne i agresywne krokodyle. Atakuja kazde zwierze napotkane w wodzie. Maja swietny wech i z daleka wyczuwaja kazde stworzenie znajdujace sie w wodzie, potrafia dlugo przebywac pod jej powierzchnia, by nagle sie wynurzyc. Co roku zabijaja ludzi. Plynac statkiem po rzece troche je karmilismy, obserowalismy jak wysoko potrafia skoczyc po kawalek miesa, jak sa szybkie. A w rzece i w zaroslach, byly ich dziesiatki. Pamietam jak na Borneo ludzie opowiadali, ze gdzies tam w rzece widzieli 4-5 sztuk. Na Adelajdzie przy jednym spojrzeniu widzialem ich nawet 20.
Nastepnie ogladalismy miejscowe weze, bawoly, ptaki, domy termitow wysokie na kilka metrow, zbudowane z ziemi i trawy. Termity sa calkiem smaczne, smakuja jak pieprz. Dalej nasza trasa prowadzila obok poligonu wojskowego szutrowymi drogami. Tutejsze drogi czy asfaltowe czy szutrowe sa wysmienite, mozna smialo jechac grubo ponad 140km/h (i tak jechalismy, glosna muzyka, huk wiatru, bo za klime sluzyly otwarte okna i do przodu). Zreszta jak zwiedzac Australie to albo majac samochod albo wykupujac wyjazd - innych sensownych opcji nie ma. Wybor jest ogromny, od intensywny traperskich, jak ta opisywana, po luksusowe. Kolejny cel to Maguk (Barramundi Gorge, poludniowa czesc Kakadu). Efektowne skaly tworzace kanion, wodospady, w tym jeden duzy, jeziora. I wszedzie tablice ostrzegawcze o krokodylach, ale to glownie dotyczy pory deszczowej, trwa jeszcze sucha, ryzyko niewielkie. Wystarczy sie rozejrzec czy nie ma krokodyli, jak nie ma, to smialo mozna plywac. Wpierw udalismy sie powyzej glownego wodospadu, ponad kilometr od parkingu. Fantastyczne miejsce. Waski kanion, ktorym plynie rzeka, niewielkie wodospady. Woda majaca 25 stopni Celsjusza jak nie wiecej byla zbyt ciepla, ale lepiej siedziec w takiej wodzie, niz w zadnej, gdy blisko 40 stopni w cieniu i ogromna wilgotnosc. Niektorzy z nas pozstanowili troche poszalec, dlatego poplynelismy w glab kanionu, wpierw sie wspinajac po wodospadach (1-2 metry, woda gleboka), a potem z nich spadajac. Nie pamietam kiedy sie tak ostatnio poobijalem. Zwlaszcza kolana i posladki. Ale rowniez lydki, uda, plecy, rece, stopy. Pelno siniakow, ran, ale warto bylo. Fajna zabawa. Zeby bylo jeszcze ciekawiej znalezlismy podwodne mosty, pod ktorymi przeplywalismy (nurkowalismy). Wiecej, znalezlismy owalne dziury wypelnione woda, polaczone kanalami z rzeka. Wpierw skok, kilka metrow, a potem tylko jedna opcja. Trzeba zanurkowac i pod skalami przeplynac, aby wyplynac w rzece, bo wspiac sie nie da bez sprzetu wspinaczkowego, a i z nim byloby ciezko, bo lita skala, bez mozliwosci zianstalowania kosci czy friendow. Nurkowanie nie nalezalo do skomplikowanych, najwyzej kilka metrow (mosty pod woda szerokie do 2m). Wiekszosc nie byla wstanie przelamac bariery pscyhicznej, wiec odpuscili kanion i nurkowanie. Po przerwie na owocowy lunch zeszlismy nad jezioro, do ktorego wpada glowny wodospad. Gdy Mark - nasz przewodnik, zdaje sie, ze o aborygenskich korzeniach, zaczal pokazywac boje ostrzegawcza, ktora pogryzly krokodyle, ekipa stracila ochote na kapiel w jeziorze. Musialem sie kapac sam. Wyobraznia zapracowala, nawyobrazali sobie niewiadomo czego. Gdy ludzie sie kapia, w tym wypadku tylko ja, a w wodzie zauwazono by krokodyla, to rzuca sie w jego strone taka boje dla zmylki, ma ona ponoc zapach ryb, aby zainteresowal sie nia a nie ludzmi. Nie wiem czy to dziala, krokodyli nie bylo.
Tego dnia zwiedzilismy jeszcze malo ciekawe Muzeum Aborygenow (w Warradjan). Wystawa na poziomie, tylko marne eksponaty. Moze dlatego byl kategroczyny zakaz robienia zdjecia i filmowania. Zachod slonca ogladalismy wsrod podmoklych terenow, w miejscu ponoc wlasnie do tego sluzacym. Widzielismy kangury. O osmej wieczorem zajechalismy na camping. Wczesniej zaladowalismy na dach przyczepki drewno na ognisko. Prawie 40 stopni, w nocy 30 i ognisko? Kolacje trzeba na czyms ugotowac, ale wpierw rozbijanie namiotow. Zabawna sprawa. Niektorzy robili to chyba pierwszy raz w zyciu, inni ostatni raz w dalekiej mlodosci. Potem gotowanie. Krojenie warzyw, miesa (podczas tej ekspaday jedlismy oprocz swin i krow, bawoly, lamy i kangury), gotowanie ziemniakow. Piwo sie chlodzilo. Uwaga, na terenach aborygenskich jest absolutny zakaz picia alkoholu, za wyjatkiem kempingow. A kary za nie przestrzegania prawa w Australii, w parkach narodowych, sa wysokie, do 55-ciu tysiecy dolarow australijskich. Dzien byl intensywny, ekipa zmeczona, chociaz nie wiem za bardzo czym, wiec przed 22:00 wszyscy polozyli sie spac. Sam kemping byl odpowiednio wyposazony, prysznice, nawet z ciepla woda (salary i agregator), woda pitna, toalety. Zreszta infrastruktura turystyczna tutaj jest wysmienita, drogi, znaki, prysznice, toalety, satelitarny system alarmowy itd - w wielu roznych miejsach. Poziom swiatowy (chociaz brak kontaktow do ladowania sprzetu). W namiocie bylo strasznie goraco, do tego moj współlokator Julien strasznie chrapal, wiec wynioslem sie po polnocy na tyl naszej terenowki, gdzie wzdluz bokow znajdowaly sie dwa rzedy siedzen, w sam raz by na jednym z nich sie polozyc. Z zabawnych historii wspomne o jednej. Kolega z Korei podczas lunchu, na kanapki polal sobie plyn do mycia naczyn, myslac ze to olej. Zostal jednak ostrzezony.
Sklad wycieczki: Ian (prezes firmy consultingowej z Korei Poludniowej), Julien (Francja, pracowal w Australii wczesniej w wakacje, teraz przyjechal na rok, tnie mieso w lokalnej firmie), Kerri (z Melbourne, nauczycielka, w Darwin lepiej placa, wiec pracuje tutaj), Nicola (Niemcy, pracujaca tutaj corka miala powazne problemy zdrowotne, wiec przyjechala do niej, wszystko wrocilo do normy, corka wlasnie wracala do Niemiec bo wczesniej wykupila bilety, a Nicola postanowila troche pozwiedzac), Jazz (z ktoregos duzego miasta na wschodzie Australii, kucharka/szef kuchni, milosniczka tatuazy), Amanda (Szwecja, mieszka tutaj i pracuje), Miri i Haim (starsze malzenstwo z Izraela, na emeryturze zwiedzaja swiat, blisko 70-tki, nie bardzo pasowali do naszej grupy, ale dawali rade, chociaz kilka razy wolniej). I ja, jeden zagubiony Polak. Wlascicielka firmy z ktora jechalem, powiedziala mi, ze chyba pierwszy raz ma klienta z Polski, a w hostelu gdzie spie w Darwin mowia, ze nie pamietaja ile lat temu byl u nich ostatni Polak. Czemu was tak malo w Australii? Zgadnijcie?
Mark opowiadal, ze Kakadu NP ma obecnie 25tys km2, czyli jest prawie 5 razy wiekszy od wyspy Bali, Belgia ma niewiele wieksza powierzchnie. Jest to najwiekszy PN Australii.
Po glownych drogach jezdza tutaj tzw.: ROAD TRAIN, czyli potezne ciezarowki nawet z czterema duzymi przyczepami(naczepami). Efektownie to wyglada. Chociaz z Darwin do glownych miast Australii biegnie rowniez linia kolejowa.
Pisalem, ze w Indonezji w Edu Hostel w Yogyakarcie kazano mi samemu znalezc innych chetnych na wulkan Merapi, by wyjazd doszedl do skutku. Tutaj pod tym wzgledem wszystko dziala jak nalezy, hostele, hotele, firmy turystyczne wspolpracuja ze soba. Nie chca glupio tracic klientow. Dlatego wymieniaja sie informacjami. Pojechalo nas 9 osob, z osmiu roznych miejsc noclegowych, zarezerowalismy wyjazd rowniez z osmiu roznych miejsc. Indonezji bardzo daleko do takiej organizacji turystyki jak tutaj w Australii.
DZIEN 2. Pobudka znowu o 6:00, ognisko, by zagrzac wode na herbate/kawe. Kanapki i o 7:00 w droge waska szutrowa trasa, z przejazdami przez rzeki. Pierwsze miejsce przeznaczenia: Twin Falls. Wodospad ten ma ok 100m wysokosci i spada dwoma oddzielnymi kaskadami. Wpierw czekala nas wedrowka do gory, na prog wodospadu. Wkolo efektowne skaly, widoki na plaskie tereny parku, potem wodospad w kanionie. O tej porze roku maly wodospadzik. Scenerie jak z USA. Ogromne przestrzenie, dziko, kaniony, wodospady. Malo ludzi, w tym miejscuj tylko my, bo trzeba bylo troche wysilku, aby tutaj dojsc, na co wiekszosc w tym skwarze nie ma ochoty. Niedaleko progu kapalismy sie w nieduzym jeziorze z bardzo ciepla woda. Dalej w dol, maly kawaleczek lodzia, troche pieszo i juz bylismy pod Twin Falls (cena lodzi i dostepu do wdsp to 32,5AUD - absolutnie nie wiem za co, do samego parku 25AUD). Wiekszosc odpuscila sobie pieszy fragment, tlumaczac sie zmeczeniem. W jeziorzie kapalem sie tylko ja i pod wodospadem rowniez. Krokodyli o tej porze roku w tym miejscu nie nalezalo sie spodziewac mimo tabliczek ostrzegawczych. Te przestrzenie, ogrom, powoduja, ze podrozujac po Australii nabiera sie fajnego klimatu. W koncu okolice Darwin to tzw. TOP END Australii.
Gdy mysmy bawili sie przy Twin Falls, lokalne gazety opisywaly zdarzenie niedaleko nas, przy ujsciu do morza East Alligator River. Mianowicie duzy Krokodyl Slonowodny, zaatakowal duzego rekina i najzwyczajniej go zabil. Kolejny przystanek Jim Jim Falls. Najslynniejszy wodospad w parku. Wg jednych wersji majacy 160m wysokosci, wg innych 215m, a jezioro do ktorego wpada ma 30m lub 64m glebokosci. Nie wiem skad te rozbieznosci. By dojsc pod wodospad do pokonania z parkingu jest okolo kilometr. Polowa drogi po wielkim glazowisku, ale zlozonym z duzych kawalkow skal. Ekipa miala tam problemy, porozbijali sobie kolana, a wystarczylo po tych skalach po prostu skakac.
Czasami zapominam, ze dla ludzi taki wyjazd to prawdziwa wyprawa, ciezka i meczaca. Wszyscy mieli dosc chodzenia, zmeczeni, poobijani, podrapani przez krzaki. Zaczynali narzekac, prosic, by nie bylo juz chodzenia. I pytali czy jestem czlowiekiem czy cyborgiem - nie do zajechania. Trudno zebym odczuwal trudy takiej lajtowej wycieczki. Goraco - trudno, ale co to jest pare kilometrow dziennie w terenie. Nie moga mnie takie wyjazdy meczyc. Dlatego regula bylo, ze gdy ekipa juz wracala do samochodu, to ja konczylem sie kapac, a i tak przy nim bylem pierwszy. Jim Jim Falls praktycznie nie istnial, pora sucha, za to jezioro owalne u podnoza bylo calkiem spore i mialo przyjemna wode, dla Marka wrecz za zimna. W miejscach naslonecznionych woda byla goraca, w zacienionych przyjemna. Dobre dwie godziny w niej spedzilem przepwyjac wzdluz i wszerz cale jezioro. Pozostali - nie wszyscy mieli ochote sie kapac - trzymali sie blisko brzegu. W pewnym momencie nagle uciekli z wody, niby widzac krokodyla. Oczywiscie zadnego nie bylo, widzieli taka mini trabe powietrzna, ktora poruszyla wode. Woleli jednak do wody juz nie wchodzic. Plywajac widzialem kilka wezy wodnych, na skalach jaszczurek. Krajbobraz spektaktularny. Kanion, pionowe skalne sciany na okolo 200m (zakaz wspinaczki), zar sie leje z nieba i przyjemne jezioro pod wodospadem, ktory praktycznie wysechl. A propos suchosci, to ten rejon ma duzy problem z pozarami. Widzielismy mnostwo spalonych fragmentow lasu.
Wrocilismy okolo 18 na obozowisko z nowa porcja drewna. Ognisko, kielbasa, ziemniaki do zaru, piwo, warzywa. Generalnie bardzo fajnie. Grupa naprawde mi sie udala, nawet Izraelczycy dawali rade, mimo roznicy wieku, ale byli bardzo zmeczeni. Mark obiecywal, ze trzeci dzien przeznaczony jest na Aborygenow i chodzenia bedzie niewiele. Noc spedzilem pod drzewem, bylo chlodniej. Znowu przed 22:00 wszyscy juz prawie spali.
DZIEN 3. Tradycyjnie pobudka o 6:00, o 7:00 po sniadaniu w droge. Na poczatek jakies male muzeum, nieciekawe. Amanda juz poprzedniego dnia czula sie wyjatkowo zle, tego poranka nie bylo lepiej, wiec zamiast pojechac z nami, trafila do szpitala w Jabiru. Slonce, trudy wycieczki - i takie efekty, chociaz w mojej glowie kolatalo sie pytanie, jak mlodej dziewczynie na takiej lajtowej eksapadzie moglo sie cos sta? Kolo Jabiru znajduje sie kopalnia uranu, co nieczeste jak na park narodowy. Udalismy sie nad East Alligator River obserwowac z brzegu krokodyle, plywaly, by nastepnie udac sie do Ubirr. Miejsce z licznymi malunkami naskalnymi - aborygenskimi. Najstarsze datowane sa na 40 000 lat przed nasza era. Ciekawe miejsce, skalna okolica. Z najwyzszej skaly podziwialismy Kakadu PN. To byl praktycznie koniec wycieczki. Odebralismy nawodniona i podleczona Amande, zatrzymalismy sie jeszcze na ogladanie ptakow, przelecialy niedaleko nas papugi kakadu. Jechalismy terenami, ktore w porze deszczowej sa pod woda a wokol duzo krokodyli. Ich populacje na Polnocnym Terytorium szacuje sie na co najmniej 100 000. Do Darwin mielismy 3,5h jazdy z predkoscia 100-140km/h.
Kilkadziesat kilometrow od Darwin 750ml napoju kosztuje 7,5 AUD, a zwykly lizak 2,5Aud. Jednodniowe wycieczki organizowane z Darwin - nie tylko do Kakadu - kosztuja 120-250AUD, czesto nie maja biletow parkowych w cenie. Wycieczki godzinne/kilkugodzinne kosztuja od 40 do 150AUD. Wycieczki 2-4 dniowe kosztuja od 300 do 1000AUD. A jak ktos chce samoloty, helikoptery, to cena czesto wkracza juz w tysiace.
Do Darwin dotarlismy o 17 i tak zakonczyla sie ta bardzo udana eskapada. Tutejsze scenerie calkowicie sie roznia od azjatyckich, przenioslem sie do calkiem innego swiata. Przejechalismy 900km.
Z ciekawostek to drugim co do wielkosci okolicznym parkiem jest Gregory NP. Gora Kozioszko - tak tutaj mowia na gore Kosciuszki kojarza, ale nikt nie wie, ze byl Polakiem. Nie wiedza tutaj w Australii, nie wiedza Australijczycy spotkani w Azji. O Strzeleckim, ktory nadal ta nazwe nie wiedza nic (jest fajna szutrowa Droga Strzeleckiego w stanie Poludniowa Australia), mysla ze Kosciuszko to byl jakis eksplorator. To raczej oczywistosc, ale ze sportow najbardziej interesuje ich rugby i krykiet, a na czesci monet jest krolowa brytyjska. Ruch na drogach lewostronny.
Na Polnocnym Terytorium zyje ok. 250 tys ludzi (prawie 1,5mln km2), maja tutaj drogi szybkiego ruchu, wiadukty, bezkolizyjne skrzyzowania. Infrastruktura jest swietna. 250tys ludzi ma takie drogi, jakich Indonezja ze swoimi 250mlinonami ludzi (obecnie) nie bedzie miala ani za 100 ani za 200 lat. Taka przepasc w rozwoju i zamoznosci.
Pozdrawiam
Gregor
Na zdjeciach: Krokodyle Slonowodne na rzece Adelajda, kilkadziesiat kilometrow od Darwin, dalej Park Narodowy Kakadu w tym dom termitow - z ziemi i trawy, Maguk (Barramundi Gorge) - wawoz z rzeka i glowny wodospad z dolu, wieczorne gotowanie na kempingu, rejon Twin Falls z gory i z dolu (zdjecie z "plaza" i rzeka). Tablica ostrzegawcza i rejon Jim Jim Falls - kanion, jezioro, do ktorego w porze deszczowej wpada wodospad, kolacja drugiego dnia, a nastepnie Ubirr, czyli malowidla Aborygenow i panorama okolicy, na wspolnym zdjeciu brakuje Amandy, ktora byla w szpitalu (kuca nasz przewodnik i kierowca Mark). Na dwoch zdjeciach jedno ze stanowisk, gdzie mozna obserwowac ptaki (Mamukala), a na ostatnim Gregor nad rzeka Adelajda.
Error