Blog

Blog

Na Islandię wpierw trzeba dolecieć

Na lotnisku w Katowicach.

Na Islandię wróciłem z dwóch powodów, o których napiszę we właściwym czasie. Mogłem przyjechać na kilka dni, lecz chciałem mieć rezerwowy czas na wszelki wypadek. A po cichu stworzyłem listę miejsc, które odwiedzę, po zrealizowaniu głównych założeń. Łącznie miałem 15 dni, z których półtora to podróż. Niecały rok wcześniej spędziłem na Islandii 21 dni z kawałkiem, cały wyjazd trwał 24 dni. O ile nie starczyło czasu na zrelacjonowanie wyjazdu z 2014 roku (ale kilka artykułów z tamtego wyjazdu można na blogu znaleźć), o tyle spróbuję  to zrobić z wyjazdem 2015, chociaż na nadmiar czasu nie narzekam.

Dzień 1 (23.05.2015). Moja pasja wymaga latania, częstego, czasami do najodleglejszych zakątków świata, egzotycznymi liniami lotniczymi na egzotyczne lotniska. Nie wiem ile odcinków podróży pokonałem samolotami i ile odwiedziłem lotnisk? Tych drugich pewnie jest dobre 200, liczba ciągle rośnie, niektóre odwiedzam regularnie. Nie ma wśród nich lotniska położonego 20 kilometrów od mojego miejsca zamieszkania, katowickiego lotniska w Pyrzowicach. Co nie jest przypadkiem, niestety. Radość też to nie jest, bo życzyłbym sobie, aby katowickie było duże, profesjonalne i bym latał stąd często. Lecz to marzenia z ciętej głowy. Ostatni raz z lotniska Katowice-Pyrzowice (Katowice Airport) korzystałem kilka lat wcześniej i utkwiły mi w pamięci tamtejsze wydarzenia. Ciasno, koszmarny ścisk, gigantyczne kolejki do nadania bagażu i kontroli bezpieczeństwa na godziny stania. Bardzo złe warunki tych wszystkich czynności, bo budynki lotniska do czegoś się pewnie nadają, ale nie na lotnisko, strasznie źle zaprojektowane. Po kontroli bezpieczeństwa niezmiennie ciasno, ścisk, dziwne wąskie korytarze, bezsensowne schody w terminalu B. Na dokładkę, pozostawiająca wiele do życzenia obsługa i przy nadawaniu bagażu i przy kontroli bezpieczeństwa. Trudno mi wskazać podobny przypadek, gdziekolwiek bym był. A w ostatnich latach to było 6 kontynentów (bez Antarktydy) i mnóstwo lotnisk, od największych na świecie, po niewielkie w dżunglach, górach, czy na pustyniach. I zawsze odprawy były sprawniejsze i w lepszej atmosferze. Dlatego po przygodzie z przed kilku lat świadomie nie wchodziło w rachubę bym latał z Katowic. Warszawa, Kraków, Wrocław, sąsiednie kraje, ale od Pyrzowic trzymałem się z daleka. Szkoda mojej męczarni. Notabene, niewielka siatka połączeń regularnych z katowickiego lotniska, do tego w mało interesujące mnie miejsca, ułatwiła podjęcie takiej decyzji. Katowice postanowiły zostać królem czarterów, odpuszczając regularne połączenia, co wykorzystały sąsiednie lotniska.

Pod względem funkcjonalności i przestronności lotnisk nam jeszcze daleko do bardziej rozwiniętych pod tym względem krajów, my ciągle jesteśmy początkującym rynkiem lotniczym, w fazie silnego wzrostu i rozwoju. Obsługa klienta też pozostawia sporo do życzenia. Ale jest poprawa. Szczególnie na pochwałę zasługują Kraków i Wrocław, imponują rozwojem także Gdańsk i Modlin, z których jeszcze nie korzystałem. Szkoda, że tego samego nie mogę napisać o Katowicach-Pyrzowicach. Każdemu jednak należy się druga szansa, w przypadku Pyrzowic to już czwarta albo piąta i zawsze kończyło się długą przerwą w lataniu, bo od niepamiętnych czasów nic się tam nie zmienia.

Jeszcze przed wylotem pojawiły się zgrzyty. Katowickie lotnisko zawsze miało dramatycznie słabą komunikację publiczną z aglomeracją górnośląską. I nic się nie zmieniło. Jeden autobus ze specjalnym bardzo drogim biletem jak na pokonywany odcinek, kursujący rzadko, a w nocy jeszcze rzadziej (taniej można dojechać do Warszawy). Chociaż do lotniska mam 20 kilometrów autostradą, to przez Katowice robi się kilometrów 55 i oprócz tego specjalnego autobusu musiałbym skorzystać jeszcze z dwóch innych. Podróż zajęłaby prawie całą noc. Wylot miałem o 6:05, a gdybym chciał się dostać na lotnisko komunikacją publiczną już około 23:00 musiałbym opuścić dom i spędzić z pięć godzin w podróży. Płacąc dwie trzeciego tego co za taksówkę. Absurd! Który widzą mieszkańcy aglomeracji i na lotnisko dojeżdżają taksówkami (jak z Bytomia pojadą dwie osoby, wyjdzie im taniej niż komunikacją publiczną, dziesięć razy szybciej i o ile wygodniej), z pomocą znajomych i rodziny albo własnym samochodem z pozostawieniem go na parkingu. Wybrałem tą ostatnią opcję. Chociaż polityka parkingowa lotniska ileś lat temu doprowadziła do tego, że w Pyrzowicach powstało mnóstwo prywatnych parkingów, to naturalnym odruchem było zarezerwowanie miejsca na lotnisku. Znalazłem lotniskową ofertę za około 100zł na parkingu niestrzeżonym położonym jakieś 400 metrów od terminala (bez promocji było dużo drożej). Niech będzie. Wypełniłem formularz, kliknąłem zatwierdź i ujrzałem oto taki komunikat: rezerwację należy dokonać z co najmniej 24-godzinnym wyprzedzeniem. Zmarnowałem zatem czas, do mojego wylotu zostało niecałe 20 godzin i nigdzie nie stanowiło to problemu do rezerwacji parkingu. Za wyjątkiem Katowic. Wpisałem zatem w wyszukiwarce hasło: "parking lotnisko Katowice", wyskoczyło mnóstwo stron internetowych prywatnych parkingów. Wybrałem jedną z pierwszych, dokonałem rezerwacji. Dwadzieścia procent taniej niż na lotnisku, parking strzeżony, położony 250 metrów od lotniska, dowóz pod terminal i odbiór. Czyli wszystko dużo lepiej niż na lotniskowym parkingu w promocji - tam miałem tylko kawałek miejsca na samochód.

Dlaczego lotnisko nie wie ile ma wolnych miejsc parkingowych i nie chce zarobić? Odpowiedź jest prosta. Lotnisko jest przedsiębiorstwem państwowym. Właścicielami są: marszałek województwa śląskiego, Skarb Państwa (za pośrednictwem swoich spółek), parę procent akcji ma miasto Katowice. Jak zabraknie pieniędzy, dołożą, z podatków mieszkańców województwa śląskiego i mieszkańców innych części polski. Zresztą to się dzieje cały czas, inwestycje lotniskowe są kapitałochłonne. Lotnisko z własnych środków nie byłoby wstanie ich realizować. Skład właścicielski i brak konkurencji w okolicy powodują, że lotnisko nie musi przesadnie dbać o zysk, może sobie pozwolić na utratę takich klientów jak ja. Nie musi również dbać o wysoką jakość usług dla podróżnych, bo większość okolicznych mieszkańców zaciśnie zęby i mimo niezadowolenia przyjedzie do Pyrzowic zamiast do Krakowa, Wrocławia czy Warszawy (Polacy ciągle mało latają, więc raz na jakiś czas można się pomęczyć). Aczkolwiek to się zmienia, spotykam coraz więcej podróżnych z Górnego Śląska, korzystających z innych polskich lotnisk. Natomiast prywatny parking, by mógł istnieć, musi przynosić zysk, a zatem dbać o klientów, przyjmować rezerwacje w każdym czasie i wiedzieć ile ma wolnych miejsc 24h na dobę. Jemu marszałek ani Skarb Państwa nie dorzucą pieniędzy, gdy pojawi się strata. Po prostu zbankrutuje.

Po 20 minutach jazdy dotarłem na zarezerwowany parking. I zostałem podwieziony tę parę metrów na lotnisko, ale nie chciałem wjeżdżać na jego teren. Wysiadłem przed bramką. Lotnisko Katowice-Pyrzowice samo doprowadziło do powstania parkingowej konkurencji wokół siebie. Wpierw nie pobudowało parkingów, a później wysokimi cenami i słabą jakością usług zniechęciło kierowców. Od lat z nimi walczy, w tym pomysłem niegodnym nawet krajów trzeciego świata. Mianowicie, pasażerów nie można bezpłatnie wysadzić przed terminalem, odebrać także. Trzeba za to uiścić 5zł. Nie znam podobnego przypadku w Europie, a na świecie spotkałem się z czymś takim raz czy dwa, w egzotycznych miejscach, przy czym opłata była dużo bardziej symboliczna w stosunku do lokalnych zarobków niż w Katowicach. Żenujący pomysł. Bardzo psuje opinię katowickiego lotniska. Ludzie się wściekają i wielu robi tak jak ja. Wysiada przed bramkami. Aczkolwiek nie zawsze jest to możliwe, bo policja we współpracy z lotniskiem robi tam częste łapanki (o czym napiszę przy powrocie z Islandii do Polski), a znaki tak poustawiano, by były same zakazy i nie dało się cofnąć z okolicy bramek bez złamania przepisów drogowych. Albo zapłacisz 5zł albo złamiesz przepisy drogowe - przed takim wyborem stoi kierowca. Niewiarygodna perfidia. Znam takich, którzy nigdy nie zapłacili 5zł za wjazd na teren lotniska, ale zapłacili mandat i mówią wprost, że zapłacą tyle mandatów ile będzie konieczne, ale 5zł lotnisku - nigdy. Właśnie za takie postępowanie względem podróżnych. Z tych samych pobudek wysiadłem przed bramkami i poprosiłem, by po mnie nie przyjeżdżano, niech dzięki temu zarobią więcej. Dla mnie przejście 250m z plecakiem, z którym dziennie pokonuję nieraz kilkadziesiąt kilometrów to żaden problem.

Wstyd mi za katowickie lotnisko, że ktoś tam wpadł na taki żenujący pomysł walki z parkingową konkurencją i przy okazji na pomysł karania podróżnych. To niesłychane, żebym chcąc kogoś wysadzić przed terminalem, co zajmie 2-3 minuty, musiał zapłacić 5 złotych. To bardzo nieprzyjazne wobec klientów lotniska i niecywilizowane. Tego typu polityka oraz metody funkcjonowania powodują, że Pyrzowice pod względem liczby podróżnych prześcigają kolejne polskie lotniska, a górnośląski port miał kiedyś ambicje, być drugim po warszawskim Okęciu (lotnisku Chopina). Dzisiaj to brzmi jak marny żart.

Dotarłem na lotnisko, mam dwie godziny z minutami do odlotu. Mnóstwo czasu. Z takim wyprzedzeniem pojawiam się na loty międzykontynentalne, a na takie krótkie europejskie jak ten, wystarcza jak jestem wcześniej godzinkę z niewielkim hakiem. Ale w porządku, odprawię się i spokojnie jeszcze wypiję kawę. Akurat. W terminalu zastaję niemiłosierny tłok i wielkie kolejki, sięgające drugiego terminala. Żeby nie powstało błędne złudzenie, terminale katowickiego lotniska są malutkie, ciasne, wąskie, pozastawiane budkami, filarami, więc miejsca jest niewiele. Już przy jednym odprawianym samolocie jest tłok, a teraz odprawiano dwa, a niewiele później jeszcze trzeci. Przywitał mnie chaos jak kilka lat wcześniej, ale odnalazłem swoją kolejkę do check-inu. I stoję, nie posuwam się. To subtelna różnica ale istotna. Słyszę, że pasażerowie z przodu robią awanturę. Obok też lecą k...y pod adresem pracowników Wizzaira, borykających się z tym samym problemem. Jakiś sabotaż albo strajk włoski, czy co? Awantury zadziałały. Kolejka powoli ruszyła do przodu, a po 40 minutach odbierałem kartę pokładową od sympatycznego pracownika Lufthansy. Ufff, mogę się ustawić do kolejnej kolejki w jeszcze większym ścisku. Współczuję setce osób, która stoi ciągle w pierwszej kolejce. Nastał czas na kontrolę bezpieczeństwa. Mam ze sto metrów do celu, a za mną zrobiło się jeszcze pięćdziesiąt metrów kolejki. Kończyła się w drugim terminalu. Do wylotu mam około 90 minut. Znowu stoję, nie posuwam się naprzód. W bardzo nieprzyjemnych warunkach. Ciasno, ludzie się przeciskają między sobą, przez bagaże, krzyki, kłótnie. Co to ma być? Lotnisko, czy może jakieś doraźne pomieszczenie dla kilkuset uchodźców przybyłych z Azji albo Afryki, z którymi nie wiadomo co zrobić? Standard tak niski, że nie jestem wstanie podać podobnego przypadku nawet z odległych zakątków świata. Nie zapominajmy, że jest piąta rano, ludzie są niewyspani i wnerwieni. Zamiast spokojnie się odprawić, napić kawy, wsiąść do samolotu, atmosfera jakby trwała natychmiastowa ewakuacja województwa śląskiego. Chociaż wtedy służby lotniskowe pracowałyby chyba szybciej? Nie jestem pewien.

Kolejny raz się potwierdziło, że gdy w Katowicach odprawia się jeden samolot w którymś z terminali, jest źle, gdy dwa, następuje paraliż. Przez głośniki jak mantrę podawano następujący komunikat, że piętro wyżej w terminalu B za promocyjną cenę 49,99zł, można przejść przyśpieszoną kontrolę bezpieczeństwa. Osłupiałem, gdy usłyszałem ten komunikat po raz pierwszy. Nigdzie na świecie nie spotkałem się z taką usługą komercyjną, że jak dodatkowo zapłacę, będę miał kontrolę bezpieczeństwa w cywilizowanych warunkach, a jak dodatkowo nie zapłacę, będę potraktowany gorzej niż bydło. Gratuluję władzom katowickiego lotniska kolejnego "genialnego" pomysłu! Pasażerowie go nie docenili. Powtarzany co chwilę komunikat doprowadzał ich do szału. Każdy zapłacił za bilet, którego elementem jest nadanie bagażu i kontrola bezpieczeństwa. Wszyscy od razu uznali, że niespotykanie wolna obsługa jest celowa, by ludzi zmusić do zapłaty tych 50zł. Nie widziałem, by ktoś skorzystał. Nawet jak padały kolejne komunikaty zwiększające dramaturgię, że jeśli pasażerowie lotu numer taki i taki natychmiast nie dotrą do samolotu, to ich bagaże zostaną usunięte z samolotu. Takiego chamstwa również nigdzie na świecie nie słyszałem. Straszenie ludzi wywaleniem ich bagażu z samolotu jako karę za nieudolność lotniska - coś absolutnie niespotykanego! Wiele osób stawiło się na lotnisku z 3-godzinnym wyprzedzeniem i mięli problem zdążyć na samolot w ramach strefy Schengen. Na wielu lotniskach Europy stawiam się na taki lot z godzinnym wyprzedzeniem i spokojnie się odprawiam, przechodzę kontrolę bezpieczeństwa i lecę. W Katowicach to niemożliwe. Tylu wulgaryzmów i to w kilku językach pod adresem lotniska jeszcze nie słyszałem. Miażdżąca krytyka portu lotniczego Katowice-Pyrzowice (Katowice Airport). Gdyby ktokolwiek z zarządu lotniska był na nim w tym momencie i usłyszałby to co myślą o jego funkcjonowaniu pasażerowie, mogłoby się skończyć atakiem serca. Chyba, że wcześniej pasażerowie przeszliby do rękoczynów, a sytuacja była napięta.

Skoro piętro wyżej jest możliwość kontroli bezpieczeństwa, a ludzie piętro niżej stoją w ogromnej kolejce, która prawie się nie przesuwa, w ogromnym ścisku, dlaczego nie można części z nich tam skierować? Tylko uparcie nadaje się komunikat zapłać 50zł, będzie szybciej, dla rodzin zniżki. To ma być cywilizowane lotnisko w cywilizowanym kraju - śmieszne i żenujące. Ludzie lecą na wakacje, wycieczki, do rodziny. znajomych i opuszczają Polskę w podłym nastroju, wytłamszeni i poniżeni przez katowickie lotnisko. Aż trudno było mi uwierzyć w to co się działo, że to jest naprawdę. Krzyki, kłótnie, wyzwiska, groźby pasażerów, że jak nie zdążą na samolot, to każą za to sobie zapłacić lotnisku. I teksty typu: przysięgam, nigdy już z Katowic nie polecę, to jakiś koszmar!

Tak ma wyglądać latanie samolotami w Polsce, w czasach, gdy jest codziennością? Czymś absolutnie zwykłym jak przejazd samochodem, pociągiem, autobusem. Po pewnym czasie pojawił się kolejny komunikat, że pasażerowie tego i tego lotu mogą przejść kontrolę poza kolejnością. Wszystko byłoby fajnie gdyby ktoś to koordynował ze strony lotniska. Ale gdzież tam. Ludzie się przepychali, ale stojący w kolejce nie chcieli ich puścić. Niektórzy prosili o okazanie biletu. Okazało się, że część pasażerów oszukuje. Niewiele brakowało, aby doszło do rękoczynów. Ta szybka ścieżka okazało się zatem polem minowym. Straż Graniczna/Służba Ochrony Lotniska również nie były na tych pasażerów przygotowane. Nikt nie pomyślał, by zrobić dla nich osobne przejście, udostępnić jeden rentgen, sprawdzić bilety albo za darmo odprawić piętro wyżej. Zbyt skomplikowane. W momencie, gdy powinienem siedzieć już w samolocie, byłem ciągle 20 metrów przed kontrolą bezpieczeństwa. Jedyny temat w kolejce to bluzgi pod adresem lotniska i jego władz. Na przestrzeni kilku minut, do pasażerów lotu, których informowano, by szybko omijając kolejkę przeszli kontrolę bezpieczeństwa, dołączyły dwa kolejne loty z takim uprawnieniem, w tym mój. Fantastycznie. Okazało się, że wszyscy pasażerowie stojący w kolejce mają prawo bez kolejki udać się do kontroli bezpieczeństwa, a więc w praktyce nikt się nie ruszył. A zaraz potem, że za 50zł można się odprawić wyżej szybszą ścieżką i znowu groźba wywaleniem bagażu z samolotu. Głupota i niekompetencja osiągnęły taki poziom, że nawet nie wiem jak to skomentować. Czysta abstrakcja.

W końcu zwycięstwo, mogę łaskawie przystąpić do kontroli bezpieczeństwa. Skrupulatnego jak nigdzie na świecie. To polska specjalność. Niezmiennie twierdzę, że przeginanie w którąkolwiek ze stron jest wadą, a to co się działo było przegięciem. Do tego pomieszczenie było bardzo małe, bardzo ciasne. Niby całkiem nowy terminal, a pasażer sam musi przesuwać swój bagaż po krótkim stole. Nie ma żadnej taśmy ani rolek. Musiałem opróżnić kieszenie, z plecaka powyjmować kable, aparaty z futerałów. Zająłem pięć plastikowych pojemników, ponad połowę stołu. Ciężko to było przesunąć. A panowie strażnicy, po dwa trzy razy przepuszczali te pojemniki przez rentgen. W końcu im powiedziałem, że pasażerowie mojego lotu już kolejny raz są ponaglani i jak będą w ten sposób mnie kontrolować, to w końcu nigdzie nie polecę. To idź już pan - usłyszałem. Żadnych warunków do spakowania wyłożonych rzeczy również w Pyrzowicach nie ma, na klęczkach na podłodze się pakowałem, a moje pojemniki kopali przechodzący ludzie. W krajach trzeciego świata mają lepsze lotniska. Absolutnie traumatyczne przeżycie. Jeszcze nie zacząłem wyprawy, byłem już wściekły i zmęczony tym wszystkim! Inni też. Facet przede mną zostawił w pojemniku ładowarkę do telefonu. A kobieta za mną dowód osobisty na dnie i pobiegła. Miałaby spory problem, by potem wrócić do Polski. Udało  mi się ich przywołać zanim straciłem z oczu i oddać zguby. To efekt stresu i paniki, które wielu się udzielały.

W drodze powrotnej z Islandii przechodziłem kontrole bezpieczeństwa i na Islandii i w Niemczech. Nie było żadnych kolejek, trwały mniej niż pięć minut. W bardzo dobrych warunkach i miłej atmosferze. A samolotów w tym samym czasie odprawiano dużo więcej. Nikomu do głowy nie przyszło bym wywalał cokolwiek z plecaka pełnego kabli, aparatów w futerałach. I do takiego standardu jestem przyzwyczajony. Do katowickich standardów nie i się nie przyzwyczaję. Zastanawia mnie ta chorobliwa skrupulatność na polskich lotniskach (nie tylko w Katowicach). Obowiązują u nas takie same przepisy jak w Niemczech, na Islandii, w Wielkiej Brytanii, Hiszpanii czy Szwajcarii. A nigdzie poza polską służby lotniskowe tak mnie nie męczą. To jest wyraźny dowód, że w Polsce jest coś nie tak, coś źle funkcjonuje, ktoś chce znowu być bardziej papieski od samego papieża. Ze szkodą dla pasażerów. Przy takiej kontroli nie chodzi bowiem o żadne bezpieczeństwo tylko o nękanie podróżnych. Nie chodzi też o procedury, bo w innych krajach mają takie same, a kontrola wygląda o niebo lepiej i przyjemniej.

Ruszyłem dziwnymi wąskimi korytarzami. Na szczęście nikt nie sprawdzał dokumentów. Następnie zszedłem wąskimi schodami i stanąłem znowu w kolejce w ogromnym ścisku. Mnóstwo ludzi, bardzo ciasno. Idiotyczne wąskie labirynty i w tym samym miejscu dwie kolejki do dwóch różnych samolotów. Ludzie zgłupieli, stawali w złych. Biegali, krzyczeli. Żadnych pracowników lotniska do pomocy. Atmosfera jakby zaraz miał nastąpić koniec świata. Nie została ani chwila, by napić się koszmarnie drogiej lotniskowej kawy, nawet nie wiem czy była taka możliwość, bo moje katowickie latanie zawsze wygląda właśnie tak.

Gdy usiadłem w samolocie, byłem tak szczęśliwy, jakbym wygrał na loterii. Opóźnienie wylotu wcale mi nie przeszkadzało. Najważniejsze, że pokonałem katowicki tor przeszkód i zdążyłem na samolot. Jeszcze długo czekaliśmy na pozostałych pasażerów. Od wejścia do terminalu, do wejścia do samolotu minęły ponad dwie godziny, stania w kolejkach. Bez chwili odpoczynku.

Nie wymyślono nic szybszego niż latanie do tej pory, ale te wszystkie procedury odprawiania są uciążliwe i męczące. Pochłaniają mnóstwo czasu. Dlatego większość lotnisk stara się te uciążliwości zminimalizować na ile to możliwe. Lotnisko w Katowicach ma inną koncepcję, uciążliwości potęguję, pewnie licząc na te 50zł. Nie mniej, jakość obsługi wzbudzała taką agresję wśród podróżnych, że ostatnie na co mięli ochotę, to zapłacić dodatkowe 50zł. Chyba, że ze strachu, bo nie zdążą na samolot.

Od wylotu z Katowic nudaaaaa. Nic ciekawego do opisywania. Samolot bez problemów wylądował we Frankfurcie nad Menem. Duże lotnisko, starszawe, dużo ludzi, ale też dużo miejsca, przestronnie, pełno miejsc siedzących. Chociaż wyleciałem z Niemiec z półgodzinnym opóźnieniem, za co kilkukrotnie nas pasażerów przepraszano, to w islandzkim Keflaviku stawiłem się o czasie, około 12:30 (dwie godziny wcześniej w stosunku do Polski). Tutaj podobnie jak w poprzednim roku, żadne służby nikomu nie zawracały głowy, a bagaż szybko odebrałem z taśmy. A Swoją drogą, za ten totalny burdel na katowickim lotnisku nikt nas podróżnych nie przeprosił. Głupi jestem, że się dziwię. Przecież od lat tam się nic nie zmienia, zarządzający uważają, że taka obsługa to standard, coś normalnego i o zgrozo jest wręcz bardzo dobrze. Na szczęście przez najbliższe lata nie planuję doświadczać tego wspaniałego standardu obsługi katowickiego portu lotniczego. Będę latał z innych lotnisk.

Jestem przekonany, że gdyby odprawa na katowickim lotnisku była sprawna a nie żądano za przyśpieszoną kontrolę 50zł w promocji, gdyby można było wysadzić na lotnisku bezpłatnie pasażerów oraz odebrać, gdyby służby graniczne nie pracowały jakby prowadziły nieustający strajk włoski, to lotnisko miałoby z tego więcej pieniędzy niż z odpłatnych odpraw i pięciozłotówek za wjazd na jego teren. Jak ludzie są dobrze obsługiwani, lubią lotnisko, to z niego latają, zostawiając pieniądze. A każdy pasażer to zarobek dla lotniska. Jednak jeśli od kilkunastu lat nikt w Katowicach-Pyrzowicach na to nie wpadł, ciężko mieć nadzieję, że coś się zmieni na lepsze. Nad czym ubolewam. Chciałbym być dumny z lotniska "koło domu", chwalić go, polecać, latać z niego. To jednak niemożliwe. Łatwiej będzie się przeprowadzić w pobliże innego portu lotniczego, niż liczyć na jakieś zmiany na lotnisku w Katowicach.

Na zdjęciach m.in.: pakowanie, lotniska: w Katowicach (Polska, fot. nr 6), we Frankfurcie nad Menem (Niemcy, fot. 7-10) i w Keflaviku (Islandia, fot. 11-15).


Znajdź mnie

Reklama

Wydarzenia

Brak wydarzeń

nationalgeographic-box.jpg
redbull-225x150.jpg
tokfm-box.jpg
tvn24bis-225x150.jpg

Reklama

Image
Klauzula informacyjna RODO © 2024 Grzegorz Gawlik. All Rights Reserved.Projekt NRG Studio
stopka_plecak.png

Search