Blog

Blog

Na północ Islandii w huraganowym wietrze

Stykkishólmur opuściłem po 17:00. Zanim wjechałem na szutrową drogę nr 54  przekąsiłem na poboczu i jazda. Moment wyjazdu nie był przypadkowy, a cel do którego zmierzałem, być może nie do zrealizowania. Dzięki srogiej jeszcze nie minionej zimie. Zarządca islandzkich dróg - Vegagerdin - twierdził, że droga na którą zmierzam jest nieprzejezdna a cały interior zamknięty dla ruchu. Żeby jednak to sprawdzić, trzeba tam wpierw dojechać,  co okazało się nie lada wyzwaniem. Sztorm i niemal huraganowy wiatr panowały nie tylko na morzu, na drodze także. Zwłaszcza, że biegła wzdłuż zatoki Breidafjordur. Prawie nikt poza mną nie poruszał się tędy. Suzuki Jimny, którym jechałem, to mały klocek, bardzo źle znoszący silne wiatry. Do tego luzy w kierownicy. Z trudem utrzymywałem samochód na drodze. Siła wiatru od strony morza nie pozwalała praktycznie na otwarcie moich drzwi. Potrzebowałem mnóstwa siły. Niby wiatr wiał jednolicie, ale sprawiał czasami niespodzianki. Kręta droga wzdłuż zatoczek, kierownica mocno skręcona, by jechać prosto i nagle przychodzi podmuch z przeciwnej strony. Kilka razy serce zabiło mi szybciej, zrobiło się gorąco. Trzy razy praktycznie zdmuchnęło mnie z drogi. Raz prawie nie trafiłem w most i wjechałem do górskiej rzeki płynącej w skalnym korycie. Drugi raz cudem uniknąłem wpadnięcia do morza, a trzeci osunąłem się z drogi, niemal przewróciło samochód. Maksymalna koncentracja, możliwie jak najszybsze reakcje i dużo szczęścia, to mnie uratowało. Gdy trochę oddaliłem się od wód oceanu Atlantyckiego, wiatr zmalał niewiele. Nadal nie było mowy o jeździe na luzie. Gdy z dróg nr 59 i 68 dotarłem na drogę nr 1 koło zatoki Hrutafjordur ciągle z trudem utrzymywałem się na swoim pasie ruchu. Na szczęście prawie nikt tędy nie jechał i mogłem próbować jechać środkiem drogi. Takie warunki pogodowe w Islandii, zwłaszcza w rejonie, w którym się poruszałem, nie są niczym dziwnym. Kto może nie siada wtedy za kółko. Ja musiałem.  Plan wyprawy to rzecz święta, nie ma zmiłuj się.

Wjeżdżając na szutrowe drogi nr 724, 726 i 731 wiatr słabł z każdym kilometrem. Kierowałem się do środka wyspy, do Interioru, wulkanicznego górskiego płaskowyżu (highlands). Znalazłem się na drodze F35 (Kjalvegur, północ-południe), często pisanej na mapach bez litery "F", charakterystycznej dla islandzkich dróg off roadowych. W lecie, gdy droga jest sucha i naprawiona po zimie, daje szanse przejechania nawet osobowym samochodem, aczkolwiek żadna z islandzkich wypożyczalni na to się nie zgodzi. Spore odcinki są jakości tzw. gravel roads czyli dróg szutrowych, ale środkowy fragment to trochę wertepów. Śnieg i zimowe uszkodzenia powodują, że ta łatwa górska droga przez ponad pół roku jest nieprzejezdna nawet dla porządnych terenówek. Bez specjalnie przygotowanych pojazdów, ryzyko utknięcia jest bardzo duże. Jadąc malutkim Suzuki Jimnym pozostawało mi liczyć, że uszkodzenia drogi, grząskość oraz ilość śniegu, nie pokrzyżują mi planów.

Nie spodziewałem się większych problemów do sztucznego jeziora Blondulon z systemem elektrowni wodnych, ale stąd do celu brakowało jeszcze 45km. Mając noc na dotarcie do Hveravellir, był to za długi odcinek na pieszą wędrówką. Gdy jechałem tędy w sierpniu 2014 roku nie widziałem nigdzie oznak zimy. Teraz jezioro skute lodem, wokół pełno płatów śniegu, a na horyzoncie biało. Na drodze pierwsze niewielkie śniegowe miejsca. Jadę dalej. Od ostatnich zabudowań sporo kilometrów, tylko ja i moje słabo terenowe auto. Gdy minąłem Blondulon (57km2 pow.), na drodze zastałem szlaban z łańcuchów i tablicę z informacją, że droga jest zamknięta a dalsza jazda zakazana. Powód: rozmrożenie gruntu. Konsekwencje za nieposłuszeństwo: kara grzywny.

Przed przyjazdem tutaj, próbowałem ustalić jak to jest z tym zamykaniem dróg, konsekwencjami wjazdu, karami? Dla mnie Islandia jest krajem zakazów i ograniczeń. Zazwyczaj kompletnie bezsensownych. Miejscowe władze próbują wszystko uregulować. Którędy jechać, kiedy, czym, którędy iść. Uwielbiają stawiać różne tabliczki zakazów, barierki, ogrodzenia, zamykać ścieżki górskie, bo jest na nich śnieg. To tak jakby w Polsce zamykano na zimę wszystkie górskie szlaki i ścieżki, bo jest na nich śnieg, a na Islandii on jest jeszcze dłużej niż w Polsce. To wszystko jest tłumaczone bezpieczeństwem i ochroną środowiska. Bardzo ładne i nośne slogany, słuszne, trudne do podważenia, bo przecież bezpieczeństwo i środowisko są niezwykle ważne. Tylko gdy są nadużywane, bezmyślnie stosowane, to ich cała moc staje się bezwartościowa. Gdy nie ma żadnego niebezpieczeństwa ani ryzyka dla środowiska, to powoływanie się na takie argumenty, nie ma żadnego sensu. Jest nadużyciem. Wtedy się do nich nie stosuję, a na Islandii za każdym razem okazywało się, że działania urzędników islandzkich są nieprawdziwe, niezrozumiałe, przerost formy nad treścią, zakazywanie dla samego zakazywania, ograniczanie dla samego ograniczania. Kompletnie bezmyślne, bez merytorycznego uzasadnienia.

Dokładnie tak samo uważali moi islandzcy rozmówcy. Bardzo mi się spodobał ich samokrytycyzm, o którym już parę razy wspominałem. Są leniwym narodem, mają na wszystko czas i nie są ani zbyt rozgarnięci ani zbyt inteligentni - tak twierdzili. Przyznawali, że dobrobyt, beztroskość życia i mnóstwo wolnego czasu, skutkuje między innymi tym, że urzędnicy z nudów wymyślają coraz większe głupoty. Często padało takie zdanie: przepisy na Islandii, zakazy i ograniczenia są dla turystów, nie dla nas. My ich nie przestrzegamy, bo to często głupoty, pod przykrywką bezpieczeństwa i ochrony środowiska (sic!). Jakbym słyszał sam siebie. Dobrze wiedzieć, że moja ocena tego typu zjawisk na Islandii nie jest odosobniona. To co mam robić? Możesz jeździć gdzie chcesz, chodzić gdzie chcesz, niczym się nie przejmuj. A mandaty? Są wysokie, ale ryzyko, że ktoś cię złapie jest bliskie zeru. A jak trafisz na rozsądnego policjanta, co się zdarza, to w ogóle nie będzie sprawy. Zdrowy rozsądek to podstawa a nie jakieś durne przepisy - nieraz słyszałem z ust Islandczyków.

Miejscowi urzędnicy pokazują w różnych folderach, że zdarza się, iż ktoś wielką terenówką porobił koleiny jadąc poza drogami, rozjechał mchy na lawie, które w tutejszych warunkach długo się odradzają. Foldery są skierowane do turystów. Ale Islandczycy mówią wprost, prawie wszystkie te uszkodzenia powodujemy my, co przy wielkości kraju jest i tak niezauważalne, bez większej szkody dla środowiska. Turystów nie stać na wynajęcie specjalnych samochodów, by wjechać w takie tereny, nie potrafią ich prowadzić. Większość to mieszkańcy bogatych krajów, przyzwyczajeni do wygody, którzy płacą za wycieczki off roadowe, aniżeli sami kierują. Boją się wszystkiego, nie mają żadnej wiedzy ani umiejętności, by cokolwiek u nas niszczyć.

Islandczycy przyznają także, jakie jest podejście urzędników w stosunku do turystów. Generalnie wszystkich traktuje się jako nieporadnych i nierozgarniętych, których trzeba przez Islandię prowadzić za rączkę albo po sznurku, bo inaczej sobie zrobią krzywdę.  Najlepiej by nic nie robili samemu, nigdzie nie chodzili i nie jeździli, wynajęli miejscowych, koszmarnie drogich jeżeli chodzi o ceny usług. To świetnie widać na przykładach. Szlak w Skaftafell był zamknięty, o czym pisałem wcześniej, bo w górnej jego części leżało trochę śniegu. W praktyce zakaz skierowano zarówno do osób, które mają problem przejść trzy kroki po asfalcie, jak i do osób, które zdobyły Koronę Himalajów. Podczas erupcji wulkanu Bardarbunga 2014-2015, cała część Interioru w jego pobliżu była zamknięta, drogi dojazdowe również, bo przecież turysta na pewno, by sobie zrobił krzywdę. Chciał wziąć płynącą lawę do rąk albo powdychać trujące gazy. Interior też musi być zamknięty przez większość roku, bo turyści na siłę jeździliby po nim nie mając odpowiedniego samochodu ani umiejętności. I tak dalej. Islandzkie władze pragną turystów, ale z drugiej strony traktują ich jak bandę kretynów.

Wolałbym, żeby było więcej wolności, żeby turyści sami mogli podejmować decyzje. Szlaku nie zamykamy, tylko informujemy, że jest na nim śnieg, słupki znakujące są pod nim, może być ślisko i niebezpiecznie, łatwo się zgubić. Możesz podjechać pod erupcję wulkanu, ale musisz znać takie i takie zagrożenia, możesz wjechać w interior, ale musisz wiedzieć, że drogi są w takim i w takim stanie. Będziesz miał wypadek, problemy - możesz zginąć. Potrzebna będzie akcja ratunkowa, jeśli nie masz dobrego ubezpieczenia, będzie cię kosztowała majątek. Ty, turysto, podejmujesz decyzję na własną odpowiedzialność. Tak powinno być i gwarantuję, że praktycznie wszyscy się zastosują do tych ostrzeżeń. Bez zakazów i ograniczeń.

Więcej o erupcji Bardarbunga pisałem: Islandia – aktywność wulkanu Bardarbunga (Bárðarbunga) i medialna histeria.

  • Na zdjęciach:
  • 1-8) Stykkishólmur - rejon portu.
  • 9-22) Pomiędzy Stykkishólmur a drogą nr 1, przejazd drogami nr 58, 54, 60, 59, 69.
  • 23-27) Niedaleko Blonduos na północy Islandii.
  • 28-37) Droga Kjalvegur (F35, północ-południe) w części północnej. Sztuczne jezioro Blondulon wiosną 2015 i latem 2014. 


Znajdź mnie

Reklama

Wydarzenia

Brak wydarzeń

nationalgeographic-box.jpg
redbull-225x150.jpg
tokfm-box.jpg
tvn24bis-225x150.jpg

Reklama

Image
Klauzula informacyjna RODO © 2024 Grzegorz Gawlik. All Rights Reserved.Projekt NRG Studio
stopka_plecak.png

Search