Blog

Blog

Zadbaj o zdrowie przed wyprawą - badania i apteczka

apteczka podróżna
Tytułowe zdanie nabiera dodatkowego znaczenia przy mojej działalności podróżniczej - zazwyczaj samotnej. Jeśli coś mi się stanie, nikt mi nie pomoże, nie wezwę żadnej pomocy. Na moich wyjazdach zawsze są takie okresy, że w danym rejonie jestem absolutnie sam, a najbliższe osady ludzkie są daleko. Taka stuprocentowa zależność od samego siebie sprawia mi autentyczną frajdę. Tego typu doświadczenia są nieporównywalne z niczym innym. Nigdy nie dowiedziałem się tylu rzeczy o sobie jak w takich momentach, nic tak nie kształtuje człowieka, jak właśnie one.

Niczego nie ułatwia podejście do mojej pasji, bo poprzeczkę zawsze ustawiam wysoko, walczę, nie odpuszczam. Co rodzi określone konsekwencje. Jest ciężko i niebezpiecznie, a nie mając pomocy znikąd, nie mogę popełniać błędów.

Przebywam w miejscach, gdzie nie ma ludzi, są skrajnie trudne warunki przyrodnicze, na aktywnych wulkanach wręcz niezdatne do życia. Nie ma żadnej infrastruktury, zasięgu telefonii komórkowej, telefonów satelitarnych nie używam. Jestem zdany tylko na siebie. Na dodatek doprowadzam swój organizm do skrajnego wyczerpania. By osiągnąć coś o wartości podróżniczej i eksploracyjnej, nie ma innego wyjścia. Matka Ziemia też daje w kość. Brak tlenu w górach wysokich, skrajne temperatury od pustynnych upałów po arktyczne mrozy, huraganowe wiatry, palące słońce, monsunowe opady deszczu i trujące gazy na aktywnych wulkanach. Plus cała seria atrakcji typu: lawiny, tropikalne bagna, pustynne piaski i solniska, sypkie lawy, gorące ekshalacje wulkaniczne, ryzyko wybuchu wulkanu, wzburzone morza i oceany, szczeliny lodowcowe, kruche skały, wezbrane rzeki, niezamieszkane pustkowia, brak wody, dziesiątki niebezpiecznych zwierząt, tropikalne choroby. Drobna kontuzja jest śmiertelnym zagrożeniem.

Na to wszystko nie mam wielkiego wpływu, mogę jedynie starać się uważać. Nie oznacza to jednak, że nic nie mogę zrobić. Dlatego regularnie poddaję się kompleksowym badaniom lekarskim. Zasłabnięcie, udar czy zawał serca, na moich wyprawach równa się śmierć. Muszę znać swój organizm, możliwie jak najlepiej. Pasja o dużej wartości poznawczej, mimo że niebezpieczna, daje niezwykle cenny profit - zdrowie. Trzeba dbać o siebie, by wyprawy kończyły się sukcesem, i by zdrowie pozwalało je realizować. Dzięki temu biologicznie jestem znacznie młodszy niż metryka.

Przed zbliżającą się wyprawą tradycyjnie zrobiłem sobie komplet badań: Biochemia, Immuchemia, Morfologia, Analityka (mocz) - kilkadziesiąt pozycji  + ciśnienie tętnicze (120/80 mm Hg). Dodatkowo badanie anty-HBS czy stara szczepionka przeciw żółtaczce typu B jest nadal skuteczna. Ponadto badanie serca, płuc, jamy brzusznej, dentysta. Zawsze mam ze sobą kartkę z grupą krwi - zero. Moi przyjaciele twierdzą, że to przez nią włóczę się po górach, wulkanach i innych bezdrożach, ciągle ryzykując. Bo to ponoć pierwotna grupa krwi. Ja - człowiek pierwotny - może być, chociaż z pewnością to nie jest komplement. 

CO BIORĘ DO APTECZKI I CZY PODDAJĘ SIĘ SZCZEPIENIOM?

Jeśli jadę w rejon, gdzie na pewno występuje dana choroba tropikalna w postaci endemicznej, kłuję się szczepionkami (o ile taka istnieje), w innych wypadkach, nie widzę takiej konieczności. Ten sposób działania nigdy mnie nie zawiódł. Podstawowe szczepionki przydatne wszędzie na świecie, jak przeciwko żółtaczkom, tężcowi, błonnicy zawsze staram się mieć aktualne. Obserwuję, jak niektórzy wpadają w szał szczepień przed wyjazdem do krajów tropikalnych, które notabene nieraz mają dosyć krótki okres przydatności. Tak trochę bez przemyślenia. Tworzą sobie w głowach wizje zagrożeń, których nie ma i uważają, że jak wydadzą nawet kilka tysięcy złotych na wbijanie igieł w ciało, to uchroni ich to przed wszelkimi zagrożeniami. Albo łykają dosyć szkodliwe leki antymalaryczne, bo pięć lat wcześniej dwa tysiące kilometrów od miejsca ich pobytu, jedna osoba zachorowała na malarię. W takich przypadkach twierdzę, że szkoda zdrowia, by się truć. Obserwuję też paranoje typu, dezynfekowanie wszędzie sztućców specjalnymi środkami, nie kupowanie niczego lokalnego, oglądanie butelek wody niemal przez lupę. I ci ludzie mają przyjemność z takiego wyjazdu?

Jako trochę-ignorant pod względem takich zachowań, sczepiania się i brania leków, pewnie nie jestem najbardziej wiarygodny. Broni mnie jednak to, co powiedziała pani doktor, gdy przejrzała wyniki moich badań: wzorcowe wyniki, jest pan okazem zdrowia. Bardzo bym się zdziwił, gdyby było inaczej. Fajnie słyszeć takie słowa, gdy piętnaście lat skończyło się już jakiś czas temu, złośliwcy powiedzą, że dawno. Co nie zmienia faktu, że czuję się właśnie jak piętnastolatek.

Nie miałem nigdy problemów zdrowotnych na wyprawach, nie licząc drobnych kontuzji, uwielbiam lokalne jedzenie i napoje, zwłaszcza w zapyziałych budkach. A wodę piję z tych samych miejsc co miejscowi, czy to górski potok czy amazońska rzeczka. I żyję, w zdrowiu. Zobaczymy jak długo - zaraz ktoś powie. Sam jestem ciekawy.

Na wyprawy zabieram solidną apteczkę, z której najczęściej przydają się plastry i bandaże. Leki, wyrzucam po przeterminowaniu. Oprócz ogólnie dostępnych w aptekach, jak przeciwgorączkowe i przeciwbólowe, w góry wysokie zabieram zawsze: antybiotyk, dexametazon, furosemid oraz diuramid - te trzy ostatnie w razie problemów z chorobą wysokogórską mogą pomóc. Nigdy nie musiałem ich używać.

Reasumując, w mojej apteczce można znaleźć zazwyczaj: leki przeciwbólowe i na przeziębienie (w tym do ssania na gardło), antybiotyk o szerokim spectrum działania (np. fromilid), coś typu aspiryna (wspomaga aklimatyzację w górach wysokich), leki na problemy żołądkowe (węgiel i na wszelki wypadek nifuroksazyd), żel na urazy typu- skręcenia, zwichnięcia, zapalenia stawów (np. ketum 2,5%), coś na szybsze gojenie się ran (np. maść tranowa), wodę utlenioną, komplet plastrów, kompresów, bandaży, w tym elastycznych (czasami nawet ortezy), rękawiczki jednorazowe, małe nożyczki, pilnik i przybory do szycia(u mnie zawsze w apteczce), tabletki odkażające wodę, prezerwatywy, kremy (np. nivea i jakiś z bardzo wysokim filtrem UV(od 30 wzwyż)), diuramid (acetazolamid) i deksametazon w tabletkach (na HACE - obrzęk mózgu) oraz furosemid (na HAPE - obrzęk płuc). Gdy jest potrzeba, mam w apteczce antymalaryczny malarone (niedługo może będą już szczepionki), jeśli przez wiele dni będę pił jałową wodę z lodowców- rozpuszczalne tabletki z kompleksem minerałów, międzynarodową książeczkę szczepień (bez niej nie wszędzie mogę wjechać), na najbliższą wyprawę pierwszy raz biorę pulsoksymetr napalcowy(pomiar saturacji krwi(nasycenia hemoglobiny tlenem) i tętna). Niektóre z powyższych leków wydawane są tylko na receptę.

Gdy muszę się chronić przed komarami (przenoszącymi np. malarię czy dengę), preparaty zawsze kupuję na miejscu, sprawdzone przez miejscowych (nie zapominając o długich rękawach i pełnych nogawkach w odzieży).

Jeżeli ktoś regularnie zażywa leki, czy ma dolegliwości, mogące wymagać leczenia, niech zabezpieczy medykamenty na cały wyjazd.

A tak w ogóle, apteczkę najlepiej zastępuje ZNAJOMOŚĆ WŁASNEGO ORGANIZMUZDROWY ROZSĄDEK


Znajdź mnie

Reklama

Wydarzenia

Brak wydarzeń

nationalgeographic-box.jpg
redbull-225x150.jpg
tokfm-box.jpg
tvn24bis-225x150.jpg

Reklama

Image
Klauzula informacyjna RODO © 2024 Grzegorz Gawlik. All Rights Reserved.Projekt NRG Studio
stopka_plecak.png

Search