Blog

Blog

Zabójczy wulkan St. Helens, który rozsławiła erupcja w 1980 roku (USA)

Na drodze nr 504 niedaleko Mt St. Helens.

Helena nie jest ładnym wulkanem, ale dwie przyczyny stały za tym, że chciałem ją zobaczyć. Słynna erupcja z 1980 roku. No i wulkan był prawie po drodze do głównego celu - Yellowstone.

Gdy wulkan wybuchał 18 maja 1980 roku, właśnie się urodziłem. Helena dawała znać o sobie już w marcu, m.in. trzęsieniami ziemi, uspokoiła się na dłuższy czas w październiku. Erupcja z 18 maja była potężna i niezwykle efektowna, solidnie sfilmowana. Zniszczyła mocno wulkan i całą okolicę. Niestety, zabiła również 57 osób. Do słynnej erupcji z 1980 roku nawiązuje film "Góra Dantego" z 1997 roku z Piercem Brosnanem w roli głównej.

Wpierw jednak musiałem tam dojechać. Plastikowym yarisem, z automatem i hamulcem zawsze działającym na maksa. Takie rzeczy to tylko w Ameryce. Tak samo jak korek na 5-pasmowej autostradzie koło Seattle, który mnie spotkał, gdy tylko wjechałem na międzystanówkę nr 5. Nie miałem czasu do stracenia. Zamiast zrobić końcówkę wyprawy na luzie, postanowiłem się dobić. I jeszcze wieczorem 24 lutego wyruszyć pod Helenę. Na "piątce", która zmniejszyła się do trzech, czasami dwóch pasów, można się poruszać ledwie 70mil na godzinę, czyli jakieś 112km i niestety wszyscy się tego trzymali. A można by znacznie szybciej. Może to i dobrze, że jechałem tak wolno, bo oznakowanie drogowe w Stanach jest beznadziejne i żeby cokolwiek zobaczyć trzeba mieć lornetkę i samochód, którego światła oświetlą pobocze, gdzie poustawiano większość znaków. Może znajdę czas, by gdzieś przybliżyć ten temat.

Lubię ćwiczyć orientację, więc nie miałem żadnej mapy - w postaci papierowej czy elektronicznej, nie miałem spisanych numerów zjazdów, tylko spisałem sobie kluczowe miejscowości i niektóre numery dróg. Resztę pozostawiłem swojemu wyczuciu. I nie było źle. Mój zjazd na drogę 503 przejechałem, bo za późno zauważyłem numer drogi na tablicy tworzącej niemal surrealistyczny obraz w stylu Joana Miro. Kilka kilometrów dalej mogłem zawrócić i wjechać na oczekiwaną krętą górską drogę. Ostatni spory fragment przejechałem w samotności, zatrzymując się na niewielkim parkingu powyżej zalewu Swift Reservoir, na wysokości ok. 500m. Wybiła 23:00, przejechałem prawie 300km. Znalazłem się od południowej strony wulkanu Heleny, przynajmniej taką miałem nadzieję. Hertz dał mi yarisa twierdząc, że to auto kompaktowe... chyba w Smerfolandii. A kompakt był mi potrzebny po to, bym mógł jakoś sensownie w nim się wyspać. W yarisie musiałem się nakombinować, wykorzystując bagażnik, tylnie i przednie siedzenia. Wszystko było tak tandetnie plastikowe, że bałem się, iż coś połamię. Moje działania wymagały ode mnie wielkiej ostrożności, a nie jest to moją specjalnością, nie przywykłem do tak delikatnych samochodów.

W nocy mróz dał o sobie znać, ale pierwsze płaty śniegu zaczynały się ciutkę wyżej. I niestety wszystkie drogi jeszcze były pozamykane z powodu zimy. I co chwilę się odbijałem od znaków i szlabanów z napisem: closed. Od południowej strony Heleny, jedyna otwarta droga prowadziła do Snow Park Marble Mountain. Jazdę zakończyłem na 800m n.p.m. Ta droga jest odśnieżana, gdyż w tym rejonie utworzono trasy dla skuterów śnieżnych, dla narciarzy biegowych, ale też są tam tereny dla miłośników freestyle`u. Mt. St. Helens stanowi od 1982 roku Pomnik Narodowy (National Volcanic Monument). Helena od strony Portland wygląda przeciętnie, widziałem jej masyw z drogi, na tyle blisko, że w zasadzie mi to wystarczało. Ale zdecydowałem sie podejść na lepszy punkt widokowy. Zbyt dużo trudu zadałem sobie, aby tutaj dojechać. Nie miałem jednak rakiet śnieżnych, albo nart, niezbędnych o tej porze roku. A moje buty trekkingowe były dziurawe. Gdzie się dało szedłem ścieżką narciarską, ale nie wszędzie się dało. W lesie maszerowałem po uda w śniegu, fragmentami po pas, gehenna. Doszedłem jednak na skałkę na 1150m, skąd las mi nie zasłaniał Heleny 2549m i oferował widoki na inne wulkany: Mt. Jefferson 3199m i Mt. Adams 3743m, oba uznawane za uśpione (dormant). Piękna pogoda, widok przeciętny. Liczyłem na to, że objadę drogą nr 25 wulkan, w tym od strony, gdzie widok na krater jest otwarty. Ale śnieg i powalone przez wiatr drzewa uniemożliwiły mi to. Miesiąc później może by się już dało. Lecz był dopiero 25 luty.

Chociaż Helena to najbardziej aktywny wulkan Gór Kaskadowych, można na nią wchodzić i czynią to tysiące ludzi, zwłaszcza w lecie. Wejście jest proste, chociaż Amerykanie piszą, że trudne. Ale dla nich wszystko jest trudne i niebezpieczne, nawet ścieżka w lesie, dlatego ich oznaczeniami trudności nie ma się co przejmować. Przynajmniej nie powinien ktoś z górskim doświadczeniem. Jest tylko jeden problem, regulacje dotyczące pozwoleń. Widziałem na tablicach wyciąg z nich, psychiczni to pisali. Mnóstwo obowiązków, których trzeba dochować, pełno wariantów, podział na części roku, limity, rejestracje etc. A na dodatek odesłanie do pełnej treści przepisów na stronę internetową. Uzasadnienie zawsze jest takie samo - ochrona środowiska i bezpieczeństwo turystów, ale tak można uzasadnić wszystko. I pracownikom parków się wydaje, że użyją takiej argumentacji i sprawa jest załatwiona. Dla mnie nie jest, bo ogólne slogany to za mało. Szczegóły zazwyczaj dobitnie pokazują, że takie regulacje się zupełnie zbędne, nie mają nic wspólnego z ochroną środowiska czy bezpieczeństwem. Ktoś sobie własną "twórczość literacką" uprawia w ten sposób lub/i rozbudowanymi regulacjami uzasadnia byt tworzenia i istnienia licznych stanowisk pracowniczych, za które się pobiera dobrą pensję. A miłośnicy przyrody muszą cierpieć lub narażać się na wysokie kary.

Dlatego nie lubię podróżować po krajach anglosaskich, ponieważ musiałbym mieć drugi budżet na mandaty i kary. Wspominałem o uciążliwej biurokracji w Chile, Argentynie czy w Ekwadorze, ale kraje anglosaskie są na tym samym poziomie albo i gorsze, bo jeszcze bardziej przeregulowane i kary wyższe. Całe stada urzędników w krajach anglosaskich "ciężko pracują" jak uprzykrzać ludziom życie. Regulaminy różnych parków i rezerwatów, to grube książki, zawierające mnóstwo obowiązków, pozwoleń i to do tego w wielu różnych wariantach, zależnych od wielu różnych rzeczy. Co roku te regulaminy są rozbudowywane. To działa na takiej zasadzie jak tworzenie w Polsce prawa. Powstaje gruba ustawa, ale w ciągu każdego roku ją się nowelizuje dziesięć razy, dodając paragraf 1048z punkt 345 podpunkt 728y. Takie prawo nie trzyma się ani kupy ani niczego, jest niespójne, idiotyczne, można je tylko ignorować. I podobnie jest w krajach anglosaskich. Jak czasami zerkam w różne regulaminy na przyrodniczych terenach i czytam jakie warunki musiałbym spełnić, odechciewa mi się wszystkiego. Od razu przeskakuję do działu - kary. Bo wiem, że nie jestem wstanie spełnić warunków parkowych. Jest ich za dużo, zbyt czasochłonne. Muszę mieć środki, że jak ktoś mnie złapie, płacę karę i do widzenia. Trzeba sobie jakoś radzić z głupim prawem. Przyjeżdża turysta, chciałby wejść do jakiegoś lasu, na jakąś górę, ale nie może tak po prostu. Musi wiedzieć, że ma obowiązek zapoznać się z grubym regulaminem, w obcym języku, i wypełnić cały szereg wymogów. Ktoś zapyta, to może byś tak Gawlik, chodził tam, gdzie są wytyczone szlaki, ścieżki? Chciałbym, ale się nie da. Nie wiem dlaczego tak te szlaki są powyznaczane, że nigdy nie docierają tam gdzie ja chcę, abstrahując od tego, że w wielu miejscach nie ma nic wyznaczonego. To w ogóle ogólnoświatowy trend, że szlaki pokazują namiastkę tego co w danym miejscu ciekawe, ale do tego co najciekawsze nie doprowadzają. Bo tak jest łatwiej i wygodniej, dla tych co te ścieżki wyznaczali, budowali. Nie dla turystów.

Góry Kaskadowe są częścią Kordylierów, rozciągającą się wzdłuż Pacyfiku w USA i w Kanadzie. Jest tam ze dwadzieścia wulkanów, najwyższe to Rainier 4394m w Waszyngtonie, który widziałem ze Seattle, oraz Shasta 4322m w Kalifornii. Ten drugi wybucha co kilkaset lat, dawno tego nie robił, a ten pierwszy śpi od 1894 roku i wybucha rzadziej.

Nie byłem usatysfakcjonowany południową stroną Heleny, postanowiłem zobaczyć też północną. Zanim opuściłem tą stronę, odwiedziłem wulkaniczną jaskinię Ape w Gifford Pinchot National Forest (ma długość 4000m i jest najdłuższa w części kontynentalnej USA, trzecia co do długości w całej Ameryce Północnej). Zamiast stosunkowo krótkiego przejazdu obok masywu, czekała mnie długa podróż drogami nr 305, 5 i 12 do Randle. Z tamtej strony próbowałem sforsować drogi nr 25 i 99, ale nie dało się, zima, drogi zamknięte. Zapadł zmrok, zjechałem do Randle na nocleg, pokonując ponad 300km. Pytałem miejscowych, skąd dobrze zobaczyć Helenę od północnej strony, ale twierdzili, że nie ma takiego miejsca dopóki drogi są pod śniegiem. Wulkan otoczony jest mniejszymi górami, dlatego dostęp do punktów widokowych nie jest łatwy. Jak zwykle, gdy chcę coś zrobić na luzie i szybko. Pozostała mi jeszcze jedna opcja, na następny dzień.

26 lutego, jeszcze przed wschodem słońca jechałem ku drodze nr 5, by wjechać na drogę nr 504. W jej pierwszym fragmencie jest tzw. Vistor Center (obok Silver Lake) z płatnym małym muzeum. Otwarte jest tylko w niektóre dni i w niektórych godzinach. Droga okazała się częściowo otwarta. Udało mi sie dojechać do kilku fajnych punktów widokowych, wysokości dochodziły do 1150m. Na drodze pusto. Nie wiem jak to jest, że tam gdzie ja jeżdżę, nikt nie jeździ? Ku mojej wielkiej radości - tylko ja i góry, uwielbiam.

Pogoda była gorsza niż dzień wcześniej i miała się zepsuć znacznie bardziej, nie oszczędzałem pedału gazu. Większość turystycznych miejsc przy drodze w tym innych visitor centers informowała, że jest closed. Rozumiem, zima, prawie zero turystów. Ale nie rozumiem, czemu pozamykano parkingi, a drogę przed Mt. St. Helens Science and Learning Center zamknięto całkowicie dla wszystkich? A stamtąd jest świetny widok na Helenę. Budynki nieczynne, może w remoncie, ale grodzić parking na 200-300 samochodów, na którym ani grama śniegu - idiotyzm! Do którego jak zwykle się nie zastosowałem. Próbowałem się zastosować do tabliczek zakazujących schodzenia ze ścieżek, ich ilość odpowiadała ilości podgrzybków jakie zbieram w sosnowym lesie w październiku po deszczu (notabene, w USA często na zbieranie grzybów potrzeba pozwolenia). Liczba znaków, przekraczała granice absurdu. Nie można zrobić trzech kroków w bok, skąd Heleny nie zasłaniają drzewa, bo jest tabliczka i straszenie minimalną karą 100USD. Jak coś jest ewidentnie głupie, absurdalne, irracjonalne, bez sensu, nieprawdziwe - trzeba z tym walczyć.

Erupcja z 1980 roku obniżyła Helenę o 401m, z 2950 do 2549m. Z jednej strony jest wyrwa, nie ma ściany krateru, dlatego możemy zajrzeć do środka, gdzie niewielki stożek powoli budującego się nowego wulkanu. O tej porze roku pod śniegiem i lodem. Wulkan od lat jest spokojny, parkowi strażnicy mówili, że ostatnia erupcja miała miejsce w 2007 roku, niewielka, inne dane mówią też o 2008 roku. Bardzo powoli budujący się w starym kraterze nowy stożek wulkaniczny, zbliża się do 2200m. Jeśli proces będzie kontynuowany, nie nastąpi wielka erupcja, po pewnym czasie stanie się wyższy od urwisk starego krateru. Od strony, gdzie nie ma ściany krateru widać jak niszczycielską siłę miała erupcja z 1980 roku (o sile VEI 5). Topniejące lodowce i śniegi zmieszały sie z materiałem piroklastycznym i niszczyły wszystko na swojej drodze (tzw. lahar). Tworząc potężną dolinę, dzisiaj powoli zarastającą lasem. Do krateru wejść nie można, ale technicznie jest to bardzo łatwe, gdyż dolina łagodnie się wznosi aż do niego. Popiół wulkaniczny zasypał całą okolicę i dotarł do licznych stanów USA oraz Kanady, powstały nowe jeziora jak Coldwater Lake, które odwiedziłem. Może ktoś zauważył, że z premedytacją o wulkanie piszę Helena. To taka moja robocza nazwa, przypadła mi do gustu. Ale Mt. St. Helens nie ma nic wspólnego z kobietą. Nazwa wulkanu wywodzi się od angielskiego dyplomaty - lorda St. Helens, który był przyjacielem George`a Vancouver`a, odkrywcy i badacza tych terenów pod koniec XVIII wieku.

Po kilku godzina opuściłem rejon Heleny, usatysfakcjonowany z tego co udało się zobaczyć. Zaczął padać deszcz. Pierwotnie liczyłem, że dojadę do drogi nr 84 lokalnymi drogami od południowej strony wulkanu, lecz nie otwarto ich jeszcze. Wobec tego zamiast jechać 5-tką i w Portland wjechać na 84-kę, postanowiłem na górską drogę nr 12 z przejazdem przez White Pass (przełęcz), która była otwarta. Z 12-tki, poprzedniego dnia, kilka razy widać było Mount Rainier. Droga biegnie blisko masywu, także niedaleko Gilbert Peak 2494m. Z niewielkich wysokości dojechałem na przełęcz, na 1340m, już od 500m był śnieg. Wyżej zaspy. Mocno górska droga w kilku miejscach została zawężona, gdyż zawaliła się. Na White Pass jest ośrodek narciarski, śniegu było pełno, tylko lał deszcz. Na drodze momentami tworzyła się ślizgawka. Okoliczne jeziora oraz zalewy, w tym największe Rimrock, pokrywał lód.

Dojechałem do miasta Yakima. Na górskiej drodze mogłem jechać 55mil/h a na drodze szybkiego ruchu z Yakima zaledwie 5 mil szybciej. Taka jest logika oznaczeń prędkości w USA, których wieczorami nawet nie widziałem. Ograniczenia prędkości to małe białe tabliczki z niewielkim czarnym napisem liczby. Nawet w dzień nie są dobrze widoczne, nie zwracają na siebie uwagi, trzeba się do nich przyzwyczaić, wypatrywać. Do tego rzadko są przy samej drodze. Jak droga ma pobocze, są w trawie/ziemi kawałek od pobocza, nieraz kilka metrów od drogi. Światła yarisa po zmroku nie docierały do takich znaków. I kto ma później płacić mandaty, ja? A może wypożyczalnia Hertz czy ten kto w taki sposób umieścił znak? Znaki prędkości na drogach szybkiego ruchu, w stanach po których jeździłem, są tylko po jednej, prawej stronie. Wyprzedzając ciężarówkę, a dużo ich, nie widać znaku, a po lewej stronie drogi go nie ma. W Europie, i nie tylko, jest dużo lepsze oznakowanie.

Na nocleg w aucie zatrzymałem sie koło Kennewick. Jakoś po 20:00, pokonując tego dnia 700km, by po 5:00 rano pokonywać rzekę Columbia i wjeżdżać na drogę nr 84, już w Oregonie

Następny wpis poświęcony zostanie Pomnikowi Narodowemu: Craters od the Moon, a potem sedno pobytu w USA czyli Superwulkan Yellowstone.

  • Na zdjęciach:
  • 1) korek na drodze międzystanowej nr 5 koło Seattle,
  • 2-13) próby dostania się pod St. Helens od południa,
  • 14-23) masyw St. Helens od strony południowej, w tym widoki na partie szczytowe,
  • 24) Mt. Adams widziany z masywu St. Helens,
  • 25-27) wulkaniczna jaskinia Ape i las wokół niej,
  • 28-37) okolice Randle na północ od St. Helens, na zdjęciu 28 drogi 23 i 25 też były zamknięte tylko kilka mil dalej. Na zdjęciu 32 Mt. Adams a na zdjęciu 3 Mt. Rainier. Pisze "Polska Kielbasa", ale niewiele miała wspólnego z prawdziwie polską kiełbasą.
  • 38-40)  Visitor Center dotyczące St. Helens na drodze 504, widać jak zmienił się wulkan po erupcji w 1980 roku, jak wyglądała sama erupcja oaz jaka jest aktywność wulkanów w Górach Kaskadowych w ostatnich 4-ch tysiącach lat,
  • 41-67) Mt. St. Helens od północy i jego okolice. Widać krater, Silver Lake (fot. 43), Coldwater Lake (fot. 57), drogę 504, krajobraz po przejściu laharów (fot. 51, 52, 53, 66 i 67-North Fork Toutle River),
  • 68-77) droga nr 12 w rejonie White Pass 1340m, na fot. 75 Leech Lake a fot 76 Rimrock Lake.


Znajdź mnie

Reklama

Wydarzenia

Brak wydarzeń

nationalgeographic-box.jpg
redbull-225x150.jpg
tokfm-box.jpg
tvn24bis-225x150.jpg

Reklama

Image
Klauzula informacyjna RODO © 2024 Grzegorz Gawlik. All Rights Reserved.Projekt NRG Studio
stopka_plecak.png

Search