Lokon Tompuluan (Tompaluan, ok. 1300m) to niezwykle aktywny wulkan na polnocnym skrawku wyspy Sulawesi, znanej takze jako Celebes (Ocean Spokojny). Moze nie dostarcza tak efektownych erupcji jak Anak Krakatau, ale jest od niego aktywniejszy. Dwa tygodnie przed moim przyjazdem miala miejsce erupcja i wulkan znajdowal sie w fazie podwyzszonej aktywnosci z mozliwoscia kolejnej erupcji w kazdej chwili (zaliczyl ich w 2013 roku juz kilka). Po przylocie do Manado w glowie mialem zupelnie inne mysli niz wulkan. Po pierwsze zjesc cos porzadnego, bo minelo o d tej chwili 48 godzin albo i lepiej, a nastepnie pojsc spac po zupelnie nieprzespanej nocy. Mieszkancy wyspy okazali sie bardzo przyjacielscy i shuttle bus z lotniska podrzucil mnie pod bemo, zwane tutaj m.in. mikroletem. Kierowca zlapal dla mnie wlasciwy pojazd, a kierowca tegoz, podrzucil mnie do kolejnego, ktore mialo mnie zawiesc w gory do miasta Tomohon (ok. 25km od Manado, pod gore). Gdy juz tam dotarlismy kierowca popytal o homestay i zawiozl mnie na jego podworko. Mimo ze pracownica nie znala angielskiego, to zadzwonila do szefa, wladajacego tym jezykiem. Ustalilismy warunki mojego nocowania, musial troche zejsc z ceny do 120tys. ze sniadaniem. Przekazal mi tez bardzo wazna informacje, ktora potem potwierdzilo kilka osob.
W zwiazku z duza aktywnoscia wulkanu Lokon Tompuluan dostepu do niego pilnuje policja, tzn nie mozna sie zblizac do krateru na odleglosc 2,5km. Tylko w niedziele policji nie ma - maja dzien wolny. A to byla wlasnie niedziela. Nie mialem powodow nie wierzyc, pozostalo sie zmobilizowac i ruszyc natychmiast na wulkan, chociaz minela 14. Wspomniana pracownica pobiegla dla mnie po ojek, rzucilem plecak, do malego wlozylem potrzebne rzeczy i w droge do kopalni skal wulkanicznych (m.in. bazaltu i obsydianu). Tam miala zaczynac sie droga do krateru, dobre kilka kilometrow od Tomohon.
Zadnego czlowieka, zadnej sciezki, wokol dzungla i chaszcze nie do przejscia. Znalazlem w koncu niewielkie koryto okresowej rzeki. Ruszylem do gory. Niedlugo pozniej zaczal sie moj koszmar. Waskie koryto stalo sie bardzo waskie. Urozmaicone progami skalnymi. A wokol kilkumetrowa ostra trawa, czesto tworzaca gesty sufit nad korytem z fragmentsmi drzew. Na trawie i galeziach popiol wulkaniczny. Do tego byla tak ostra, ze lekkie dotkniecie powodowalo przeciecie skory. Trasa wydawala sie nie do przejscia. Wiecznie to przerabiam, dlatego zalozylem kask, schowalem aparat fotograficzny do plecaka i do przodu. Miejscami jak taran, miejscami na kolanach, nierzadko czolgajac sie pod trawa i miedzy skalami koryta. Pocieta koszula, pociete rece, krew plynela ciurkiem, zmieszana z popiolem wulkanicznym i piaskiem wulkanicznym. Z potu koszula i cale ubranie do wykrecania. Plecak... przeciez moj plecak mial zupelnie inny kolor. Po godzinie przedzierania sie pod gore mialem dosc. Pokonalem jednak znaczny odcinek i tak ciezki, ze nie usmiechalo mi sie schodzenie nim. Wiedzialem, ze jak dojde do krateru, to znajde wlasciwa sciezke.
A skad wiedzialem, ze dobrze ide? W Polsce widzialem w internecie zdjecie wulkanu i aktywnego krateru duzo nizej na przeleczy. Jako wzrokowiec zapamietalem je i to byla moja mapa. Koryto prowadzilo we wlasciwym kierunku. Prawdopodobnie. Na pewno, orientacja nigdy mnie nie zawiodla. Normalna sciezka miala byc ponad godzine marszu. Powoli zblizal sie wieczor, a ja tkwie gdzies w korycie rzeki, posrod trawy jak drut kolczasty. Na koncu swiata. Czy ja jestem normalny - pytanie retoryczne. Podjalem proby poruszania sie na bok, ale gesta trawa nie dawala zadnych szans. Pozostalo albo zawrocic albo taranowac koryto kaskiem idac do gory. Wybralem opcje nr 2. Po kolejnych 30 minutach zostalem nagrodzony. Trawa zaczela byc coraz nizsza, coraz rzadsza, az ujrzalem dym z krateru. Po 1h45min stalem nad karaterem, a wlasciwa sciezka prowadzila rownolegle do mojej, z 50-100 metrow obok rowniez korytem rzeki, tylko ze wiekszym. Sciezka w cudzyslowie, bo z trudem dopatrywalem sie tam starych sladow stop. Sam krater ma jakis kilometr obwodu, sporo gazow wyrzucal, glosno syczal. Tylko ja i on. Tak ubrudzony i pociety jeszcze nie bylem na tej wyprawie, a brudny i pociety bywam tutaj czesto. Ponadto potluklem sobie kolano i rozwalilem solidnie lydke w drugiej nodze. Wszystko w korycie rzeki. Bylo warto! Wode ktora mialem uzylem do oczyszczenia ran zamiast do picia i nastepnie moglem zajac sie wulkanem.
Wulkan Lokon liczy 1580m i jest dzisiaj nieaktywny, porosniety trawa, z 300 metrow ponizej, czesciowo w jego zboczu a czesciowo na przeleczy dziala aktywny krater Tompuluan, zwany tez Lokon-Tompuluan. Moj cel wycieczki. Po drugiej stronie przeleczy jest nieaktywny wulkan Empung (Lokon-Empung). Aktywny krater jest piekny, wyglada groznie. Niestety nie pozwolil mi na obserwacje chocby niewielkiej erupcji, na co po cichu liczylem. Godzine mu sie przygladalem z roznych stron. Z kamieniolomu bedzie z 400m deniwelacji wzglednej. Wokol krateru nie ma roslinnosci, tylko to co wyplul wulkan. Znajduje sie prawie na rowniku, ciut na polnoc od niego.
Zapadal zmrok wiec ruszylem w dol, duzym korytem rzeki. W kilku miejscach idzie sie po plytach skalnych, jest tez kilka progow skalnych do omieniecia. Gdy juz po ciemku doszedlem do kamieniolomu okazalo sie, ze stalem kilka godzin wczesniej u wylotu tego koryta. Ono zaczyna sie w tym miejscu kilkumetrowym skalnym progiem, a wokol chaszcze - zadnej sciezki. Dlatego szukalem innej trasy. Idac w dol musialem sie przez te chaszcze przedrzec (czas zejsca do kamieniolomu 50min umiarkowanym tempem, do gory bedzie 70-90min). W wiosce pod wulkanem (Kakaskasen) z czolowka na glowie patrzono sie na mnie jak na kosmite. Co jakis bialas robi tutaj po zmroku? Bardzo dobre pytanie. Ostatni kilometr do glownej drogi podwiozl mnie miejscowy na skuterze i pomogl zlapc mikrolet do Tomohon. Wysiadlem przy KFC, tak na tym zadupiu za przeproszeniem maja KFC, jakis Texas Chicken i kilka marketow - na poziomie. Gdy wszedlem do srodka, wszystkie oczy na mnie. Raz, ze zagraniczny turysta to nie codziennosc. Dwa, ubrudzony, zakrwawiony, ze zniszczonym ubraniem wygladalem nie jakbym wrocil z wulkanu, tylko jakbym kogos zabil. Z reklamowka jedzenia ruszylem do mojego miejsca noclegu, jakies 1500m, po drodze odwiedzilem supermarket. W pokoju: prysznic zimna woda, bo innej nie bylo, kolacja i spac. Na nastepny dzien zaplanowalem tylko kilka drobnych, niewulkanicznych atrakcji oraz zorganizowanie prania, nie-wlasnorecznego przy tym poziomie zabrudzenia.
Dzien wczesniej zdobylem wulkan Anak Krakatau, a nastepnego dnia w zupelnie innej czesci Indonezji wulkan Tompuluan - ostre tempo.
Pozdrawiam juz z Jakarty, gdzie "wpadlem" na kilkanascie godzin, jutro bede juz na Sumatrze w drodze na nastepny wulkan.
Gregor
Na zdjeciach: wulkan Lokon Tompuluan i Gregor.
Error