Blog

Testy i Porady

Dlaczego Lonely Planet wydaje najlepsze przewodniki na świecie

Kontrowersyjna teza? Niewykluczone. Lonely Planet wydaje przewodniki dla specyficznej grupy miłośników podróży. Takich co lubią to robić na własną rękę, trapersko i od biur podróży trzymają się z daleka.  Niewiele tam obrazków i zdjęć, nie za dużo opisów, tylko suche informacje praktyczne – i oto właśnie chodzi.

Turysta jadący z biurem podróży ma wszystko zapewnione. Jest pilot, przewodnicy, plan wyjazdu. Dlatego zazwyczaj uzna wydawnictwa Lonely Planet za beznadziejne.  Do niczego mu się nie przydadzą. On potrzebuje zdjęć, kolorowych map, kontekstu historycznego, bardziej opisowych informacji, mniej praktycznych.

Turysta jadący na własną rękę, który wszystko sam sobie organizuje przede wszystkim potrzebuje informacji użytecznych: gdzie, jak i za ile. I to do niego skierowane są przewodniki Lonely Planet, do nabycia zarówno w wersji papierowej, jak i elektronicznej (PDF).  Historia wydawnictwa sięga 1972 roku i wyspecjalizowała się w przewodnikach dla „backpackersów” („plecakowców”) – ludzi którzy chcą zobaczyć świat za stosunkowo niewielkie pieniądze a ich charakterystycznym „rekwizytem” jest duży plecak.

Błędy

Lonely Planet choć często i regularnie aktualizuje przewodniki, to nie są  one pozbawione błędów. Oczywistym jest, że nie istnieje coś takiego jak przewodnik kompletny, doskonały, piszący o każdym ciekawym miejscu w danym kraju i zawierający nieograniczony zbiór informacji. O tym trzeba pamiętać. Dlatego i Lonely Plant zdarzają się wpadki: ceny nieaktualne (zaniżone), adresy hosteli i innym miejsc noclegowych błędne (nie ma takiego, zlikwidowany). Przed nimi nie da się uchronić, można tylko zminimalizować. Świat zmienia się szybko, żaden przewodnik za tym nie nadąży.  Niestety pojawiły się także poważniejsze przewinienia: pisanie o miejscach w których autorzy nie byli, plagiaty. Mimo to, na tle konkurencji wypadają najlepiej.  

Autorzy

W tym wszystkim niezwykle istotny jest autor lub autorzy – jak podeszli do zagadnienia. Osobiście uważam, że przewodnik napisany przez jedną, dwie osoby nie może być dobry (z rzadkimi wyjątkami). To zawsze musi być praca zbiorowa przedstawicieli obojga płci. Do przyjęcia jest sytuacja, gdy obok trzech głównych autorów jest kilku/kilkunastu współpracujących. Czym większy kraj i czym bardziej różnorodny kulturowo tym więcej osób powinno pisać przewodnik. Każdy autor ma inne zainteresowania, zna się na innych rzeczach, ma inne pomysły na przebycie trasy, inaczej odbiera różne rzeczy. Gdy przewodnik pisze wąska grupa, będzie to zbyt subiektywne. Wtedy powinno być to podkreślone w tytule: „mój prywatny przewodnik”, „moja podróż”, „mój subiektywny przewodnik”, w każdym bądź razie ujęte tak, by kupujący wiedział od początku, że to jest autorstwa jednej czy dwóch osób.  

Pisanie to ciężka robota

Przewodnik by był dobry powinien powstawać w specyficzny sposób. Podstawowym zadaniem autora/autorów musi być pisanie przewodnika, a nie realizacja własnych celów podróżniczych. Jeśli ktoś zwiedza dany kraj, swoje wybrane punkty i przy okazji pisze przewodnik, to dobry być on nie może. Co najwyżej tylko w zakresie tych odwiedzonych wybiórczych miejsc. A i tu jest problem. Jako podróżnik, który tylko pomocniczo korzysta z przewodników, nawet Lonely Planet traktując jako coś mało przydatnego w moich wyprawach, sam niejednokrotnie zbieram dla siebie informacje przewodnikowe. Będąc już w docelowym kraju. Nie mam wyjścia. Nawet najlepsze przewodniki często nie piszą o celach podróżniczych, które mnie interesują albo piszą bardzo niewiele. Dzięki temu wiem, jak napisanie dobrego przewodnika nawet o jednym miejscu jest trudne. Zebranie wszystkich logistycznych informacji: którędy, czym, za ile, ile godzin, gdzie spać, jakie są alternatywne rozwiązania etc., to bardzo żmudna praca. Odwiedzenie na przykład w danym mieście wielu miejsc noclegowych (w różnych dzielnicach), wszystkich dworców autobusowych, kolejowych (nierzadko pod miastem), zasięgnięcie informacji urzędowych, u lokalnych ludzi (często nie znających języków obcych), w lokalnych biurach turystycznych itp. – to nieraz kilkudniowa praca od świtu do nocy. Dziesiątki kilometrów na nogach, od miejsca do miejsca, dziesiątki stron notatek. Skwar lejący się z nieba, śnieżyca albo deszcze monsunowe. Zbierając informacje przewodnikowe, cierpi na tym realizowanie indywidualnych planów podróżniczych. A piszący przewodnik musi zdobyć informacje i odwiedzić miejsca także takie, które go nie interesują, ale czytelników mogą zainteresować.

Nie do przecenienia jest, gdy przynajmniej część autorów przewodnika mieszka w kraju o którym pisze albo spędziła w nim wiele miesięcy, kilka lat. Na zatrudnienie takich autorów, na pisanie w przedstawiony sposób przewodnika stać tylko bogatych wydawców, rozumiejących materię.  Ci ludzie – autorzy – muszą przetrząsnąć dany kraj, metr po metrze, nie patrząc na czas, nie patrząc na koszty, a ich głównym zadaniem ma być napisanie przewodnika.

Na siłę

Nie spełnienie tych kryteriów powoduje, że większość dostępnych przewodników turystycznych na rynku jest słaba lub bardzo słaba. Bywa, że wynika to ze słabości autorów, wydawnictwa, niechlujstwa, bylejakości, braku umiejętności i talentów. Ale częściej przyczyna jest inna. Te wydawnictwa i autorzy robią co mogą, by było dobrze, ale niewiele mogą. I w praktyce pisanie przewodnika wygląda tak, że ktoś jedzie na wyprawę i przy okazji zbiera informacje przewodnikowe. Czyli robi odwrotnie niż powinien. Czasami jest to połączenie 2-3 osób i ich wyjazdów, nieraz próbuje się zebrać pojedyncze informacje od innych, którzy tam byli.

Efekt później jest taki, że pojedyncze miejsca są opisane dobrze, ale większość bardzo słabo, bo informacje znaleziono w Internecie, pochodziły z trzeciej ręki, „zerżnięto” od innych i tak dalej. Autor nie widział większości z nich, tylko o nich słyszał, albo był w okolicy. By przewodnik wyglądał godnie wciska się na siłę mnóstwo rzeczy historycznych albo subiektywnych opisów, przesadnie rozbudowanych czy ze zbyt dużą liczbą zdrobnień albo niemiłosierną ilość razy powtarzających się przymiotników. Nierzadko to jest infantylnie pisane, słabe językowo, stylistyczne, bo ktoś się silił niewiadomo na co. Zamiast przewodnika, gdzie miały być fakty, próbuje się z tego robić coś więcej. I wychodzi kilkaset stron nijakiej treści, wodolejstwa, rozmemłania. Byleby tylko zapełnić więcej stron, bo grubszy przewodnik, znaczy lepszy, dokładniejszy, bogatszy w informacje. Nic bardziej mylnego. Objętość - to jest złe kryterium wyboru przewodnika.

Większość wydawnictw rzucających na rynek przewodniki dla ambitniejszych turystów, podróżników, próbuje naśladować Lonely Planet. Nieudolnie. Lepiej poszukać własnego stylu.

Przymiotniki i zdrobnienia

Mam na półce parę bezużytecznych przewodników, w których zazwyczaj kilka razy na stronie pojawiają się słowa: „malownicze”, „największa atrakcja”, „niesamowite”, „urocze”, „ładne”, „bardzo ładne”, „piękne” albo irytujące zdrobnienia: „ miasteczko”, „słoneczko”, „małym stateczkiem”, „jeziorko”, „strumyczek, „domek”. Litości, przecież to ma być przewodnik! Nie „bajeczka” dla dzieci! Niestety z pozostałych użytych słów również nic przydatnego nie wynika. A takie przymiotniki, to nic innego jak tylko subiektywna ocena autora. A każdy człowiek jest inny – dlatego zamiast przymiotników należy rzetelnie opisać dane miejsce, by czytelnik sam dokonał oceny. Przymiotników i zdrobnień nie potrzebuje ani turysta indywidualny ani turysta jadący z biurem podróży. Każdy z nich potrzebuje czegoś innego, ale na poziomie.

Zdarzają się też tak kuriozalne przewodniki, gdzie cały czas można przeczytać: „nieciekawe miejsce”, „nic ciekawego”, nie ma tu nic ciekawego”, „mało ciekawe”, „mało interesujące”. Teza takiego przewodnika jest taka: po co tam jechać, skoro prawie wszystko jest „nieciekawe”. Chociażby dany kraj w powszechnej opinii uchodził za jeden z najatrakcyjniejszych turystycznie na świecie. Takie pisanie dyskredytuje autora/autorów i wydawnictwo. Albo w ogóle ktoś taki nie powinien zajmować się pisaniem albo pisać o takich miejscach, by stać go było na obiektywizm. Czyli na przykład jeżeli surowe krajobrazy dalekiej północy są dla niego nieciekawe, to niech pisze może o krajach tropikalnych.

W tym kontekście dużym atutem Lonely Planet jest „suchość” opisów. Unikanie subiektywności, niepotrzebnych przymiotników. A jak coś jest nieciekawe, to jest napisane dlaczego. Oczywiście nie jest bezbłędnie pod tym względem, niektóre opisy są bardzo kategoryczne, ale jest znacznie lepiej niż u konkurencji, chociaż w swojej kategorii Lonely Planet jej w zasadzie nie ma. Z tego powodu niektórzy traktują ich przewodniki jak „biblię”. Ma to swoje konsekwencje, bo miejsca opisane jako atrakcyjne często przeżywają najazd turystów, a te opisane w kontekście negatywnym, są przez nich pomijane.

Tylko po angielsku

Dla wielu osób z krajów nie anglojęzycznych Lonely Planet ma dużą wadę. Większość wydań nie jest tłumaczona na inne języki albo z dużym opóźnieniem. Same tłumaczenia też pozostawiają do życzenia. Wiele osób posługuje się językiem angielskim słabo lub wcale  np. Francuzi, Japończycy i Hiszpanie, z Polakami też nie jest najlepiej. Takie osoby wychodzą z założenia, że lepszy słaby przewodnik ale w ojczystym języku niż dobry w obcym. Zresztą jeśli chcą zwiedzać świat, to skazani są na biura podróży albo dołączenie do tych co znają języki. Wystarczy jednak znać trochę angielski a wszystkie potrzebne informacje z przewodników Lonely Planet się „wyciągnie”, zaś wersję elektroniczną (PDF) można wrzucić do programu tłumaczącego. Rewelacji nie będzie, ale pomoże przy brakach językowych.

A tak w ogóle, kupowanie przewodników traci powoli rację bytu. Jeśli ktoś dobrze poszuka znajdzie w internecie informacje lepsze od najlepszych przewodników i to za darmo. 


Znajdź mnie

Reklama

Wydarzenia

Brak wydarzeń

nationalgeographic-box.jpg
redbull-225x150.jpg
tokfm-box.jpg
tvn24bis-225x150.jpg

Reklama

Image
Klauzula informacyjna RODO © 2024 Grzegorz Gawlik. All Rights Reserved.Projekt NRG Studio
stopka_plecak.png

Search