Blog

Blog

Wyprawa do ISLANDII zakończona

Lodowa laguna Jokulsarlon i lodowiec Breidamerkurjokull (część Vatnajokull)
Powróciłem z bardzo udanej wyprawy do Islandii, o której popiszę trochę na blogu w kolejnych tygodniach. Wpierw jednak o tym co działo się tuż przed wylotem. A na końcu próbka zdjęć.
Dzień wszystkich nieszczęść.

Na dwie doby przed wylotem do Islandii wracałem z Londynu, między innymi z zakupów sprzętowych na wyprawę. Była sobota. Problemy zaczęły się już rano na lotnisku Heathrow. Totalny chaos i burdel – co akurat w przypadku tego lotniska i Anglików mnie nie dziwi. Organizacja nigdy nie była ich mocną stroną, wystarczy wspomnieć o chaosie na Olimpiadzie w 2012 roku i o nigdy nie działającym jak należy londyńskim metrze. Obsługa lotniska zupełnie nie radziła sobie z odprawą pasażerów, notabene w dużej mierze byli to Polacy. Cudem zdążyłem na samolot, mimo że dotarłem z dużym wyprzedzeniem. W ogóle cud, że poleciałem.

Wrócić do Polski miałem LOT-em, z którego usług nie korzystałem od dobrych ponad 20 lat. Od tego czasu nie było nam po drodze, stąd niezwykle ciekawiło mnie, jaka będzie jakość usługi.

Przy odbiorze karty pokładowej okazało się, że nie ma miejsc w samolocie. Jak to nie ma, skoro mam bilet? Poinformowano mnie, że może nie polecę. Na szczęście w końcu system wypluł moją kartę pokładową, tylko bez wskazania miejsca. Takich jak ja było więcej, co zaowocowało małym chaosem w samolocie, a na dokładkę, nie za bardzo obsługa poradziła sobie z wpuszczaniem do niego. Kolejne zamieszanie. Zająłem miejsce w Boeingu 737-400, którego jakość nie porywała: brzydki, tandetny i tani wystrój, zużyte fotele, małe, mało miejsca na nogi, nawiew praktycznie nie działający – czyli sauna. Kapitan też się z nami nie przywitał ani nie pożegnał, bo po co, a to w innych liniach jest standardem. Ale to wszystko nieważne, bo zaraz dostanę kawę i kanapkę. Nie miałem czasu na śniadanie, jestem głodny i spragniony. Na bilecie napisane mam, że w cenie jest drobny poczęstunek. LOT-owski drobny poczęstunek wyglądał tak, że dostaliśmy mały kubeczek nieschłodzonej wody do picia (lodu nie mięli). Dzięki, ale się najadłem. Jakoś lecąc w przeciwnym kierunku Swissairem, dostałem i jedzenie i napoje, płacąc dużo mniej za bilet niż w Locie (mniej także niż w Wizzairze czy Ryanairze).

Trudno, przynajmniej lecę, choć z opóźnieniem. Warszawa przywitała mnie ponad 30 minut po czasie widniejącym na bilecie, a pilot objechał całe Okęcie, chcąc nam pokazać, że i u nas można minutami jeździć po drogach kołowania i płytach postojowych jak na Heathrow. Dziękuję panie pilocie za tą wycieczkę i kolejne minuty opóźnienia.

Warszawskie lotnisko oficjalnie zwane lotniskiem Chopina to jeden z największych bubli jakie w życiu widziałem. Kto to tak wybudował i dlaczego nie wiem? Trzeba ten blaszak zburzyć i zbudować od nowa, raz a porządnie. Z samolotu sauny przeszliśmy do rękawa grilla, bo to było coś więcej niż sauna, a następnie zygzakiem do góry nagrzanym blaszanym korytarzem wyglądającym jak kurnik. Później kolejne bezsensowne korytarze, schody w dół i labiryntem dotarłem do miejsca odbioru bagaży. Nauczony doświadczeniem, miałem świadomość, iż na bagaż będę czekał długo. Nie wiem jak to jest, że na lotniskach 10 razy większych od Okęcia, mam nierzadko bliżej do odbioru bagaży i dostaję go do ręki dużo szybciej. Na Okęciu zwyczajowo czekam 10-20 minut aż taśma ruszy, a potem obserwuję jak bagaże lądują na niej w dużych odstępach czasowych. Nigdzie z takim wolnym systemem się nie spotkałem. Minęło pół godziny, taśma wypluła 20 walizek, idę do biura reklamacyjnego z zapytaniem co się dzieje, mój autobus do Katowic niedługo odjeżdża. Słyszę: za 5 minut bagaże ruszą. Kolejne 20 minut nic się nie dzieje, żadnej informacji. Wszyscy wściekli. W końcu jest, kolejne walizki pojawiają się na taśmie, by po chwili pojawił się komunikat, że zakończono wydawanie bagaży z lotu Lotem z Heathrow. Ponad 50 osób ustawia się w kolejce do biura bagaży zaginionych. Nikt nic nie wie, żadnych informacji, trzech pracowników na całą naszą grupę. Autobus do Katowic odjechał, bilet poszedł do kosza. Po kolejnej godzinie w końcu mogłem wypisać papiery i dostać kwitek, że bagażu nie mam. Nadal nikt nic nie wie, to jak ważny jest dla mnie ten bagaż, ze sprzętem wyprawowym, bo za 48 godzin lecę na Islandię – nikogo nie obchodzi. Mam wziąć kwitek i spadać. Co czynię, chociaż najchętniej dałbym komuś w mordę. Nie dość, że nie mam bagażu, to jeszcze żadnej pomocy znikąd. Najbardziej mnie „bawił” ubrany w garnitur pracownik miejsca gdzie odbiera się z taśm bagaże, który stal niedaleko nas. Co chwilę go ktoś pytał z naszego nieszczęsnego lotu LOT-em o rady, co mają robić i za każdym razem wszyscy słyszeli od niego: nie wiem, I don`t know. A w czasie gdy taśma nie pracowała znudzony siedział na niej, nie robiąc nic. Zdenerwowani pasażerowie znaleźli innego pracownika, dziewczynę, która stała jakby ukrywając się w rogu hali i jedyne co potrafiła to wskazać punkt reklamacyjny. Po cholerę tacy pracownicy, tacy stacze. Postawcie manekiny, będzie ten sam efekt. A jakbyście mieli wolny etat zadzwońcie – chętnie posiedzę sobie, postoję, odpowiem parę razy nie wiem i dostanę za to pieniądze.

Miałem być już w drodze do Katowic a nie opuściłem jeszcze tego nieszczęsnego lotniska. Udałem się w końcu na dworzec centralny na pociąg. Kupiłem bilet za wielokrotnie wyższą cenę od biletu autobusowego na nasze PKP intercity – tylko to jechało. A raczej się wlekło. Ledwo pociąg ruszył zepsuła się lokomotywa i pół godziny w plecy na dzień dobry. Potem kolejne dziwne postoje, przepuszczanie pociągów, straciłem rachubę jakie mamy opóźnienie. Skończyło się na 60minutach. 298km w 4,5 godziny. Trzeci świat.  Do domu dotarłem w nocy.

Niech ten dzień się już skończy. Dzień strat – bagażu, pieniędzy i czasu, bo w XXI wieku przejazd z Londynu do Bytomia to całodzienna podróż od świtu do nocy, a to przecież tak blisko.

Jak to jest, że tyle lotów w najdziwniejszych miejscach świata, najdziwniejszymi liniami lotniczymi i mój bagaż nigdy nie zaginął. Poleciałem raz LOT-em i tyle kłopotów.

Jakość obsługi przy zaginionych bagażach na Okęciu jest na nieprzyzwoicie niskim poziomie. Pracownicy zostali przeszkoleni i mówią spokojnie, ale co z tego, skoro nic nie wiedzą i nie potrafią oraz nie chcą w niczym pomóc. Gdy 50 zdenerwowanych osób a może i więcej stało w długiej kolejce i wypytywali pracowników kiedy otrzymają bagaż, pracownicy okłamywali nas, że jak tylko znajdą się bagaże i przylecą do Warszawy, natychmiast zabiorą je kurierzy i rozwiozą nam do domów. Gdy odnaleziony bagaż dotarł do Warszawy następnego dnia, dowiedziałem się telefonicznie od tego samego pracownika – poznałem po głosie  — że żaden kurier rozwoził bagaży nie będzie i tego dnia nie ruszy w moim kierunku. Że dopiero kolejnego dnia wyślą go LOT-em do najbliższego lotniska od mojego miejsca zamieszkania, czyli do Katowic-Pyrzowic i stamtąd pewnie go ktoś rozwiezie, ale nie wiedzą kiedy. Mam się kontaktować się z lotniskiem w Katowicach jeśli mnie to interesuje. Moje prośby, które kierowałem i na lotnisku i telefonicznie, że wracam z jednego wyjazdu, a za 48 godzin z tym samym plecakiem i tą zawartością lecę na kolejny wyjazd i sprawa jest z kategorii niezwykle dla mnie ważnych, spotkała się z kompletną ignorancją, pod tytułem: a co to nas obchodzi? To, że nikogo nie będzie w domu przez cztery tygodnie, muszę nagle kupić nowy sprzęt oraz poniosę tą sytuacją bardzo duże straty – to mój problem (Ci co mnie znają wiedzą, że gdyby to się tak skończyło, a winowajcy dobrowolnie nie zrekompensowaliby mi poniesionych strat, to do „ostatniej kropli krwi” walczyłbym w sądzie o solidne odszkodowanie i zadośćuczynienie).

Reasumując, tak wyglądał standard lotu LOT-em i obsługa na Okęciu. W dzień zaginięcia bagażu okłamano nas w sprawie kurierów, byśmy się uspokoili, a potem dla zaoszczędzenia kosztów, kosztem pasażera, zamiast pilnie przywieźć nam bagaż który zgubili stwierdzili, że im się nie śpieszy. Zwykłe gnojstwo. Po takiej historii ciężko mieć ochotę na korzystanie z usług LOT-u i lotniska Okęcie.

Rano w poniedziałek, gdy bagaż doleciał do Pyrzowic, skontaktowałem się z moim lokalnym lotniskiem, wyjaśniłem sytuację i poprosiłem o jak najszybsze dostarczenie bagażu. Pyrzowice stanęły na wysokości zadania, za co bardzo dziękuję. Dzięki temu zdążyłem się przepakować i  wsiąść do pociągu do Warszawy, skąd z mojego „ukochanego” Okęcia przez Kopenhagę dotarłem na Islandię.

Niewiele brakowało aby mnóstwo przygotowań i poniesionych kosztów poszło na marne. Na szczęście tak się nie stało i kolejna wyprawa doszła do skutku oraz zakończyła się sukcesem.

Pozdrawiam

Gregor

Na zdjęciach:
01) lodowiec Sólheimajokull (część Myrdalsjókull)
02) bazaltowe słupy w Hljódahlettar (Echoing Rocks)
03) lodowiec Kverkjokull (część największego europejskiego lodowca Vatnajokull)
04) pole geotermalne Hverir (Hverarond)
05) krater wulkanu Hverfell (Hferfjall)
06-07) Fimmvorduhals – rejon erupcji wulkanu Eyjafjallajokull w 2010 roku (przełęcz pomiędzy tym  wulkanem i zarazem lodowcem a lodowcem Myrdalsjokull z wulkanem Katla). 10cm pod powierzchnią ziemi (lawy) w miejscu erupcji mimo upływu czterech lat, temperatura wynosi 200 stopni Celsjusza.
08) lodowiec Skaftafellsjokull (część Vatnajokull)
09) lodowa laguna Fjallsarlón powstała dzięki lodowcowi Fjallsjokull (część Vatnajokull)
010) Dettifoss – najpotężniejszy wodospad Europy
011) najwspanialsza islandzka lodowa jaskinia Lofthellir powstała w starym kanale lawowym
012) wulkan Krafla – pole lawowe z 1984r.


Znajdź mnie

Reklama

Wydarzenia

Brak wydarzeń

nationalgeographic-box.jpg
redbull-225x150.jpg
tokfm-box.jpg
tvn24bis-225x150.jpg

Reklama

Image
Klauzula informacyjna RODO © 2024 Grzegorz Gawlik. All Rights Reserved.Projekt NRG Studio
stopka_plecak.png

Search