Blog

Blog

Kijów – Lwów – Medyka – Przemyśl czyli powrót do domu

Brudna pościel oddana prowadnikowi przed opuszczeniem pociągu.
Pociąg z Kijowa wyruszył punktualnie kilka minut przed północą, podstawiony został prawie godzinę wcześniej. Dojechać do Lwowa miał zaraz po 8:00. Tradycyjnie jechałem moim ulubionym wagonem plackartnym. Najtańszym typem kuszetek. Uwielbiam klimat tych wagonów. Pięćdziesiąt kilka łóżek, po 4 w około 10 boksach (takie przedziały bez drzwi). Po drugiej stronie przejścia jeszcze po dwa łóżka, dolne można zamienić na stolik i dwa siedziska. Dużo miejsca na bagaże, super klimat, zwłaszcza przy kilkudniowych przejazdach. Są materace, poduszka, koc, dostaje się zafoliowaną pościel. Może wysłużoną ale świeżą. Ukraińskie pociągi są biedniejsze i w gorszym stanie od rosyjskich, ale i tak je lubię.

W nocy panował chłód, gdyż nie włączono ogrzewania pociągu, bezpłatnego wrzątku w samowarze nie udostępniono, ale istniała możliwość zakupienia herbaty u prowadnika. Punktualnie dotarłem do Lwowa, 15 kwietnia, bilet kosztował 17zł.

Przed wysiadką we Lwowie trochę rozmawiałem z jednym współpasażerów. Strasznie się skarżył na sytuację gospodarcza kraju. Mówił: tak źle nigdy jeszcze nie było - a przeżył jakieś 60 lat. Wspominał, że mnóstwo osób teraz zarabia równowartość 50 dolarów miesięcznie. W wielu zakładach pracy ludzie pracują, ale pensji nie dostają. Produkowane towary niszczeją w magazynach. Nikt tego nie chce kupować, a wcześniej większość szła do Rosji. 3750-5000 hrywien miesięcznie to dobra pensja. W dobrych czasach stanowiła równowartość 500-700 dolarów, obecnie 150-200 dolarów.

Pogoda bardzo się popsuła – chłodno, wietrznie, chwilami deszcz. Szybko wpakowałem się do marszrutki jadącej do Szeginie (32 hrywny(4,50-5zł) w kasie (u kierowcy kilka hrywien mniej), ok. 80km, 90min jazdy). Gdy zawalona została całkowicie ludźmi i bagażami, wyłącznie z miejscami stojącymi, ruszyliśmy ku granicy. Tam pozbyłem się ostatnich hrywien (pół litra wódki dobrej klasy kosztowało 7zł). Przepisy pozwalają jedynie na przewóz litra mocnego alkoholu przez granicę. Ostatni niewielki fragment do przejścia granicznego pokonałem pieszo. Zaraz znaleźli się kierowcy, którzy chcieli mnie wieźć na drugą stroną za 70hrywien, strasząc wielką kolejką na pieszym przejściu. Nie mieli jednak żadnych pasażerów, więc czy będę stał godzinę-dwie w kolejce, czy czekał na komplet w samochodzie – wszystko mi jedno. Miałem jednak nadzieję, że bardzo powolne cywilizowanie tego przejścia granicznego następuje i będzie lepiej niż ostatnim razem.  

Pod koniec roku 2012 w tym miejscu chodziłem po błocie a ukraińskie okienko paszportowe znajdowało się w mikrobusie. Minęło trochę czasu i Ukraińcy postawili nowy budynek do pieszej odprawy. Przedstawicielka ukraińskiej straży granicznej zapytała mnie czy nie przemycam w tym dużym plecaku jakiejś Ukrainki? W plecaku nie, ale Was dziewczyny chętnie zabiorę ze sobą – zwróciłem się do niej i do drugiej, która wbiła mi pieczątkę w paszporcie. Ta druga odpowiedziała, że niestety nie mogę ich zabrać, bo muszą pracować. Szkoda – stwierdziłem. Pierwsza przytaknęła, że szkoda i życzy mi miłej podróży. Fajnie, że nie musiałem otwierać pieczołowicie spakowanego plecaka. Z polskimi pracownicami straży granicznej taka wesoła rozmowa nie mogłaby mieć miejsca. Są poważne, bez dystansu do siebie i poczucia humoru. Lodowce na Antarktydzie są cieplejsze. Zasadnicze, z poczuciem wyższości oraz władzy. Ponure, niesympatyczne, w najlepszym wypadku o monotonnym glosie robotów. Gdybym do polskich przedstawicielek Straży Granicznej powiedział, „dziewczyny chętnie was zabiorę ze sobą”, najmniejszym wymiarem kary byłoby rozstrzelanie wzrokiem. Ktoś to nazwie profesjonalizmem, ale tak nie uważam. Ukrainki też były profesjonalne, a przy okazji sympatyczne i z poczuciem humoru.

U ukraińskich pograniczników zero kolejki, przed Polską czyli przed Unią Europejską, jak zawsze mały tłum. Musiało upłynąć sporo lat od wejścia Polski do UE, by stworzono korytarz odprawy granicznej dla osób z paszportami UE. Gdy go utworzono miał charakter fikcyjny, był nieczynny. Pierwszy raz pod koniec roku 2012 udało mi się przejść nim, po awanturze. W kolejce stali niemal wyłącznie ukraińscy drobni handlarze. W przeszłości nieraz dziwili się, że turystów czy studentów Polacy nie odprawią szybciej, oni przywykli do stania, stanowi część ich pracy. Niestety Polscy strażnicy zawsze byli nieugięci. Aż pod koniec roku 2012 wkurzyłem się nie na żarty i skoro jest specjalne przejście dla ludzi z paszportami UE, to ma działać – koniec, kropka. Coś zmieniło się od tamtego czasu? Trochę na lepsze. Oczywiście niegodnym polskiego strażnika granicznego jest poinformować tłum, że jeśli ktoś ma paszport UE, może szybciej się odprawić. Trzeba to wiedzieć samemu albo zauważyć niejednoznaczne niewielkie tabliczki. I stoi taka para polskich strażników obojga płci. Znudzeni. Miny jakby byli obrażeni na cały świat. Czyli standard. A chwilę temu u Ukraińców było tak sympatycznie. Z trzymanym na widoku paszportem idę ku właściwym drzwiom. Ożywiają się i „kulturalnie” strażniczka zwraca się do mnie: gdzie? Tutaj – pokazuję i odpowiadam. Paszport – pada rozkaz. Daję i słyszę chwilę później: możesz iść. Od kiedy to my jesteśmy na „ty”? – myślę sobie. Wejście do budynku przypomina wyglądem narzędzia tortur z twierdzy w Benderach w Naddniestrzu. Wąski, metalowy kołowrotek, z dużą ilością poziomych szczebli. Ciężko się przecisnąć. Potem różne światełka – zielone, czerwone. Kto tą całą głupotę wymyślił? Doceniam jednak, że po 11 latach w Unii Europejskiej udało mi się skorzystać bez awantury z przejścia przeznaczonego dla obywateli UE ze strefy Schengen. Niewielki postęp In plus nastąpił.

W budynku wpierw kontrola bagażu i znowu lepiej niż bywało, bo nikt mi nie każe wywalać wszystkiego z plecaka, tylko trochę. Pewnie jak zwykle działa mój patent z brudnymi skarpetkami na wierzchu. Nie zmieniło się jednak nic w podejrzliwości. Nie wiem jak to jest, że w tylu miejscach na świecie, w których przekraczałem granicę nikt nie zakłada z góry, że mogę być przemytnikiem czegoś, a w takiej Medyce i owszem. Trochę taktu i kultury ludzie! Mogę podejść z paszportem do drugiego pogranicznika Oczywiście, musi pieczołowicie obejrzeć paszport i zadawać po co, gdzie i dlaczego? Ciekawe, że tak mnie przesłuchują na granicach tylko rodacy? W końcu łaskawie mogę wejść na teren Polski, w Medyce. Cofnąłem zegarek o godzinę.

Pisałem przy pobycie w Naddniestrzu, że Polscy strażnicy graniczni powinni uczyć się kultury i obsługi klienta właśnie u tamtejszych pograniczników. Ale tak naprawdę to wszędzie na świecie, gdzie jestem, strażnicy są dużo sympatyczniejsi, pomocni i profesjonalni niż Polscy. Nie wiem czemu kolejni Ministrowie Spraw Wewnętrznych tolerują to i nic z tym nie zrobią? Takie kontrole graniczne chluby naszemu państwu nie przynoszą.

Autobusem komunikacji miejskiej (2,70zł) dojechałem do Przemyśla Wydostać się stąd łatwo nigdy nie jest. Autobus albo pociąg do Katowic dopiero wieczorem. Za dwie godziny miałem pociąg PKP Intercity do Krakowa. Odstałem swoje w kolejce i z biletem za 45zł udałem się na spacer po Przemyślu, między innymi na Rynek. 45zł za około 240km, przejechane w 5 godzin, jest ceną wygórowaną. A w porównaniu z Ukrainą, ceną rozbójniczą. W końcu, za ponad 550km z Kijowa do Lwowa, w nocnym powolnym wagonie sypialnym (jechał 8 godzin, ekspresy jeżdżą dużo szybciej), zapłaciłem 17zł. Fajnie, że po polskiej stronie widać remonty na torach, tylko jakoś nie mogą się skończyć od wielu lat. Dobry kolarz na rowerze szybciej przejedzie taki odcinek niż zwykły człowiek pociągiem.

Jadę, skład wyposażono w wagon restauracyjny. Wars od zawsze miał dla mnie negatywną opinię: niesympatycznie, niesmacznie, drogo. Co jakiś czas wypada jednak zweryfikować swoje odczucia. A nuż zmieniło się na lepsze? Wars obsługiwał jeden pracownik, który od czasu do czasu robił objazd swoim wózkiem po wagonach. Bezmyślnie zamówiłem kawę i kanapkę z kurczakiem, nie spodziewając się, że za 200ml kawy zapłacę 9zł, a za kanapkę na którą kazano mi czekać 6zł. To była moja najdroższa 200-mililitrowa kawa w życiu. Smakowo, przyzwoita, nalana z termosu. Mini ciasteczko do niej. Kanapkę pan obiecał dowieść jak objedzie cały pociąg – bardzo krótki na szczęście. Czekam. Jedna stacja, druga stacja, czterdzieści minut minęło. Mogłem już dawno wysiąść, a kanapki nie ma. Kawa dawno wypita. Idę do Warsu pytać o co chodzi? Tam pusto, poza jedną dziewczyną siedzącą przy pustym stoliku. Upominam się o kanapkę dla siebie i jeszcze jednego pasażera, który też taką zamówił. Pracownik nie przeprosił w sposób dosłowny, użyl stwierdzenia, „o jejku zapomniałem, już robię, przyniosę”. Rzeczywiście pięć minut później dostałem bułeczkę z kurczakiem. Nie powiem, smaczna, świeża, tylko cztery gryzy i po kanapce. Podobną ostatnio jadłem na dworcu kolejowym w Gdańsku, za 3zł. Niech w Warsie kosztuje 4, ale nie 6zł. Kawa 200ml nie powinna kosztować więcej niż 3zł, z ciasteczka z przyjemnością zrezygnuję. Zatem, mój kontakt z Warsem po latach okazał się znowu nieudany i będę się trzymał od niego z daleka. Dostrzegam jednak pewne pozytywne zmiany, szkoda tylko, że ceny są nieakceptowalne. Większość pasażerów o tym wie i nic nie kupuje w pociągach, wchodzą do niego z całym wyżywieniem kupionym wcześniej albo zabranym z domu.

Na stację Kraków Główny pociąg dotarł jedynie z 10-minutowym opóźnieniem. Szybko przeszedłem na dworzec autobusowy i na dolnym poziomie, zdaje się że przy stanowisku nr 9, stał autobus do Katowic. Ledwo wsiadłem, odjechał. Bilet 14zł (unibus) i w 75 minut byłem w centrum Katowic. Pociągiem jechałbym godzinę dłużej, ponadto drożej (takie 70km między dużymi aglomeracjami, pociąg powinien pokonywać nie dłużej niż 30min, a nie ponad 2 godziny). Ze stolicy Górnego Śląska przepełnionym autobusem (4,80zł) dotarłem do Bytomia i około 20:00 zakończyłem podróż (20 godzin z Kijowa). Nastał czas na prysznic, rozpakowywanie, pranie.

W kolejnym, ostatnim wpisie z wyjazdu, zamieszczę jeszcze trochę informacji podsumowujących i statystycznych, wspomnę o kosztach.

  • Na zdjęciach:
  • 1-3) Dworzec kolejowy w Kijowie
  • 4-8) Wagon plackartnyj. Prowadnik postanowił spalić kilka śmieci, by mi udowodnić, że samowar działa, tylko na ten przejazd nie został uruchomiony.
  • 9-11) Prowadnik mojego wagonu i dworzec kolejowy we Lwowie.
  • 12-14) „Dworzec” autobusowy przed dworcem kolejowym we Lwowie i marszrutka do Szeginie.
  • 15) Ostatnie metry przed przejściem granicznym Szeginie – Medyka.
  • 16-17) Dworzec kolejowy i Rynek w Przemyślu.
  • 18) Wagon Warsu w pociągu do Krakowa. 


Znajdź mnie

Reklama

Wydarzenia

Brak wydarzeń

nationalgeographic-box.jpg
redbull-225x150.jpg
tokfm-box.jpg
tvn24bis-225x150.jpg

Reklama

Image
Klauzula informacyjna RODO © 2024 Grzegorz Gawlik. All Rights Reserved.Projekt NRG Studio
stopka_plecak.png

Search