Blog

Blog

ISLANDIA - siedziba prezydenta w Bessastadir i jaskinia Raufarhólshellir

Lodowe sople (stalagmity) w jaskini Raufarhólshellir.
Na początek wybrałem się na oględziny siedziby islandzkiego prezydenta - Bessastadir - na przedmieściach Reykjaviku, w Alfanes, na niewielkim półwyspie pomiędzy Hafnarfjardar i Skerjafjardar. Ładna nadmorska okolica z widokiem na fragment stolicy. Niewielki biały pałacyk, kościół, cmentarz. Sympatycznie. Po drugiej stronie półwyspu odwiedziłem jeszcze kościół Gardakirkja i ruszyłem na wschód.

Kolejny raz dojechałem do Blue Mountains, ale nie jechałem ani do Blafjoll ani do Hveragerdi. Skręciłem w prawo na drogę nr 39 w kierunku oceanu, skręcając po pewnym czasie na parking przy jaskini Raufarhólshellir (Raufarholshellir). Planowałem tylko na chwilę zajrzeć do jaskini, ale jak to u mnie bywa, nie mogłem sie powstrzymać. By dotrzeć do jej końca. Zrobiła się z tego kilkugodzinna eksploracja. Jedyny potrzebny ekwipunek to latarka (czołówka). Już sam początek jaskini robił wrażenie. Strop zawalony w trzech miejscach, a w dziurach góry śniegu. Dałoby się wyjść po śniegu na zewnątrz. Przed wejściem do właściwej części jaskini las sopli, wiele miało metr, a nawet więcej. Raufarholshellir nie jest lodową jaskinią całoroczną, takich jest kilka na Islandii, ale wiosną można oglądać takie zjawisko, w tym roku pewnie do późnego lata. Prawdziwe lodowe jaskinie są dalej od Reykjaviku i trudniej dostępne, najwspanialszą jest Lofthellir na północy, położona w trudno dostępnym terenie.

Jeszcze niedawno islandzkie jaskinie dostępne były dla każdego, ale trwa proces ich zamykania. Lofthellir udało mi się spenetrować bezpłatnie i samodzielnie z towarzyszami podróży, ale tak naprawdę do jaskini są drzwi, zakaz samodzielnej eksploracji i jedna firma, która sie nią opiekuje i organizuje wyjazdy, pobierając 500zł za kilkugodzinną wycieczkę, z której godzina w jaskini. Droga wymaga dobrej terenówki (ale można pieszo się tam dostać) i odszukania wejścia w polu lawowym. Jaskinia Vatnshellir, o której pisałem w poprzednim wpisie, także jeszcze niedawno była dostępna dla wszystkich, ale uznano, że wejście jest niebezpieczne (pionowy korytarz) i turyści oraz grotołazi ją niszczą. Dlatego nie można jej zwiedzać samodzielnie, a jako że znajduje się obok asfaltowej drogi łatwo było zabezpieczyć wejście przed postronnymi. Podobnie miała się sprawa z Thrihnukagigur, przy czym zjazd na dół wymagał sporo sprzętu i umiejętności alpinistycznych.

Raufarholshellir jest jeszcze jaskinią ogólnie dostępną. Także znajduje się obok asfaltowej drogi, w mocniej zamieszkanym regionie Islandii i pewnie kiedyś ktoś wpadnie na "genialny" pomysł, aby  wejście zaspawać i zabiletować. Tutaj jednak będzie pewien problem, wejście do Jaskini jest dosyć duże i zaryglowanie będzie wymagało więcej pracy. Co nie przeszkadza islandzkim firmom zbijać kasy na oprowadzaniu turystów po niej i po wielu innych bezpłatnych miejscach. Wygląda to tak, za półdniową wycieczkę płaci się 50-200 euro (200-800zł) - w zależności od trasy, liczby uczestników itp. Kierowca-przewodnik zabiera ludzi w kilka miejsc. Na plażę wulkaniczną, nad jakiś klif, pęknięcie tektoniczne, wodospad czy właśnie do jaskini Raufarholshellir. Przy czym zwiedzanie jaskini kończy się na wejściu do początkowego fragmentu, przekazaniu kilku informacji, dostępnych w internecie i na tablicy przed wejściem. Koszty żadne, obok wynagrodzenia pracownika, tylko paliwo i samochód, reszta za darmo. Ryzyko i odpowiedzialność - szczątkowe. A strumień czystej gotówki płynie. I to nie małej. Można też zwiedzić całą jaskinię z przewodnikiem, cena 24000- 30000 koron (ok. 650-850zł, muszą być co najmniej 4 osoby). Wyjazd z Reykjaviku autem 4x4, mimo że cała droga jest asfaltowa, czas trwania 6-7 godzin. W cenie przewodnik-kierowca, anglojęzyczny oczywiście, kask i czołówka. Samemu trzeba zadbać o dobre buty i ciepły ubiór. I ludzie płacą. Ale nie ma się co dziwić. Jak nie mają żadnych doświadczeń górsko-jaskiniowych, a zdecydowana większość turystów na Islandii ma nikłe, boją się sami robić cokolwiek. Jak młoda para Francuzów, których spotkałem i chyba trochę też przestraszyłem wychodząc z jaskini. Mięli czołówki, dobre buty trekkingowe (chociaż adidasy też dadzą radę), polary, ale dziewczyna po wejściu 100 metrów w głąb jaskini rzekła, że się boi i nakazała swojemu chłopakowi odwrót.

W tym roku kilkukrotnie nie miałem wyjścia jak skorzystać z miejscowych przewodników i za to zapłacić, ale gdybym chciał do wszystkich pozostałych odwiedzonych miejsc udać się z wycieczkami lub na indywidualne zamówienie, musiałbym wyłożyć dodatkowe przynajmniej kilkanaście tysięcy złotych. Rok wcześniej, podczas dłuższego wyjazdu, praktycznie wszystko robiłem samodzielnie, dzięki czemu zaoszczędziłem kilkadziesiąt tysięcy złotych. To nie pomyłka. Ambitne zwiedzanie i zdobywanie Islandii z miejscowymi firmami kosztuje słono, oni marketingowo określają to często jako: Iceland extreme. A extreme - musi kosztować.

Jaskinia Raufarholshellir ma 1350-1360 metrów długości i jest trzecią co do długości jaskinią w Islandii (tunelem lawowym). Niektóre źródła podają że czwartą albo drugą. To typowa jaskinia wulkaniczna, w kanale, którym około 4600-5000 lat wcześniej płynęła lawa. Jej szerokość to 10-30 metrów, wysokość do 10m, od powierzchni znajduje się około 12 metrów, poza początkowym fragmentem, gdzie biegnie tuż pod ziemią. Na całej długości istnieje większe lub mniejsze ryzyko zawalenia stropu. Zwłaszcza w początkowej części, gdzie trzy dziury "w dachu" już są oraz pod pobliską drogą nr 39. Poruszanie się po lawowej powierzchni nad jaskinią też narażone jest na zawalenie stropu. W jaskini kręcono w 2013 roku fragmenty filmu "Noe: Wybrany przez Boga" z Anthonym Hopkinsem i Rusellem Crowe. Raufarholshellir, jako jeden z najwspanialszych przykładów lawowej jaskini, ma niezaprzeczalny atut w bliskości Reykjaviku i świetnego dojazdu. Miłośnicy tego typu form znajdą je w całej Islandii, odkrywane są nowe, aczkolwiek największe ich skupisko znajduje się w polu lawowym Hallmundarhraun w zachodniej Islandii (na północ od drogi F550 i północny-wschód od miejscowości Reykholt), gdzie znajdują się znane jaskinie Surtshellir i Vidgelmir.

Czołówka na głowę i w drogę. Początkowe 100 metrów jest jasne, za sprawą dziur w stropie, przez które napadało mnóstwo śniegu. Któż wie, czy nie dotrwa do kolejnej zimy? Początek czerwca, a śniegowe piramidy sięgały prawie stropu. W miejscu, gdzie zaczyna się właściwa część jaskini i w oddali widać czarną dziurę, za sprawą mikroklimatu powstał las sopli. W jaskini w zimie jest cieplej niż na zewnątrz, w dalszych zakamarkach pewnie przez cały rok panuje niewielka dodatnia temperatura. Do tego jest wilgotno. Ciężko zrobić zdjęcie, by zamiast pary było widać cokolwiek innego. Owe sople wyglądały imponująco. Setki, wysokie nawet na ponad metr, grube, wielu nie dało się objąć dłońmi. Lodowe stalagmity. Na ścianach jaskini oraz na stropie zauważyłem tylko pojedyncze sople. Baśniowy, rzadko spotykany krajobraz. W niektórych soplach od góry utworzyły się niewielkie zagłębienia z krystalicznie czystą wodą, do której wpadały krople wody. Pokonanie lodowego lasu łatwe nie było. Warstwa lodu pokrywała dno całej jaskini. By nie wyrżnąć na śliskim podłożu chwytałem się sopli, jeden złamałem, dwa raz się wywróciłem. Jaskinia nie jest równa, po głazach wędruje się to kilka kroków w górę, to w dół. Czym głębiej, tym lód ustępował i robiło się bardzo wilgotno. Jaskinia jest kręta, szybko znalazłem się w zupełnych ciemnościach. Miałem się przyjrzeć ścianom, lawom, głazom i zawrócić, ale nie mogłem się powstrzymać i nie dojść do końca jaskini. Bo jak to mówili w jednej części Bonda, "Świat to za mało" - po co żyć, skoro nie czujesz, że żyjesz. A ja właśnie czuję, że żyję, robiąc takie rzeczy.

Ruszyłem szybkim krokiem, chciałem o ludzkiej porze dotrzeć na pole namiotowe i wyspać się, bo kolejna noc, powrotna, nie zwiastowała wielkich szans na sen.  Jaskinia wewnątrz oferowała niezwykłe widoki. Różne kolory lawy od szarej, poprzez miedzianą i czerwoną, kończąc na metalicznej. Ta ostatnia wyglądała imponująco. Prawdopodobnie zastygła bardzo szybko i miała mocno płynny charakter. Dzięki temu jaskinia oferuje rzadkie zjawisko, niewielkich stalaktytów i stalagmitów lawowych. Na ogół mają kilka, kilkanaście centymetrów, miejscami na ścianach widziałem pionowe lawowe draperie i "zacieki". Cudo. Przy sztucznym świetle wszystko błyszczało. Na dnie znalazłem sporo kawałków takiej metalicznej lawy, bardzo lekkiej, pełnej pęcherzyków powietrza, a także fragmenty stalaktytów. Ze cztery godziny spędziłem w środku, zebrałem dwa kilo próbek lawy. Wypchałem wszystkie kieszenie. Wiedziałem, że wrócę do Polski z plecakiem cięższym niż wyjechałem, bo połowę wypełnią próbki skalne. Zjadłem dobre kilka kilo produktów spożywczych, które przywiozłem, część sprzętu i odzieży na wyprawy biorę jako ekwipunek jednorazowy (wyrzucam przed powrotem), to kolejne kilogramy, mimo to lawy nazbierałem więcej.

Jaskinia przypadła mi do gustu. Piękna, mroczna. Czasami wyłączałem światło, siadałem na kamieniu i delektowałem się krystaliczną ciemnością oraz ciszą, czasami przerywaną spadającą kroplą. Wewnątrz lodu nie było wcale, za to parno i duszno. Dno jaskini jest pełne kamieni, głazów, tam gdzie sie oberwało więcej stropu, są skalne przeszkody i jaskinia się zwęża w pionie. Są "pagórki" na trasie, zakręty i mnóstwo ciekawych miejsc dla pasjonatów geologii i wulkanologii. Nie miałem problemów z szybką wędrówką, ale dla osób niewprawionych eksploracja jaskini będzie uciążliwa. Do tego wystarczy źle włożyć nogę między kamienie i łatwo skręcić kostkę, niektóre głazy są ruchome. W końcowej fazie jaskini jest kilka krótkich bocznych ślepych korytarzy. Przepiękna jaskinia i fajny wysiłek. Prawie półtora kilometra w jedną stronę po jaskini to sporo. Droga powrotna jest taka sama. Tylko ja i jaskinia, którą kiedyś płynęła lawa o temperaturze nawet ponad tysiąca stopni Celsjusza. Wracając, czas mi sie dłużył, trochę na zasadzie końca nie widać. Ale gdy zauważyłem pierwsze lodowe oznaki wiedziałem, że jestem prawie u wylotu jaskini. Kilka chwil później dotarły pierwsze promienie dziennego światła. Kolejny raz przeszedłem przez soplowy las. Wyglądał nieziemsko, wspaniały widok. Tutaj spotkałem parę Francuzów o której pisałem wcześniej. Wrócili do auta zanim odjechałem. Na powierzchni zebrałem jeszcze kilka kawałków warkoczy lawowych i w drogę. Przestało padać, ale dominowała szarość.

Nasuwa się pytanie, czy wydać 300 euro za wizytę w wulkanie Thrihnukagigur, czy zwiedzić za darmo korytarze lawowe Raufarholshellir? Jeśli będziemy kierować się logiką, dla większości turystów nie będzie miało znaczenia, które z tych miejsc zobaczą. To dziura w ziemi i to. Tutaj lawy i tam. Podobne, ale w Raufarholshellir są ciekawsze fragmenty niż w Thrihnukagigur. Fragmenty na ścianach z piękną "metalizowaną", błyszczącą lawą, naciekową, z niewielkimi stalaktytami. Do tego przez dobre pół roku u wylotu jaskini można podziwiać niezwykły las lodowych sopli. Za to zjeżdżając do Thrihnukagigur docieramy do dna wulkanu, sztuczne oświetlenie pozwala podziwiać ogromną komorę. Na dół dostajemy się windą, zjeżdżając 120 metrów, ponoć to jedyne takie miejsce na świecie. Przy czym w obu przypadkach, to rodzaje wulkanicznych jaskiń. Thrihnukagigur docenią tak naprawdę osoby, które interesują się wulkanami, wiedzą co widzą, co w tym wszystkim niezwykłego. Zatem logika przemawia za Raufarholshellir. Jeżeli jednak włączymy marketing, szpanerstwo, to przewagę ma Thrihnukagigur - jedyna taka atrakcja na świecie, droga i snobistyczna, ludzie to kochają. Pochwalić się, że byłem, że mnie stać, kiedy prawdopodobieństwo, że ktoś ze znajomych tam będzie jest minimalne. Jak wiadomo, logika zazwyczaj przegrywa, gdy chodzi o szpan i marketing.

  • Na zdjęciach:
  • 1-2) Siedziba islandzkiego prezydenta w Bessastadir.
  • 3) U podnóża Blue Mountains, widać lokalne lotnisko.
  • 4-41) Jaskinia wulkaniczna Raufarholshellir i jej bezpośrednia okolica.
  • 42) Krzyże przed Selfoss, przy drodze nr 1, upamiętniające ofiary drogowe pomiędzy Reykjavikiem a Selfoss właśnie. Co nie zmienia faktu, że Islandia jest dosyć bezpiecznym krajem dla użytkowników dróg.
  • 43-47) Fragmenty lawy przywiezione z jaskini Raufarholshellir i okolicy.


Znajdź mnie

Reklama

Wydarzenia

Brak wydarzeń

nationalgeographic-box.jpg
redbull-225x150.jpg
tokfm-box.jpg
tvn24bis-225x150.jpg

Reklama

Image
Klauzula informacyjna RODO © 2024 Grzegorz Gawlik. All Rights Reserved.Projekt NRG Studio
stopka_plecak.png

Search