Blog

Blog

Z Wyspy Wielkanocnej przez Santiago i Mendozę pod Aconcaguę

Ta choinka w Santiago stała już 16 listopada, wszędzie widać święta - w sklepach, na ulicy, w muzyce.
Wyspę Wielkanocną miałem opuścić 4 grudnia po 15:00, ale już rano przyszła wiadomość, że lot jest opóźniony o 2 godziny. To komplikowało mój dojazd do hostelu w środku nocy, ale cóż zrobić. Do lotniska miałem jakieś 2km. Nadałem bagaż i wraz z biletem otrzymałem voucher na posiłek. W przeprosinach za opóźniony lot. Fajnie. Co prawda, restauracja była dwa razy dalej niż mój camping, w samym centrum Hanga Roa, za to jedna z lepszych. Dzięki temu zjadłem miejscową rybę, co dla mnie jest nie lada poświęceniem, bo ryb nie lubię (jest w foto galerii przy poprzednim wpisie). Była ohydna, śmierdząca i pewnie dla zabicia smaku pięciokrotnie przesolona. Tyle krów tutaj mają, a podali mi rybę. Tak, wiem. W końcu to wyspa na oceanie, gdzie ryb więcej niż krów na lądzie. Do obiadu był deser, brzoskwinia z puszki. I bardzo dobrze schłodzona cola, co tutaj nie jest codziennością. Po posiłku wróciłem na lotnisko, ciesząc się ze spaceru, gdyż czekało mnie blisko pięć godzin siedzenia w metalowej puszce (z wiatrem powrotny lot był pół godziny krótszy). 

Tylko co z tego, jak do dwóch godzin opóźnienia doszło kolejne prawie półtora, bo siedząc w samolocie nie dostawaliśmy zgody na start, chociaż kapitan co 15 minut twierdził, że już startujemy.

Po dotarciu do Santiago i odebraniu bagażu było grubo po drugiej w nocy. A miałem przylecieć o dziesiątej. Wtedy zdążyłbym podjechać na dworzec kupić bilet do Mendozy, metrem przed przerwą nocną dojechać w pobliże hostelu. Może zostałaby godzina na rozpoczęcie przepakowywania.

W związku ze zmianą stanu rzeczy, wpierw musiałem się dostać jakoś do centrum. Nie widziałem autobusów, tam gdzie powinny być. Na szczęście z lotniska w Santiago można wynająć dzieloną taksówkę (vana). Jest tanio, 6800pesos, a więc 10 dolarów. Minus jest taki, że musi się uzbierać komplet, pasażerowie kierowani są do taksówek obsługujących dany fragment miasta. Pod hostelem zjawiłem się o czwartej w nocy. Została mi chwila drzemki.

W pierwszym wpisie nawet chwaliłem hostel Bellavista, ale muszę zrewidować swoją opinię. Już przy drugim razie było dużo słabiej, a tym razem nędznie. Dużo gorzej posprzątane niż zwykle i dużo gorsi goście. Cały pokój zawalony walizkami, ubraniami, śmieciami. Na środku. Prawie sobie zęby wybiłem próbując dojść do łóżka po ciemku. Taki sam syf zrobili zarówno panowie, jak i panie. Skrytki metalowe, które wcześniej były całe, teraz w kawałkach. Nie jestem wielbicielem przesadnego porządku, ale takich skrajności też nie lubię. Mini śniadanie było jeszcze bardziej mini niż zwykle, dwie kromki tostowe, mała łyżeczka dżemu i masła, kawa. Opuścić pokój musiałem do 11:00, wprowadzić się można dopiero o 15:00. A na pożegnanie recepcjonista za ten totalny syf i 4 godziny snu skasował mnie 14000pesos, zamiast wcześniejszych 9900pesos. Nie potrafił w żaden sposób wyjaśnić skąd ta zmiana, słabo mówił po angielsku.

W drogę. Tak jak się spodziewałem, niełatwo było kupić bilet do Mendozy tego dnia. Wszystkie autobusy pełne. Dopiero jakaś malutka linia z zapyziałym autobusikiem, sprzedała mi bilet za 20000pesos na 22:00. I tak się cieszyłem, w międzyczasie mogłem uzupełnić bloga. Godzina internetu w kafejce to 800pesos, chociaż w Santiago można znaleźć miejsca w cenie po 450pesos. Dalekobieżna komunikacja autobusowa w Chile jest na dobrym poziomie, rzekłbym luksusowym. Nawet najtańszy standard, semi cama, jest na dużo wyższym poziomie niż choćby Polski Bus, który ma standard przyzwoity, poza miejscem na nogi. Mój autobus odbiegał od chilijskiego standardu, ale jechałem.

Przed pierwszą w nocy nastała granica. Odprawa sprawna. Kilka lat wcześniej straszono mnie tutaj aresztem, a potem grzywną za przewóz jednego jabłka. Tym razem zjadłem jabłko przed granicą. Chile i Argentynę oddzielają Andy, oba kraje pilnują, by nie przewozić roślin i produktów spożywczych, przynajmniej nie zapakowanych fabrycznie. Po siedmiu godzinach o piątej rano dotarłem do Mendozy, po drodze pokonując ponad 3-kilometrowy tunel, w najwyższym punkcie na wysokości ok. 3200m n.p.m. ().

Gdy nastał świt, ruszyłem o 6:30 do centrum. Przyłączył się do mnie Włoch. Zatrzymaliśmy się w dobrze położonym hostelu Mendoza Bacpackers, dosyć imprezowym, ale odnoszę wrażenie, że dzisiaj niemal wszystkie hostele takie są. Prawdziwi backpackersi są prawie na wymarciu. Cena w 4-osobowym pokoju to 120 pesos, a kurs dolara to 14 pesos argentyńskich.

Szybko udałem się do punktu Parku Aconcagua (Av. San Martin 1143, drugie piętro, główna ulica, ścisłe centrum), by wykupić pozwolenie. W niedzielę, jest on czynny zdaje się, że do 13:00. Miało być szybko i przyjemnie, poza wydatkiem sporej liczby dolarów zbliżonej do tysiąca. A tu pracownik mówi, że ze względu na trudne warunki śniegowe w masywie góry, nie są wydawane indywidualne zezwolenia na wchodzenie na górę. Cały plan wziął w łeb. Czyli zakupy, przepakowanie, by rano kolejnego dnia podjechać pod górę. Chociaż byłem zły, to nie zdzwiony. Kilka lat temu ciągle walczyłem z biurokracją argentyńską i chilijską. To jest absolutny koszmar. Mało merytorycznych argumentów, dużo papierów i zakazów. Niestety z Aconcaguą nie mogłem zrobić jak z Villarricą, chociaż bardzo bym chciał. Nie uśmiechało mi się też płacić jakichś drakońskich kwot firmom turystycznym i czekać jeszcze ileś dni na start w górę. Cały sprzęt miałem, doświadczenie wystarczające, by sobie sprawnie poradzić z Akonką. Tylko park jak zwykle wie lepiej.

Pracownik parku wpierw twierdził, że muszę wykupić pełen pakiet w firmie turystycznej, z przewodnikiem aż do szczytu. Gdy męczyłem go dalej, doszedł do wniosku, że muszę mieć radio, by była ze mną łączność. Zacząłem kombinować mimo niedzieli i mając w perspektywie jeszcze dwa dni tutejszych świąt.

Udało mi się wynająć radio w firmie Orviz (Av. Juan B. Justo 532), mają świetny magazyn sprzętu i sklep, kawałek od centrum. Zapłaciłem 1100pesos i kaucję 3000pesos (gość wziął dane z karty płatniczej). 1 dolar to 13-14 pesos, zapłaciłem 84 dolary za radio na całą akcję górską. Kupiłem od razu gaz, także na późniejsze wulkany. Kartusz nakręcany 200g z groszami to 110pesos, a prawie 500 gramowy 190 pesos.

Na następny poranek zostały mi dwie rzeczy. Gdy wszystko robimy sami, pozwolenie w czasie w którym jestem, tzw. średni sezon, kosztuje 726USD, ale z biurem autoryzowanym przez park 582USD (bo nie płaci się VATu). Miejscowi i "kontynentalni" płacą cząstkę tych kwot, ¨pozakontynentalni¨ dużo więcej. Mianowicie, chciałem się dowiedzieć, czy jest jakaś przydatna mi niedroga usługa turystyczna, która pozwoli zrobić dobry interes - zapłacić mniej za pozwolenie. Dwa - je uzyskać.

Niedaleko Orviz ma siedzibę jedna z większym firm, Inka (tak na marginesie inna bardzo dobra firma - Lanko, ma informacje na stronie po polsku). Udałem się tam w poniedziałek. Mimo święta, biuro było otwarte. Zaproponowali mi przewóz bagażu mułami do Plaza de Mulas (ok. 4270m) za 220USD (w tym korzystanie z ich tolaety, głównego namiotu-jadalni). Waga do 60kg, można to rozłożyć na dwie osoby, ale jestem sam (Lanko oferowało mi rabat, ale w poniedziałek mięli zamknięte biuro, nie było opłacalne czekać kolejny dzień). Nie mniej, cały sprzęt plus jedzenie na akcję górską, plus woda do Confluencii, tam jest problem z czystą wodą, to będzie z 50kg. Doba wyżywienia w Confluencii, cztery posiłki, to koszt 80USD, a w Plaza de Mulas 100USD (ceny w Inka). Szaleństwo. Za sto dolarów, to mam całe jedzenie na akcję górską. Zazwyczaj sam noszę jedzenie, ale płacąc mniej o 144 dolary za pozwolenie, koszt usługi to 76USD. Grzech nie skorzystać. Zaoferowano mi również za 10 dolarów przygotowanie dokumentacji do uzyskania pozwolenia. Reklamowano to tym, że niedaleko mogę zapłacić, a koło biura parku są kolejki i że będę miał na wszystkich dokumentach ich pieczątki. A papierologii jest sporo, jak to w Argentynie. Pół godziny zabawy. Na końcu wydruk dowodu wpłaty i mapa Aconcaguy w prezencie. Więcej, wymienili mi dolary na pesos po uczciwym kursie, bo za pozwolenie płacić można tylko w pesos, kartą można, ale jest dodatkowa opłata 10%. Płaci się w odpowiednich punktach lub w biurze, gdzie wykupujemy usługę. Nie w parku. Tak w ogóle, to podstawowe pełne pakiety na Akonkę kosztują od 800USD, widziałem też po 2000USD. Plus pozwolenie oczywiście.

Szybko zapłaciłem za pozwolenie niedaleko Inki i ruszyłem do biura, które pracowało w dzień świąteczny do 13:00. Uzyskiwanie trwało 5 minut, nikogo nie było. I teraz ważne. Nie chwaliłem się, że mam radio. Temu samemu gościowi, co dzień wcześniej dałem papiery z Inki, w tym opłacone pozwolenie. On skonsultował z koleżanką, że człowiek idzie sam, co ma robić? Na co ona mu, zapłacił za pozwolenie, trzeba mu dać. A z Inki miałem tylko usługę transportową na mułach do Plaza de Mulas. O radio nie spytał. O doświadczenie, przynależnośc do klubu górskiego też nie, a przecież mogłem być gościem, który nigdy w górach nie był. Czyli straciłem dzień, stracę drugi, odwożąc radio, wywaliłem w błoto 84 dolary za radio, które skoro mam wezmę ze sobą, pewnie będzie bezużyteczną cegłówką. Tak wygląda biurokracja w Chile i w Argentynie. Codziennie inaczej. W niej nie chodzi o jakieś merytoryczne argumenty, tylko o robienie ludziom bezsensownych problemów i gromadzenie papierów. Dzień wcześniej bez radia nie mogłem ruszyć na górę, dzień później już tak. Dzień wcześniej nie mogłem ruszyć sam bez wykupionego pełnego pakietu w biurze, dzień później mogłem. Ale z zastrzeżeniem, że te papiery z Inki plus opłacone pozwolenie, okazały się mocną kartą przetargową. Jest to rada dla innych, gdy staną przed podobnym problemem. Ale nie gwarantuję, że parkowi "geniusze" nie wymyślą kolejnych utrudnień. W których w ogóle nie będzie chodzić o żadne bezpieczeństwo, ochronę przyrody, itp. Dlatego niezmiennie twierdzę. Pobieracie za górę drakoński haracz, za świstek papieru i nic więcej, trudno. Ale już nic więcej nie wymyślajcie. Dajcie ludziom wolność. Część osób bowiem traci życie na górze, przez taką biurokrację. Trwonią na nią bezcenny czas, a potem gonią, by zdobyć górę, gdyż samolot czeka. Wydali mnóstwo pieniędzy, uważają, że im się uda, i nic się nie stanie. Gdyby mięli dwa dni więcej, działali na luzie, pewnie by się nic nie stało, ale że stracili dzień lub kilka przez idiotów z parków narodowych i innych instytucji, pędzą potem na złamanie karku i czasami giną. Rzecz jasna tych biurokratycznych głupot nie wymyślił szeregowy strażnik parkowy, tylko jego szefowie, ale nie zmienia to faktu, że ich przestrzeganie jest często totalnym idiotyzmem, mającym negatywny wpły na zdrowie i życie. I takich miejsc przybywa.

W roku 2010 z Patagonii przejeżdżałem na wulkany północnego Chile. Moja trasa biegła przez Mendozę- Miałem w zanadrzu trochę dni rezerwowych i stwierdziłem, że mógłbym 10 dni przeznaczyć na Akonkę. Minęła co prawda połowa marca, sezon się w zasadzie skończył, ale pogoda była idealna. Dzień w dzień bechmurne niebo, upał. Miałem wszystko co trzeba, by wejść na szczyt. Postanowiłem zapytać o pozwolenie. Wtedy oficjalny koniec sezonu był zdaje się 15 marca, teraz jest 20 lutego, ostatni dzień kiedy można dostać pozwolenie. Sezon zimowy jest od 1 marca. Oczywiście dowiedziałem się, że koniec sezonu i góra zamknięta. Jak to zamknięta? Zamknięta do 15 listopada - usłyszałem. Na trzy-czwarte roku - poszaleliście? Takie są przepisy. Tak mnie do zdumiało, że postanowiłem popytać firmy turystyczne i dyrekcję parku. Te pierwsze potwierdziły, że sezon zamknięty i nie ma żadnych szans wejścia na szczyt. W dyrekcji powiedzieli mi, że wydali 7000 pozwoleń, wszyscy zarobili, a teraz chcą mieć święty spokój. Drążyłem dalej. Nie ma szansy poza sztucznie stworzonym sezonem wejść na Aconcaguę? Teoretycznie jest, są specjalne regulacje, ale trudne i kosztowne do spełnienia. Ponadto ostatnie słowo należy do dyrektora, który nie wydał jeszcze zezwolenia poza sezonem - tak mnie informowano. Dla mnie góry to wolność, więc gdy słyszę taki tekst, to jest to absolutny dramat, nóż się otwiera w kieszeni. Tych co to wymyślili i przestrzegają, należy zrzucić z południowej ściany Aconcaguy. Góry powinny być dostępne zawsze, przez cały rok, bez żadnych ograniczń. Ludzie powinni mieć prawo decydować o tym kiedy wchodzą na szczyt i móc ponieść za to konsekwnecje.

Skoro pozwolenia na wejście nie dostanę, to może jakiś trekking. Jedynie jednodniowe do Confluencii (teraz takie kosztuje 200USD). Nie żartujcie, chociaż dwa, podejdę sobie na lodowiec Horcones Inferior i pod południową ścianę do Plaza Francia na ok. 4300. Nie ma szans - kolejna dobra wiadomość. Ale byłem tak upierdliwy, że w końcu mi dali dwudniowe. I fakt, byłem jedynym turystą w masywie góry, na zatłoczonym w sezonie placu w Confluencii, stał jedynie mój namiot (Co widać poniżej na zdjęciu). A tamtejsi strażnicy zdziwieni moją obecnością, nie bardzo chcieli mnie puścić do Plaza Francia, ale nie zatrzymali mnie. Tłumaczenia ich jak zawsze były rozbrajające - bo wysoko, bo niebezpiecznie, bo jestem sam, bo daleko. Poza tym przedostatnim, pozostałe argumenty to bzdury, a ten przedostatni to dyskryminacja. A czy ja wszystko muszę robić w grupie?

                 CONFLUENCIA 2010

Po kilku latach w tym samym miejscu, w sezonie, i to nie na początku - wtedy mówiono mi, że nie zawsze dają pozwolenia od pierwszego dnia i w ostatnie dni - znowu problemy. I tutaj musiałbym użyć serii wulgaryzmów i gróźb pod adresem pracowników i władz parku, by opisać moje uczucia. Cóż, Aconcagua to świetny, i zarazem dramatyczny, przykład skomercjalizowania góry i uturystycznienia. Na takich górach nie ma miejsca dla takich jak ja. Zazwyczaj je omijam szerokim łukiem. Niedługo mogę mieć problem na Ziemi znaleźć góry nieobwarowane  bzdurnymi regulacjami.

Wracając do czasów obecnych, resztę dnia spędziłem na zakupach spożywczych i pakowaniu. Przez pół miasta szedłem z marketu obładowany bardziej niż Nepalscy tragarze. A zamiast spać, przed bardzo wczesną pobudką, napisałem ten tekst, gdyż teraz nastąpi przerwa.

W Mendozie jest nieprzyzwoicie gorąco, w cieniu do blisko 30 stopni C, jak dobrze, ze tam gdzie będę temperatury spadną poniżej zera.

Teraz ruszam na aklimatyzację, przez dłuższy czas nie będzie ze mną żadnego kontaktu (nie mam sztywnego terminu, chociaż nadmiaru czasu również nie mam). Trzymajcie kciuki, by wszystko przebiegło bez problemów. Pozdrawiam. Gregor

Na zdjęciach:
1-4) Santiago (Chile), w tym były budynek Parlamentu i Pałac La Moneda (Prezydencki).
5-9) Mendoza (Argentyna) - centrum i okolice, a na ostatnim zdjęciu pozwolenie na Aconcaguę.


Znajdź mnie

Reklama

Wydarzenia

Brak wydarzeń

nationalgeographic-box.jpg
redbull-225x150.jpg
tokfm-box.jpg
tvn24bis-225x150.jpg

Reklama

Image
Klauzula informacyjna RODO © 2024 Grzegorz Gawlik. All Rights Reserved.Projekt NRG Studio
stopka_plecak.png

Search