Blog

Blog

Kilimandżaro - Meru - Ol Doinyo Lengai - Ngorongoro czyli jak było niedawno w TANZANII

Wulkan Kilimandżaro - Tanzania - krater Reusch (część wulkanu Kibo).
Pierwszy wyjazd w 2017 roku do Tanzanii za nami (realizowany dla Pamir.pl). Plan był ambitny, uczestnicy również, dlatego osiągnęliśmy wszystkie założone cele.
Chcesz ze mną pojechać do TANZANII zapraszam do zgłoszenia:  tel. +48 696071795, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.. Czytaj ofertę również: TUTAJ
Na początek Małe Meru 3820m i Meru 4566m (Socialist Peak). Ten najwyższy aktywny wulkan Afryki (i piąta góra kontynentu), oferuje ciekawą wędrówkę skrajem starej kaldery, z efektownym widokiem na ciągle aktywny krater (ostatnia erupcja w 1910r.). Poniżej lasy tropikalne i sawanny. Przy dobrej pogodzie okazale prezentuje się pobliskie Kilimandżaro. W rejonie szczytu zastaliśmy resztki śniegu, co akurat na Meru jest bardzo rzadkim zjawiskiem.
Wędrówce w niższych partiach towarzyszył strażnik z karabinem z Parku Narodowego Arusha, gdyby jakiś większy zwierz chciał się z nami za bardzo zaprzyjaźnić. Tropikalny las, bawoły, gazele, zebry, żyrafy, małpy. Świetna rozgrzewka i aklimatyzacja przed Kilimandżaro.

Które pokazało nam pazur. Innymi słowy, najwyższa góra Afryki udowodniła, że może dać w kość. Ulewy, burze z gradobiciem, śnieżyce, mgły i chmury. W dużej mierze tak wyglądały nasze pierwsze 4 dni wędrówki drogą Machame (Whiskey Route). Dach Afryki tylko kilka razy na krótko się odsłonił. Jeszcze na godzinę przed atakiem szczytowym trwała śnieżyca, by nagle zapanowała idealna pogoda do walki o wierzchołek. W komplecie stanęliśmy na szczycie, w zimowych warunkach.

Uhuru Peak 5895m, to najwyższa część wulkanu Kibo i całego potężnego masywu Kilimandżaro (składa się z trzech stożków wulkanicznych: Shira, Kibo, Mawenzi).

Wraz z Marcinem i Mwinyi`m było nam mało i śnieżno-skalną ścianą zeszliśmy na dno krateru Kibo (5725m), by wdrapać się na skraj krateru Reusch (5853m), po drodze macając jeden z lodowców (Furtwangler), który pewnie niedługo stopnieje, jak inne lodowce Kilimandżaro. Jeżeli Uhuru próbuje rocznie zdobyć 40-60 tysięcy osób (to nie pomyłka), a na szczycie staje około 65-70% tej liczby, to już skraj pierwszego pierścienia Reusch rocznie osiąga mniej więcej 50 osób. Mało który z tanzańskich przewodników, mających nawet po kilkaset wejść na Uhuru, był tutaj. A ewenementem jest zejście nad sam krater, pojedyncze przypadki zdarzają się raz na ileś lat. Byłem jednym z nich. To niełatwe zadanie, bo wliczając Uhuru są cztery pierścienie do pokonania (od strony Kenii dwa). Z tego trzy ostatnie na zasadzie, zejście w dół, podejście na skraj pierścienia, by znowu zejść w dół. I tak do końca. Dopiero stojąc na krawędzi ostatniego, widać dno krateru. Wysokości przekraczają 5700-5800m.

Samotnie dotarłem na najniższy z pierścieni, skąd mogłem zobaczyć krater w pełnej okazałości, a po drodze przyjrzeć się ciągle obecnym wyziewom wulkanicznym, świadczącym o minionej aktywności (ok. 150-200 tys. lat temu). Ich temperatura nie była wysoka - przykładałem rękę, charakterystyczna była dla solfatarów (dominującym gazem był siarkowodór). Chociaż niektórzy nazywają Kilimandżaro wulkanem uśpionym (konkretnie wulkan Kibo), tak samo jak Meru, to według mnie Kilimandżaro obecnie można uznać za wygasły, a Meru ciągle za aktywny. W przyszłości pewnie się to zmieni.

Wielokrotnie podczas wyprawy rozmawiałem z moimi towarzyszami o wulkanach i Projekcie 100 Wulkanów. Byłem pod wrażeniem ich zainteresowania tematem i chęcią zdobycia wiedzy. Nawet poszli w moje ślady i z różnych miejsc przywieźli próbki law oraz minerałów, choćby obsydian czy biotyt. Będąc nawet kolejny raz w danym rejonie wulkanicznym, zawsze wprowadzam element badawczy i chęć dowiedzenia się czegoś więcej. Co też ucieszyło moich towarzyszy, ze względu na fakt, że mięli niepowtarzalną okazję wziąć w tym udział.

Kończąc wędrówkę po kraterze Kibo i Reusch, wróciliśmy do Stella Point 5756m, by ruszyć sprawnie w dół do Barafu Camp (nasz obóz był na wys. 4680m) i dalej drogą Mweka ku tropikalnym temperaturom. Wysoko, świeży śnieg w słońcu topniał szybko. Dzięki niemu nie kurzyło się pod nogami, co charakterystyczne dla wulkanów. Nisko, mogliśmy się przebrać w letnie stroje.

Pogoda do końca pobytu w masywie Kilimandżaro nam dopisywała, wspaniale prezentował się pobliski masyw Mawenzi 5149m, trzeciej góry kontynentu. Po krótkim odpoczynku udaliśmy się na kolejny wulkan - Ol Doinyo Lengai 2954m (to jest obecnie najaktualniejszy pomiar, niektóre źródła podają wysokość nawet 3188m). Znawcy tematu wiedzą, że to nie byle jakie wyzwanie. Piękny stratowulkan, czyli stromy stożek aktywnego wulkanu. Jedyny, który wypluwa lawę karbonatytową, charakteryzującą się biało-żółtymi odcieniami i niską temperaturą ok. 500-600 stopni Celsjusza.

Końcówka naszej wędrówki nad aktywny krater biegła po skorupie lawowej o dużym stopniu nachylenia. Najwyższy punkt, oddzielony przełączką, pozostałość starego krateru, znajduje się sto metrów wyżej, nie omieszkaliśmy tam wejść. Ze szczytu rozpościerały sie widoki na kalderę Ngorongoro, jezioro Natron, Wyżynę Wulkanów, a także na Meru i Kilimandżaro. Miejscowe dane mówią, że rocznie na Ol Doinyo Lengai wchodzi niewielka liczba śmiałków, od poniżej 50 do poniżej 100, z których nieliczni decydują się osiągnąć najwyższy punkt wulkanu.

Ostatnia znacząca seria erupcji miała miejsce w latach 2007-2008, minimalne tego typu zjawiska pojawiły się w roku 2010 i 2013. W obrębie szczytowym można zaobserwować w kilku miejscach niewielkie fumarole (wyziewy wulkaniczne). Jest też młode spore pęknięcie od strony jeziora Natron, tworzące jakby pierścień. Zszedłem, a w zasadzie wskoczyłem do niego (gorzej było z wyjściem). Warstwy materiałów wulkanicznych były bardzo sypkie i niestabilne. Wynika to z faktu, że węglany je budujące, przy kontakcie z powietrzem bardzo szybko wietrzeją. Lawa wydobywająca się z Ol Doinyo Lengai ma odcień czerni (tylko w nocy świeci na czerwono), gdy zastygnie, dosyć szybko zmienia kolor na biało-żółty, następnie szarzeje i podlega silnym procesom erozyjnym. Jest rzadkim zjawiskiem, bo inne aktywne wulkany wyrzucają z siebie lawę znacznie cieplejszą, bogatą w minerały krzemianowe.

Lawa z Ol Doinyo Lengai jest bogata w dwa rzadkie minerały (węglany sodu i potasu) - nyerereite i gregoryite. Ten drugi jest mi bliski, ze względu na moje imię :). Gregoryt - tak samo jak ogromne pęknięcie tektoniczne, w którym znajduje się opisywany wulkan - Ryft Gregory`ego - zawdzięczają swoją nazwę brytyjskiemu geologowi i eksploratorowi,  który żył w XIX i XX wieku, a nazywał się John Walter Gregory.

Po wydarzeniach z roku 2007 i 2008 Ol Doinyo Lengai bardzo się zmienił, krater się zapadł i nie ma do niego dostępu. Miejsce ostatniej aktywności wulkanicznej zlokalizowane jest na jego skraju, od strony jeziora Natron. Eksplozywne erupcje i brak późniejszej aktywności spowodowały, że nie ma możliwości obserwacji lawy karbonatytowej w formie zastygłych wypływów.

Na koniec odwiedziliśmy jeszcze jeden wulkan - Kalderę Ngorongoro (jak i Kilimandżaro jest na liście światowego dziedzictwa UNESCO). Jedną z największych i najpiękniejszych na świecie (ok. 300km kwadratowych, inne dane 260km, wygasła, jej aktywność wulkaniczna zakończyła się ok. 2,5mln lat temu). Na skraju kaldery osiągnęliśmy wysokość ponad 2400m, na dnie było ok. 1700m. A tam zielone trawy, jezioro Magadi i przede wszystkim ogromna liczba zwierząt, m.in. lwy, słonie, zebry, antylopy, gnu, hipopotamy, guźce, liczne ptactwo jak strusie, sępy czy marabut. Trafił się nosorożec, kojot i szakal. Zresztą w rejonie Ol Doinyo Lengai też nie brakowało zwierząt, z żyrafami na czele. Naszym niezłomnym środkiem transportu była kultowa w Tanzanii - Toyota Land Cruiser.

Skąd ten zwierzęcy fenomen Ngorongoro? Zwierzętom tam mieszkającym nie za bardzo chce się wspinać na skraj kaldery. Dlatego tak licznie można je podziwiać. Inna sprawa, że zwierzętom z poza kaldery, też nie chce wchodzić się do środka. Wracając do cywilizacji, przyglądaliśmy sie baobabom, termitierom, zakupiliśmy ostatnie pamiątki.

Bardzo dziękuję Gosi, Ani, Olkowi, Zdzisławowi oraz Marcinowi za walkę i niezmiernie się cieszę, że wszyscy osiągnęli pełny sukces, który zostanie na całe życie. 

Grzegorz Gawlik

Poniżej malutka próbka zdjęć. A na nich - wpierw masyw Kilimandżaro, od lasu tropikalnego, po lodowce. Wierzchołek Uhuru Peak 5895m, krater Kibo, krater Reusch. Roślinność Kilimandżaro jak lobelia i senecja. Widok na Mawenzi 5149m. Cała ekipa i co jedliśmy. Następnie wulkan Meru 4566m i safari z wulkanem Ol Doinyo Lengai 2954m oraz kalderą Ngorongoro.


Znajdź mnie

Reklama

Wydarzenia

Brak wydarzeń

nationalgeographic-box.jpg
redbull-225x150.jpg
tokfm-box.jpg
tvn24bis-225x150.jpg

Reklama

Image
Klauzula informacyjna RODO © 2024 Grzegorz Gawlik. All Rights Reserved.Projekt NRG Studio
stopka_plecak.png

Search