O istnieniu wulkanu Tajumulco wiedziałem, że to najwyższa góra Ameryki Środkowej. Jednak zdobyte informacje o nim mówiły jasno – kompletna strata czasu. Dlatego nie miałem w planie na niego wchodzić. Ale miłość do zdobywania górskich szczytów zwyciężyła. Mam w swojej kolekcji sporo ciekawych szczytów, jak choćby inny 4-tysięcznik– Kinabalu na Borneo. Postanowiłem dołożyć kolejny. Nie było żadnych problemów. Ale opinii nie zmieniłem – kompletna strata czasu.
To nie jest nawet trekking, tylko nudny i krótki spacer na nijaki wulkan pośród śmieci. Wyzwanie górskie – zero do nieskończoności. Lokalne grube panie wchodzą sobie na niego z niemowlakami na obiad, co prezentuję na zdjęciach. Nie oszukujmy się – 4230m nie jest żadnym wyzwaniem. I nie piszę tego ze swojej perspektywy, osoby, która na niskie 6-tysięczniki po tylu latach działalności górskiej wchodzi bez aklimatyzacji, z buta. Bo mój organizm się przystosował. Tajumulco to nie jest wyzwanie dla nikogo, ani górskie, ani wysokościowe. Jedyna frajda to pochwalenie się, byłem na najwyższym wulkanie (górze) Ameryki Środkowej, która jest częścią Ameryki Północnej. W której zdobyłem dwa najwyższe wulkany. Pico de Orizaba 5629m – nic specjalnego. Szybka akcja górska, mały lodowiec, solo. Dobra zabawa. Dużo bardziej dumny jestem z samotnego nocnego wejścia trudną drogą na bardzo niebezpieczny drugi wulkan kontynentu – Popocatepetl 5424m. Przy obu, wejście na Tajumulco to jak spacer po parku.
Dobrym punktem startowym na Tajumulco jest duże miasto Quetzaltenango. Wysokogórskie, bo centrum jest na około 2350m n.p.m. Oficjalnej nazwy nikt używa. Zawsze słyszałem Xela („siela”). To od pierwotnej nazwy Xelaju („miasto pod dziesięcioma górami”), którą nadali Majowie, zakładając je w XIV wieku. Obecna nazwa jest związana z charakterystycznym na tym terenie ptakiem. Dojechanie tutaj z Guatemala Antigua nie jest łatwe. Minimum cztery przesiadki. Nie miałem czasu. Firmy turystyczne oferują dużo droższe, ale bezpośrednie przejazdy do Xela. Oferty w rejonie 250q (1usd = ok. 7q). Lecz jak na złość nie było chętnych na wyjazd następnego dnia rano po powrocie z Fuego, dopiero na popołudnie. Posiłkowałem się połowicznym rozwiązaniem (za 70q). Dojechałem turystycznym transportem do Los Encuentros (nie wiem gdzie reszta pasażerów jechała dalej), skąd dwoma lokalnymi autobusami do Xela (z przesiadką koło Cuatro Caminos). Ceny po kilka-dziesięć quetzales. Pokonałem zaledwie 170km, ale pół dnia minęło. Po drodze pięknie prezentowały się wulkany koło jeziora Atitlan, które chwilami było widoczne.
Z dworca autobusowego w Xela taksówką dotarłem do hostelu, który wydawał mi się najbardziej międzynarodowy. Potrzebowałem bowiem ofert turystycznych na wulkan Santa Maria i jeszcze jeden, nieplanowany… Tajumulco. Miałem bardzo mało czasu – 36 godzin. Musiałem się wspomóc lokalnymi ludźmi, którzy go zaoszczędzą.
O skrajnym zmęczeniu nie wspominając, w końcu w niewiele ponad trzy tygodnie eksplorowałem czternaście wulkanów. Santa Maria był na mojej liście rezerwowej, lubię jednak wykorzystać czas w danym rejonie wulkanicznym maksymalnie. Bo być może nigdy tu nie wrócę. Co zrobię teraz zostanie. Czego nie zrobię, nie zrobię pewnie nigdy. A Gwatemala wulkanicznie jest dla mnie średnio ciekawym krajem mimo słynnych wulkanów Pacaya i Fuego. Szkoda byłoby czasu i pieniędzy na powrót, chyba że doszłoby tutaj do jakichś fenomenalnych wulkanicznych zjawisk.
Niestety hostel nie oferował żadnych wycieczek na dwie główne górskie atrakcje w okolicy. Mieli tylko ulotkę jednego z biur, mówiąc że jest bardzo drogie. Dali namiary na tańsze, które okazało się być w ruderze, zamkniętej na cztery spusty. Tego typu ułomności w tym regionie to standard. Recepcjonistka, lokalna dziewczyna, nie mówiła prawie po angielsku. Dlatego przez większość pobytu obsługiwał gości hiszpańskojęzyczny Amerykanin. Na widocznym miejscu była kartka, że szukają pracowników ze znajomością angielskiego. Nie wiem czemu w dwustutysięcznym mieście nikomu się nie chce nauczyć choćby komunikatywnie języka angielskiego i mieć prostą, luźną pracę, pewnie za lepsze pieniądze? Tak to jest w „bananowych republikach”.
Ruszyłem na miasto, nie brzydkie w centrum, ale ładne też nie było. Od razu oberwałem kolejnymi ułomnościami tego kraju. Xela nie jest miastem wybitnie turystycznym. Cudzoziemców było tutaj pewnie nie mniej niż 100, ale nie więcej niż 300. Lokalne biura turystyczne działają na zasadzie, że wyjazdy odbywają się od dwóch osób, tak kalkulują cenę. Gdy więcej uczestników, spada. We wspomnianym bardzo drogim biurze powiedzieli mi, że na Tajumulco musiałbym przeznaczyć minimum 200usd, a na Santa Maria 100usd. Wyjazd w pojedynkę. Bo transport, przewodnik, a właściciel dobrze płaci swoim pracownikom – tłumaczył. Chwalebne. Tylko dlatego nie masz klientów. Bo o co pytałem, robiąc mu test, na żadne atrakcje nie miał ani jednego klienta, na tydzień naprzód. Nie dam 300usd za coś, co zrobiłbym sam za góra 50usd, gdybym miał czas. Mój budżet ustaliłem na 100 + 50usd. Byleby szybko.
Odwiedziłem kolejny hostel połączony z biurem podróży, gdzie recepcjonistą był Amerykanin i to samo – brak chętnych, ale normalniejsze ceny. Tajumulco kosztowało 900q za dwie osoby i 500 za Santa Maria. Około 130usd i ok. 70usd. Jest niemożliwe, by na 100-300 turystów w mieście nie było drugiego chętnego na Tajumulco czy Santa Maria. To w zasadzie dwie główne atrakcje okolicy. Uczy tu się hiszpańskiego, są plantacje kawy, indiańska kultura, termalne źródła. Lecz Santa Maria jest wypromowana, a Tajumulco szczyci się tytułem najwyższej góry Ameryki Środkowej.
Niestety lenistwo, brak edukacji, nieumiejętność zarabia pieniędzy w tej części świata, skutkują tym, że w takim mieście jak Xela firmy turystyczne nie współpracują ze sobą. Nie stworzyły wspólnego systemu obsługi turystów i dzielenia się zyskami. Tracą w ten sposób mnóstwo pieniędzy.
Wiem czego chcę i zawsze znajdę sposób by to dostać, w takiej cenie jaką gotowy jestem zapłacić. Znam się na swojej robocie. 99% turystów nie wie czego chce, na niczym im szczególnie nie zależy i nie zapłacą 200usd za Tajumulco ani 100usd za Santa Maria. Jedną czwartą – jedną trzecią tych cen owszem, więcej nie. Ponieważ większość turystów w tej części świata to backpackarsi czyli „plecakowcy”. Chcą zwiedzać świat, ale mają bardzo ograniczone budżety. Taka podróż i tak generuje spore koszty, więc nie mogą sobie pozwolić na wydanie 200usd za półdniową wycieczkę. Bogaci ludzie do takiego syfu i złej organizacji jaki oferują kraje Ameryki Środkowej nie przyjadą. Kraje te, poza pojedynczymi miejscami, obiektami, nie mają oferty na poziomie jakiego oczekują. Ale lokalna społeczność myśli, że wszyscy w krajach zachodnich zarabiają grube tysiące euro albo dolarów nic nie robiąc. Przyjedźcie, popracujcie miesiąc za tysiąc euro, zobaczcie jakie mamy koszty utrzymania, a uciekniecie do siebie w mgnieniu oka. Dużo wygodniej leżeć pod palmą i zarobić od czasu do czasu parę groszy, niż harować za tysiąc euro czy dwa w Europie.
Reasumując, nie bez przyczyny wiele krajów Azji, kiedyś biednych, dzisiaj bardzo szybko się bogaci, a o Ameryce Środkowej słyszymy, gdy dochodzi tam do jakiejś tragedii. W Azji wiedzą, że używanie mózgu i współpraca pozwalają zarobić. Także w turystyce. Tutaj dopiero się uczą, ale marnie im idzie.
Pozostało mi ruszyć na miasto i liczyć na szczęście. W tym momencie wiedziałem, że nie chcę być dołączony do grupy. Chcę to zrobić sam, wg własnego pomysłu i dostępnego czasu. Potrzebuję tylko kogoś kto mi go zaoszczędzi, bo wie jak szybko dojechać i wrócić. Spacerując trafiłem na malutkie biuro o słabej marketingowo nazwie Ut`Z Kolb`Al. Bardzo swojskie miejsce połączone z małą szwalnią. W Europie nikomu do głowy nie przyszłoby zamówić w nim usługi, ale w takich krajach, takie miejsca mają nieraz najlepszą ofertę i właściciela z głową. Który nie mówi nie da się albo 200usd, tylko potrafi zrealizować uczciwie zamówienie. 68-letni właściciel „Jhinio” zdziwił mnie, bo mówił trochę po angielsku. Powiedziałem czego potrzebuję, w tym rozsądnej ceny. Da się zrobić - usłyszałem. Tajumulco za 500q (70usd), Santa Maria za 290q (40usd). Biorę. Pojedzie ze mną jego syn Angel ("Anhel"). Podjedzie po mnie o 4:45 rano następnego dnia. Wrócimy popołudniu, a o 1:30 w nocy kolejnego dnia pojedziemy na Santa Maria. Nie przez przypadek wybrałem noc, ale o tym w kolejnym artykule. Pięknie. Zdążę wykonać zadanie w 36 godzin, zorganizować ekspresowe pranie. Przepakować się, wyrzucić sprzęt, który ledwo zipie i już nie będzie mi potrzebny. Wystartować do stolicy – Gwatemali. Ale po co, napiszę w swoim czasie.
Patrząc na mapę wszystko wydawało się proste. Dojadę lokalnym transportem do miasta San Marcos, skąd drogą blisko wulkanu Tajumulco, którą można dojechać do miejscowości o tej samej nazwie. Biegnie ona blisko partii szczytowych, więc start marszu powinien być z okolic 3000m wysokości. Kilka godzin akcji górskiej i powrót. Tyle w teorii. Nie miałem jednak czasu na pomyłkę. Gdyby ta teoria się nie sprawdziła, nie mógłbym wydłużyć pobytu ani spróbować jeszcze raz. To ryzyko miał zlikwidować Angel. Inne biura turystyczne bredziły coś, że trzeba minimum dwóch dni, że dojazd jest trudny, dlatego sam transport musi kosztować 150 dolarów. Nie uwierzyłem. W Gwatemali naciągaczy nie brakuje.
Na tej wyprawie funkcjonuję niemal 24 godziny na dobę. Chyba ani raz nie spałem ośmiu godzin.I tak miało być nadal. Oto skutki, gdy wyprawę dwumiesięczną z powodu ograniczeń czasowych robi się w miesiąc. A oprócz planu głównego, za wszelką cenę chce się dołożyć tematy rezerwowe i tematy, których w ogóle nie brałem pod uwagę. Zawsze to samo, mimo że zawsze mówię sobie, następnym razem nie będę gonił jak szalony. Będzie jakiś dzień odpoczynku. Nie udaje mi się to nigdy. Może następnym razem?
O 4:30 siedziałem już przed hostelem. Prawie cały obudziłem. Wieczorem zgłaszałem, że będę musiał w środku nocy wyjść, ochraniarz będzie – dowiedziałem się. Ale hostel zamknięty, żywej duszy. Waląc ostro pięściami w drzwi obudziłem ochraniarza, i przy okazji pół ulicy, otworzył mi. Na dworze fantastyczne 10 stopni Celsjusza, wspaniały chłód. W dzień nawet na wysokości 2350m było stanowczo za gorąco dla mnie.
Angel wynajął jakiegoś kolegę ze zdezolowanym samochodem, podrzucił nas na dworzec autobusowy, skąd o piątej rano odjeżdżał pierwszy autobus do San Marcos. Po dwóch godzinach przesiedliśmy się do kolejnego, miał jechać godzinę. Wysadzić nas przy odbiciu drogi do miejscowości Tajumulco. Po drodze doszło jednak do stłuczki. Standard tutaj. Na środku, w tym miejscu szutrowej drogi, stał gość i dokonywał pomiarów, bo miała być wyasfaltowana. Żadnych tabliczek, znaków ostrzegawczych o prowadzonych pracach. Mimo że górski zakręt. Autobus jechał ostro do góry, na dół jeszcze szybciej taksówka. Nikt nie zatrąbił przed zakrętem, autobus musiał zjechać na przeciwległy pas, by wyminąć człowieka stojącego na drodze. Mimo prób ucieczki obu pojazdów, nie było szans na uniknięcie stłuczki. Taksówkarz był pewien, że za zakrętem nie będzie żadnej niespodzianki. Błąd. Autobus prawie nie ucierpiał. Osobówka straciła zderzak, rozwalony błotnik, uszkodzona maska i światło, pęknięta przednia szyba. Nikomu się nic nie stało i straciliśmy tylko 20minut. Panowie się jakoś dogadali.
Piękny dzień na górską wycieczkę. Wysokość 3050m. Wierzchołek Tajumulco na wyciągnięcie ręki. Start. Ścieżka banalna, zresztą pół kilometra do góry szutrową drogą. Potem łagodnie przez las, by ostatnie dwieście metrów było bardziej strome, po skałach. Ale jeśli grube Indianki z dzieckiem na plecach bez problemów sobie tam radziły, o żadnej trudności mówić nie można. I oto jest, wierzchołek najwyższej góry Ameryki Środkowej. Blisko granicy z Meksykiem, na której znajduje się drugi pod względem wysokości szczyt w tej części świata - doskonale widoczny wulkan – Tacana 4060m o stożkowatym kształcie (stratowulkan). Jest nim również Tajumulco, ale znacznie brzydszym. No właśnie, najwyższa góra Ameryki Środkowej jest brzydka i zaśmiecona, bo Gwatemalczycy i Meksykanie lubią tutaj robić eskapady z biwakiem. Zostawiając po sobie śmietnisko, co wygląda okropnie. Czy oni naprawdę nie rozumieją, że puszki i szkło się nie pali? A plastik rzucony pod drzewo nie zniknie?
Na szczycie Indianie jedli sobie obiad. Na którym też mały krater, brzydki i z różnymi napisami z kamieni zrobionymi na dnie. Niektórzy farbami zapaskudzili skały. Na drugim, niższym wierzchołku jest niewielka okrągła budowla, można się w niej schronić, a pod skalnym wierzchołkiem betonowe słupy jakiejś budowli, może schroniska, którego albo nigdy nie wybudowano albo zniszczono. Dla lokalnych Indiach najwyższe wulkany w Gwatemali mają mistyczne znaczenie. Dlatego się tam wspinają, spożywają posiłki, wnoszą kwiaty.
Widoki przyzwoite, bez szału, widać było m.in. wulkan Santa Maria. Przy dobrej przejrzystości powietrza widać nawet Fuego. Angel, bardzo sympatyczny chłopak, przygotował nam śniadanie – bułki hamburgerowe, żółty ser, szynka, warzywa, soczki. Jego ojciec mówił trochę po angielsku, syn, pracujący jako przewodnik, praktycznie zero. Naprawdę tak trudno nauczyć się 200 słów po angielsku? Chłopak ma potencjał, ale nie zrobi kariery, nie zarobi, jeśli nie nauczy się języka i nie zacznie czynnie działać by rozwinąć firmę. Wspomniane drogie biuro, którego nazwy celowo nie wymieniam, by nie robić mu reklamy, ma bardzo wysokie ceny, ale ma coś jeszcze. Wszędzie poroznosiło swoje ulotki, ma oznakowaną siedzibę w centrum miasta. Grupa 3-4 osobowa, może się skusić na ich ofertę, bo przy tylu osobach cena zaczyna być akceptowalna. Do Angela można trafić tylko przez przypadek, czyli rzadko.
Tajumulco ma status wulkanu uśpionego. Brak dowodów na erupcje w naszych czasach, choć są informacje, niepotwierdzone, o erupcjach w XVII i XVIII wieku. Gdyby potwierdziła się któraś z nich, można by mówić, że wulkan jest aktywny. Bo w geologii 200-300 lat to chwila. Brak oznak aktywności wulkanicznej na wulkanie. Ze względu na wysokość w partiach szczytowych pojawia się mróz, sporadycznie śnieg. Charakterystyczne są mgły i zachmurzenie. Oficjalnie ma 4220m, lecz mój GPS pokazywał około 4235m, z błędem 4-5m.
Wejście na Tajumulco zajęło nam 2h40min, w tym 30 minut postojów. Średnim, miarowym tempem. Na szczycie spędziliśmy godzinę. Nawet na ponad 4000m i pomimo wyraźnie odczuwalnego wiatru, nie było zimno. Zwłaszcza siadając za jakimś głazem. Na dół schodziliśmy 1h30min z dwoma mikropostojami. Angel się dziwił, że tak sprawnie sobie radzę, nie potrzebując odpoczynków. I to pomimo cały czas kontuzjowanego prawego kolana, o czym nie wiedział. Przyzwyczaił się do turystów, którzy z wielkim trudem wchodzą na takie Tajumulco, bo na co dzień nigdzie nie chodzą, nie ruszają się, tylko siedzą, leżą i śmieciowo się odżywiają.
Gdy ruszaliśmy w dół, nadeszły chmury. Powrót wyglądał podobnie, jak przyjazd tutaj. O 16:30 byłem już w hostelu. Taką wycieczkę można łatwo zorganizować samemu, jest tania, jeden dzień śmiało wystarczy.
Ciekawostka. Mieszkańcy Ameryki Środkowej są lekomanami, jak my Polacy. Chyba najwięcej aptek widziałem w Nikaragui. Wiele działa jak fast foody, szybko dowiozą zamówione leki.
Informacje praktyczne. Ceny lokalnych autobusów na krótkich odcinkach to 3-10q, na dłuższych zwykle 10-25q. W Gwatemali jest wiele górskich, bardzo krętych dróg, trzeba mocno się trzymać, by nie latać po autobusie. Hostel Black Cat (Cato Negro) w Quetzaltenango: 55q sala kilkuosobowa z bardzo dobrym śniadaniem, prywatny pokój 120q. Jak na gwatemalskie warunki – przyzwoity. Ogólnoświatowe fastfoody droższe niż w Polsce, ceny w kawiarniach podobne. W supermarketach trochę drożej niż u nas.
Wymiana waluty od Panamy do Gwatemali, ze świadomością, że w tym pierwszym kraju oraz w Salwadorze walutą jest dolar amerykański. Nie ma kantorów. Walutę można wymienić albo na granicy albo w banku. Na granicach szybka sprawa, a kurs niewiele niższy niż bankowy. W banku wymiana waluty to niezłe utrapienie. Wymiana może być długa lub bardzo długa i zawsze trzeba mieć paszport. Bywają duże kolejki. Posłużę się przykładem gwatemalskim. Wymiana waluty zajęła mi równą godzinę. Wpierw chwilę stałem przed bankiem, bo było w nim za dużo ludzi. Potem strażnik-wpuszczacz pozwolił mi przejść przez drzwi. Stanąłem w korytarzu. Później drugi pan strażnik-wpuszczacz umożliwił mi wejście do banku. Byłem siódmy w kolejce. W międzyczasie otrzymałem reprymendę, że w banku nie wolno korzystać z telefonu, trzeba schować. Gdy już dotarłem do okienka, pani bankierka wklepywała coś kilka minut, m.in. z mojego paszportu. I co ważne, gdy drugi raz przychodzi się do tego samego oddziału, nic nie trwa krócej. Ponadto jeśli chcemy wymienić 150usd, a damy 200, to nie ma takiej możliwości. Albo 200 albo 100 albo zgodne 150, bo pięćdziesiątki wydać nie chcieli. Kserowanie paszportu, wydruki, podanie nazwy hotelu. I mogłem się ustawić w drugiej kolejce, do drugiego okienka, byłem około 10. Tam sprawdzanie paszportu, wydruków które dostałem w pierwszym okienku i wreszcie wypłata pieniędzy. Potem panowie wpuszczaczo-wypuszczacze, umożliwili mi wyjście z banku. Oczywiście bankomaty są. W całkiem sporej liczbie.
Na zdjęciach: lokalny autobus, tabliczka by sikać w toalecie, miasto Quetzaltenango, w tym typowy chodnik w Ameryce Centralnej. Najważniejsze są samochody, chodniki często nie nadają się do użytku. Ponadto stłuczka w drodze do Tajumulco i sam wulkan w różnych ujęciach wraz z rodziną indiańską (16.03.2018). Widać też wulkan Tacana 4060m.
Error