Blog

Blog

Polacy w Naddniestrzu – Rybnica i Raszkowo

Rybnica, flagi przy jednej z miejscowych inwestycji.
Niewielki autobus zajechał wieczorem siódmego kwietnia na dworzec autobusowy w Rybnicy (Ribnita). Mini dworzec, o tej porze zupełnie opustoszały. Pogoda ciągle paskudna, ale przestało padać. Udało się złapać marsztukę do centrum miasta (3 ruble). Po drodze oprócz bloków oglądałem stację benzynową oraz supermarket Sheriff, cerkiew i kościół katolicki. Wysiadłem w opustoszałym centrum koło hotelu Metalurg, który wskazał mi kierowca. Ponoć jedyny w mieście.

Przemoczony od poranka nie obraziłbym się, gdybym miał możliwość wysuszenia. Wchodzę do blokowatego budynku, robi lepsze wrażenie niż tyraspolski Aist. Najtańszy pokój kosztuje 30 dolarów. Ile?! Na tym zadupiu, gdzie nic nie ma. Nie dziwię się. Taka jest reguła, czym większe zadupie, czym bardziej nic nie ma i czym mniejsza konkurencja, tym bardziej absurdalne ceny. Co nie zmienia faktu, że w życiu tyle nie zapłacę za poradziecki hotel w jakiejś Rybnicy. Starsza pani niechętna jest do pertraktacji. Odrzuca moje 100 rubli, 150 rubli, 15 dolarów – moje maksimum. Z rozbrajającą szczerością mówi, że to jedyny działający hotel w mieście i za mniej niż 25 dolarów pokoju nie wynajmie. Za drogo, wychodzę. Już wcześniej słyszałem od kierowcy, że niedaleko jest drugi hotel tylko zamknięty. Recepcjonistka Metalurga tez o nim wspominała i była tak uprzejma by opisać mi, gdzie on jest. Powiedziała: próbuj.

Metalurg wyglądał na hotel-widmo, nie sądzę, by mięli jakiegokolwiek klienta, ale radziecka mentalność pozostała. Wtedy mało kto się zastanawiał nad tym, że coś musi się bilansować albo najlepiej przynosić dochody. Jakoś to będzie. Ktoś stratę pokryję. Mołdawia, Naddniestrze – tu ciągle wielu tak myśli. Z punktu widzenia recepcjonistki lepiej nie mieć klienta wcale, niż mieć za niego 15 dolarów. To w Naddniestrzu sporo pieniędzy. Tej pani trzeba pensję zapłacić, budynek trzeba utrzymać. Warunki prymitywne, miasto niezbyt duże (ok. 50tys. mieszk., 1% pochodzenia polskiego), przyjezdnych niewielu, turystów blisko zero. Żaden miejscowy nie da 30 dolarów za nocleg, aczkolwiek nie zdziwiłbym się, gdyby dla nich były specjalne stawki, dużo przyziemniejsze. Gdy mówiłem, że w Tyraspolu zapłaciłem mniej usłyszałem, że w stolicy jest dużo hoteli, można wybierać, a tutaj tylko jeden.

500 metrów dalej, na lewo od głównej arterii, blisko budynków urzędowych z pomnikiem i placem Lenina, docieram do zamkniętego hotelu(ul. Bulevardul Biruintei wg google maps). Po drodze pytam o niego i inne miejsca noclegu. Słyszę: Metalurg, zamknięty hotel albo mam kupić miejscową gazetę i poszukać prywatnych kwater. To ostatnie rozwiązanie nie byłoby głupie, gdybym miał miejscowa kartę SIM do telefonu, ale nie opłacało mi się na tak krótki pobyt tym interesować. Obawiam się, że zastanę kłódkę na drzwiach i skończę pod drzewem. Nieraz tak spałem, ale jest zimno i mam nieadekwatny do okoliczności śpiwór. No i cały czas dobrze byłoby się wysuszyć.

Hotel zamknięty, ale obok wejścia do hotelu jest wejście do czegoś co wygląda jak restauracja w radzieckich klimatach, ten sam blokowaty budynek. Przy drzwiach babuszka sprzedaje jakieś własnej roboty pierożki podobne do placynte i mówi żebym pytał w środku. W holu sprzątająca pani stwierdza, że hotel jest zamknięty, w remoncie, ale zawoła kierowniczkę, bo jeszcze jest. Dochodzi 20:00. Kierowniczka przychodzi. Tłumaczę jaka sytuacja. Niestety hotel zamknięty, w remoncie, nieogrzewany. Może pod koniec kwietnia zacznie znowu działać. Nie ma mowy bym tam nocował. Nie ma pracowników, nie ma kto pilnować. Śmieję się, że grzeczny ze mnie chłopak. Problemów nie sprawię, wystarczy mi dach nad głową. Mam śpiwór, karimatę, poduszkę. Kierowniczka nie chce, mam spore wsparcie w sprzątającej pani. Ta pierwsza kieruje mnie do Metalurga. Byłem, chcieli ode mnie 30 dolarów, to jakieś szaleństwo, nie mogę tyle zapłacić. Tyle to się płaci za niezły hotel, pensjonat, hostel na zachodzie Europy, często ze śniadaniem. Skończę chyba pod drzewem. Ta opowieść zaczęła łamać panią kierownik, a wspomniana jej pracownica powiedziała, że dobrze mi z oczu patrzy. Biedak będzie spał pod drzewem, ona bierze za mnie odpowiedzialność. Hotel w remoncie, nic nie przygotowane – słyszę. Ale ja potrzebuję naprawdę niewiele – mówię. Dobrze, chodźmy. U nas nocleg kosztuje 100 rubli (9usd). Na noc będzie mnie musiała zamknąć, więc jak muszę coś kupić do jedzenie, to tu i teraz. Mam tylko babuszkę przy wejściu. Nic do picia nie kupię, chleba do wędlin z polski też nie kupię, ale są pyszne miejscowe wyroby. Z mięsem, z kapustą i z jabłkami (mój ulubione). Do tego jakaś słodka drożdżówka, będzie w sam raz do mini dżemików, które mam (za sporo jedzenia zapłaciłem 30 rubli). Przechodzimy do hotelu. W międzyczasie pracownica, która tak bardzo pomogła, daje mi do ręki dwie jednorazowe kawy, a kierowniczka mówi, że ma czajnik elektryczny, woda w hotelu jest. Znalazła też jakąś sypaną herbatę i trochę cukru. Idziemy na piętro. W jednym z pokoi jest nieporządek, w drugim bez zarzutu (podobny zestaw pościeli jak w tyraspolskim Aiście). Tu będę spał. Dostaję klucz. Kierowniczka ciągle trochę zaniepokojona. Mówi, że pewnie potrzebuję meldunek załatwić. Nie, już mam. Pyta wprost czy nie powynoszę nic z hotelu, nie spalę go w nocy, nie wysadzę w powietrze, będę tutaj sam. Bez obaw. Czy zostawiłbym jej paszport? Zwyczajowo się z nim nie rozstaję, ale w tych okolicznościach nie mam obaw. Rano przed 8:00 będzie już w restauracji, czy mi pasuje ta godzina. Jasne.

Zostaję zamknięty na noc w hotelu, prawie już zapadł zmrok. Jak super, że się udało. Tak wałczyłem o meldunek w Tyraspolu, aby mieć swobodę działania. Wiem jak jest na takich wyjazdach i często dzieje się coś takiego z czego trzeba skorzystać, ale innych rzeczy się już nie załatwi. Na przykład takiego meldunku.

Zrzuciłem plecak, wypakowywałem go. Wszystko zamokło. Notatki, wydruki, ubranie, elektronika. Najbardziej suche były brudne od gór mołdawskich spodnie dresowe - ubrałem. Zaparzyłem sobie kawę i zabrałem się za kolację. Jak fajnie. Pokój był w trochę lepszym standardzie niż w Tyraspolu. Nieogrzewany, z zimną wodą, ale całkiem sympatyczny. Najważniejsze, że był. Mogłem podładować sprzęt. I drugą noc pod rząd przespać się w łóżku.

rybnica 38 kwiecień. Plan na ten dzień był następujący. Krótki spacer po Rybnicy, przejazd do Slobody Raszkowskiej, gdzie mieszkańcy mają polskie pochodzenie. Popołudniu wrócić do Rybnicy, przedostać się na mołdawską stronę i wieczorem dotrzeć do Soroki.

Po przebudzeniu pakowanie, śniadanie i do wyjścia. Wybiła 8:00. Podziękowałem bardzo pani kierownik, oddala mi paszport, zapłaciłem 100 rubli i dorzuciłem garść cukierków. Byłem bardzo wdzięczny. Zapytała o moje dalsze plany. Wspomniałem o Slobodzie Raszkowskiej. Przedzwoniła na dworzec, autobus miałem chwilę przed 10:00. Nawet zaoferowała przechowanie plecaka, bo przecież wrócę do Rybnicy, ale tak naprawdę nie mogłem przewidzieć co się wydarzy w kolejnych godzinach, plecak musiałem mieć ze sobą. Dowiedziałem się też, że do miasta Rezina po mołdawskiej stroni dojadę marszrutką nr 11 z ronda w Rybnicy a nie z dworca autobusowego. Dziękuję i w drogę. Za oknem słońce. W końcu. Zimno, wietrznie, ale widać niebo. Na początek spacer po Rybnicy. Wiele do oglądania tam nie ma. Bloki, banki, kilka ciekawszych kamienic, pomnik Lenina. Pagórkowata okolica, Dniestr. Na ulicach pustawo.

Rybnica 2Najatrakcyjniejsze są dwa kościoły obok siebie. Piękna cerkiew i mniej urodziwy kościół katolicki. W tym drugim proboszczem (parafia św. Józefa) jest ksiądz Tadeusz Magierowski ze Zgromadzenia Księży Najświętszego Serca Jezusowego (Księża Sercanie). Kościół w 2003 roku konsekrował kard. Józef Glemp. O ile teren cerkwi był otwarty, o tyle teren „polskiego kościoła” był zamknięty. Naprzeciwko znajduje się wojenny monument. Złapałem marszrtukę na dworzec autobusowy, zakupiłem bilet (16rubli). Niepokoiło mnie, że na bilecie było Raszkowo. Bez Slobody. Ludzie też mówili tylko Raszkowo. Miałem nadzieję, że to miejscowość o którą mi chodzi. Gdy w malutkiej hali dworca robiłem zdjęcia mapy Naddniestrza przyszła pani kierownik z zapytaniem co robię? Czy jestem jakimś szpiegiem? Uspokoiłem ją, że turystą. Mając jeszcze trochę czasu do odjazdu, zjadłem mini pizzę i wypiłem mini kawę w miejscowym barze (12rubli). Lodowaty wiatr niosący pył nie zachęcał do przebywania na dworze.

Do pokonania miałem 30 kilometrów z groszami, niewiele ponad pół godziny jazdy. Maluteńkie góry, bardzo blisko do Mołdawii i Ukrainy. Na rogatkach Rybnicy widać pozostałości przedsiębiorstwa, które działało po obu stronach Dniestru, nad rzeką był specjalny taśmociąg. Gdy kraj się podzielił, upadło. Wysiadłem w miejscowości Raszkowo (Raszków). Pani w sklepie powiedziała mi, gdzie jest katolicki kościół, przy drodze widziałem tylko niewielką cerkiew. Wspominała, że żyją tutaj ludzie polskiego pochodzenia, część miejscowych rozumie nawet język polski, ale już nikt prawie w nim nie mówi. Kawałek pod górę, rybnica 1pomiędzy prostymi domami i staję przed całkiem potężnym murowanym kościołem. Nie wiem jak to jest, ale na wschodzie zawsze mnie spotyka wiele przypadkowych sytuacji, zazwyczaj bardzo pozytywnych. W innych regionach świata tak nie jest. Akurat gdy stoję przed kościołem, pobliską szutrową uliczką idzie kobieta. Pytam ją czy może coś wie o tym kościele i o Polakach w Raszkowie? Tak, nawet może mi otworzyć kościół, bo ma klucze. Udziela się mocno w parafii, jest gospodynią. Opowiada, że na miejscu drewnianego kościoła, murowany około 250-260 lat temu ufundowali Lubomirscy. W środku wystrój skromny, ale budynek jak na skalę wioski znaczny. Co do Polaków tłumaczy, tutaj jest trochę osób pochodzenia polskiego, ale dużo więcej jest w Slobodzie Raszkowskiej, tam nawet mszę po polsku się odprawia. Bardzo cenna informacja. Cały czas miałem przekonanie, że jestem nie w tej miejscowości, w której chciałem się znaleźć. Aczkolwiek Raszkowo okazało się ciekawym przystankiem. Sloboda, do której chcę dotrzeć znajduje się niecałe 15 kilometrów stąd. Wpierw muszę się wrócić około 5 kilometrów w kierunku ronda (krug), a potem około 8 kilometrów w lewo, tylko że tam nic nie jeździ. Żaden publiczny transport. Dziękuję za te wszystkie informacje. Spacerując po wiosce, spędzam trochę czasu nad Dniestrem w bardzo sielskiej okolicy. W centrum jest między innymi pomnik traktora (Lenin również), robię mu zdjęcie, ale panie sprzątające teren nie są zachwycone. Idąc w kierunku centrum wioski próbuję złapać samochód, ale za wiele okazji nie ma. W sklepie pytam o rozkład marszrutek do Rybnicy. Powinna być za godzinę. Na przystanku spotykam młodą dziewczynę z którą przyjechałem tutaj. Czeka na powrotny transport. Czym wyżej słońce, tym temperatura staje się przyjemniejsza. Po poprzednim dniu ta oczywistość bardzo cieszyła.

Raszków (Raszkowo) to duża wieś datowana już w 1402 roku. Za I Rzeczypospolitej to była część województwa bracławskiego. Południowe skrawki państwa z twierdzą otoczoną drewnianym wałem. W XVII wieku miasteczko było własnością Zamoyskich, potem Koniecpolskich. W kolejnym wieku Lubomirskich, którzy ufundowali (Józef Lubomirski) tutejszy kościół katolicki w 1749 lub 1768 r. W XIX wieku na licytacji kupił Raszkowo Feliks Barczewski. O Raszkowie wspomina Henryk Sienkiewicz w „Ogniem i mieczem” oraz w „Panu Wołodyjowskim”. Pod Raszkowem został nabity na pal Azja Tuhajbejowcz (postać z Pana Wołodyjowskiego). By pokazać jak pogmatwane są losy tamtych terenów przyjrzyjmy się kto panował na tych terenach w ostatnich kilkuset latach, powiedzmy od XVII wieku: Polska (w tym wraz z Wielkim Księstwem Litewskim w ramach Rzeczpospolitej Obojga Narodów), Imperium Osmańskie, Imperium Rosyjskie i Republika Rosyjska, dalej Rosja Radziecka a krótko nawet Radziecka Ukraina, o niektóre fragmenty tych terenów na krótko otarła się Rumunia, teraz to Naddniestrze, a dla świata tak naprawdę Mołdawia. Warto zauważyć, że od 1793 roku są to tereny rosyjskie. Dlatego trudno się dziwić, że dla miejscowej ludności Mołdawia oraz Rumunia, ze swoim łacińskim alfabetem, są czymś zupełnie obcym.

Próbuję złapać jakiś transport, ale bez skutku. Chwilę pogadałem ze wspomnianą dziewczyną. Większość kierowców pokazuje mi, że tutaj się zatrzymują, nie jadą tam gdzie chcę. A skąd u licha to wiedzą? Wkurza mnie takie pokazywanie. Albo człowieku nic nie pokazuj albo się zatrzymaj i zapytaj. Bo zwykle jest tak, że kierowca pokazuje mi, że on zaraz skręca i jedzie dokładnie tam, gdzie chcę. Wśród osób, które mi tak pokazały, jak okazało się ze dwie godziny później był ksiądz Dmitrij (Dymitr) z parafii w Slobodzie Raszkowskiej. Również założył, że na pewno jadę do Rybnicy.

Na moich wyjazdach rzadko korzystam z autostopu, chociaż gdy jest taka możliwość to super. Lubię intensywne wyjazdy, cele zwiedzania są zawsze priorytetowe, a czekanie na stopa jest dla mnie koszmarną stratą czasu. Nie cierpię go marnować. Jest tyle wspaniałych miejsc i z tej perspektywy stanie przy drogach jest trochę irracjonalnie. Co nie zmienia faktu, że ileś tysięcy kilometrów autostopem w życiu przejeździłem. Bardzo cenię autostopowiczów dla których ta forma jest pasją, tak jak dla mnie góry czy wulkany. Wyznaczają sobie trasę, którą chcą pokonać autostopem. Mają określone warunki, że tyle i tyle dni, że nie zapłacą ani grosza. Celem takiego wyjazdu jest pokonanie odcinka autostopem. Cała otoczka, jakieś zwiedzanie, dodatkiem, często mało istotnym. Jeśli komuś udaje się przejechać ambitną trasę autostopem wg wyznaczonych kryteriów to świetna sprawa. Niewielu jest takich pasjonatów. Większość użytkowników tej formy transportu jest ciekawych świata, ale nie dysponują odpowiednimi środkami finansowymi. Mają do wyboru, albo nie pojadą, albo pojadą autostopem, z wszystkimi ograniczeniami, które on ze sobą niesie. Zazwyczaj nie udaje się dojechać do wielu miejsc, zobaczyć tego na co się miało ochotę, ale i tak jest fajna przygoda. Coś zawsze się pozwiedza. Wyda niewielkie pieniądze. Większość autostopowiczów w rozmowach ze mną nie ukrywa, że gdyby mięli odpowiednie środki finansowe, jeździliby na swoje wyjazdy zupełnie czymś innym.

Po pół godzinie zatrzymał się samochód (wcześniej przejechało ich z 15). Kierowca zgodził się mnie podwieźć do ronda, załapała się też dziewczyna czekająca kawałek dalej na przystanku. Wadziciel (bardziej po swojsku woziciel czyli kierowca) jechał do Rybnicy. Wysadził mnie tam gdzie chciałem, nieodpłatnie. Na wschodzie spora część kierowców oczekuje jakiejś zapłaty, ale są ludzie, którzy cały wschód przejechali nie płacąc. Trzeba mieć tylko czas i nie upierać się, gdy w dane miejsce naprawdę nic nie jedzie.

Przy skrzyżowaniu od strony drogi do Słobodzi Raszkowskiej stal jakiś samochód. Podchodzę. Starszy mężczyzna wita się ze mną jak z rodziną, jeszcze starsza babuszka również. Dziwne. Mówię, że chyba mnie z kimś pomylili, jestem tylko turystą. Rzeczywiście, czekają na wnuka, ale mnie też zabiorą. Małe stare autko, zawalone rupieciami, ale damy radę. Czekają już godzinę, na wnuka Edwina. Trochę rozmawiamy. Przez 45 minut oczekiwania w kierunku Słobodzi przejechały dwa samochody. Jeden z nich był pełen pasażerów, drugi może by mnie zabrał, jeśli jechał tam gdzie chciałem, a nie musiał. Mając pewny transport, bezpłatny, grzecznie czekałem. W końcu wnuk przyjechał. Edwin okazał się około 20-latkiem. Z pochodzenia Łotysz, z miejsca zamieszkania Wiedeńczyk. Po latach przyjechał do babci, stąd to wcześniejsze nieporozumienie. Co ciekawe, pięknie mówił po polsku. Tak jak ja, musiał załatwić sobie meldunek. Wysadzili mnie niedaleko kościoła, podziękowałem. Te 8 kilometrów od głównej drogi to wertepy. Bardzo stary dziurawy asfalt, czasami go nie ma. Po drodze mija się lokalne przejście graniczne z Ukrainą, bo Słoboda Raszkowska jest tuż przy granicy. Przejazd jakichś 13 kilometrów autostopem z Raszkowa zajęło mi 100 minut. Gdybym miał własny środek transportu 15-20 minut. To jest właśnie dla mnie minus autostopu – czas. 

  • Na zdjęciach:
  • 1-25) Rybnica. Mój pokój w hotelu oraz kolacja, Lenin, wiosenne porządki w centrum miasta, szpital, cerkiew i kościół katolicki.
  • 26-35) Raszkowo (Raszków) – centrum wioski z Leninem i pomnikiem traktora, kościół katolicki, Dniestr, przydrożny krzyż.
  • 36-37) W oczekiwaniu na przejazd do Slobodzi Raszkowskiej i dojazd na miejsce.


Znajdź mnie

Reklama

Wydarzenia

Brak wydarzeń

nationalgeographic-box.jpg
redbull-225x150.jpg
tokfm-box.jpg
tvn24bis-225x150.jpg

Reklama

Image
Klauzula informacyjna RODO © 2024 Grzegorz Gawlik. All Rights Reserved.Projekt NRG Studio
stopka_plecak.png

Search