Blog

Blog

Soroki (Mołdawia), przez Dniestr na Ukrainę i dojazd do Kijowa

Twierdza w Sorokach.
sirok2Doszedłem do pierwszego przystanku autobusowego w mieście Rezina. Po niedługim oczekiwaniu jechałem załadowaną do pełna marszrutką z Rybnicy do Balti (Bielce). Jesteśmy w Mołdawii, kierowca ma wewnątrz flagę Naddniestrza, co ani policji na granicy ani wsiadającym nie przeszkadza. W Rezine na dworcu autobusowym powiedziano mi, że stąd nie dojadę do Soroki. Najlepiej abym dojechał do Balti. Wsiadam do tej samej marszrutki. Na stojąco z plecakiem – nie przeszkadza w niczym. Najważniejsze, że jadę i nie tracę czasu. Jest czwartek, dzień targowy. Marszrutki zawalone ludźmi, dużo machających przy drodze, w miasteczkach, w których się zatrzymujemy, tłumy. W mieście Floresti postanawiam zapytać czy koniecznie muszę jechać tak okrężnie przez Balti. Skądże. Za chwilę mam marszrutkę waśnie z tego miasta do Soroki. Super, przesiadam się. Do Floresti z Reziny jest 65 kilometrów (bilet 35lei), a z Floresti do Soroki 40 km z groszami (18,20lei). Jadę nowo wyasfaltowanąsirok 1 drogą. Na rogatkach Soroki kończy się moja podróż. Tradycyjnie taksówkarze chcą mnie wozić, ale wolę marszrutki. Od razu łapię nr 1 do centrum (2 leje). Kierowca wysadza mnie koło twierdzy. Soroki (Soroca) to jedno z najstarszych miast Mołdawii (ok. 30 000mieszk.). Już w XIII wieku istniała tutaj kolonia Genueńczyków – Olihonia. Potem był to teren Hospodarstwa Mołdawskiego, lenno Królestwa Polskiego, obszar pod kontrolą Turcji, z krótka przerwą, gdy Soroki ponownie było polskie. Turkowie oddali Soroki Rosji w 1812 roku, krótko to była także Rumunia, a potem ZSRR w ramach mołdawskiej SRR.

Główna atrakcją miasta jest twierdza, Inne to dzielnica cygańska, bo Soroki jest stolica mołdawskich Cyganów (Romów) oraz nieszczególnej urody wysoki pomnik, „świeczka”, który mijałem na przy wjeździe do miasta. Pomnik oddziela tereny mołdawskie od ukraińskich. Po drugiej stronie Dniestru to już Ukraina. Są promowe lokalne przejścia graniczne.

Zamek (twierdza, forteca) w Sorokach powstał w 1489r. za sprawą księcia mołdawskiego Stefana III Wielkiego, rozbudowany w 1543r. przez Piotra Raresza. W 1699 roku wojska polskie odparły 6-tygodniowe oblężenie tureckie. Zamek jest niewielkich rozmiarów, za to wysoki, zbudowany na planie okręgu. Jest praktycznie w centrum miasta, przy bulwarze nad Dniestrem. Wokół jest park, remontowany w czasie mojego pobytu. Tak samo jak twierdza. Kompleksowa renowacja odbywała się przy wsparciu Unii Europejskiej. Obiekt jest ładny, o dosyć rzadko spotykanej bryle, posiada kilka baszt o szpiczastych dachach. Mimo remontu robotnicy pozwolili wejść do środka, byle mnie tylko kierownik nie zobaczył. Twierdza nie była w dobrym stanie, renowacja przyda się jej. W obiekcie spotkałem Petera z Niemiec, całkiem nieźle mówił po polsku, mimo braku polskich korzeni. Wpadł na kilkudniową wycieczkę do Mołdawii (spał w hotelu przy dworcu w Bielcach za 5 euro). Złaziłem całą twierdzę. U szczytu murów jest chodnik z widokiem na miasto i dziedziniec ze studnią oraz piwnicami. Kierownik w końcu nas wypatrzył i kazał znikać. Na wyjściu robotnicy poprosili nas o jakiś datek na piwo. Ile? Dziesięć tysięcy dolarów, ale 20 lei wystarczy. Daliśmy po 20-tce. Nad głównym wejście powiewała flaga Unie Europejskiej oraz Mołdawii.

Kolejny przystanek to wzgórze z pałacami Romów, niektóre o pozłacanych kopułach. Pełno śmieci, opustoszałe uliczki bez asfaltu. Piękne domy, pałace. Wiele pustych, bez okien, czy zabitych dechami. Po spacerze pozostała jeszcze jedna czynność, zjeść w końcu tradycyjną kukurydzianą mamałygę. Kiedyś już jadłem i pamiętam, że stwierdziłem: świństwo. Usiadłem w miejscowej restauracji, poprosiłem o mamałygę z mięsem, miejscowe piwo (100 lei z  napiwkiem 14 lei). Na talerzu dostałem żółtą mamałygę, mięso, startą bryndzę, śmietanę i jajecznicę. Mamałyga może i zapycha, z dodatkami była nawet jadalna, ale sama, nie bardzo. Żółty glut.

Czas było się pozbyć resztek lei mołdawskich(lej dzieli się na 100 banów). Zostały mi też jakieś grosze naddniestrzańskie, czyli ruble (dzielące się na 100 kopiejek), ale wymienić ich nie było gdzie, przywiozłem na pamiątkę. Za tą resztkę lei chciałem kupić hrywny, ale żaden kantor ich nie sprzedawał. Zbyt niestabilna waluta. Wśród moich lei była przedarta setka, prawie całkowicie. Wszedłem do sklepu spożywczego poprosić o kawałek taśmy klejącej. Sprzedawczyni szybko obsłużyła kobietę, wzięła banknot, pięknie wycięła kawałek taśmy klejącej i zakleiła rozdarcie. „Multumes” czyli dziękuję, „bona ziła” to dzień dobry, „ari vederi” to do widzenia, a cześć po prostu „salut”. Tak fonetycznie słyszałem te wyrazy, nawiązują do włoskiego i francuskiego, mołdawski to praktycznie rumuński.

Już widzę w Polsce podobne zachowanie ekspedientki. Prędzej bym usłyszał, spadaj, nie przeszkadzaj, a co ja sklep papierniczy jestem? W najlepszym wypadku z łaską dostałbym kawałek taśmy. Na wschodzie nieraz zaklejałem rozdarty banknot i zawsze to wyglądało tak sympatycznie jak w tym wypadku.

sirok3Czas dostać się do granicy w Cosauti, to jakieś 10 kilometrów. Pytam starszą panią. Chodź ze mną, jadę w tym kierunku. Gadamy o Mołdawii, Polsce. Wpychamy się do pełnej marszrutki. Kobieta wysiadając mówi do kierowcy, by mnie wysadził przy drodze do granicy. Dziękuję. Na rogatkach miasta kierowca oznajmia, że to tu. Widzę stację benzynową łukoil, naprzeciwko jest jakiś postój. Stoi kilka osób, w tym mężczyzna, który jedzie do granicznej miejscowości. Tam gdzie ja. Twierdzi, że niedługo powinna przyjechać marszrutka. Ale nie przyjeżdża.

Nagle zatrzymuje się prywatny samochód. Podrzuci nas, jak zapłacimy. Najdalej jadę ja, pod sam prom mam zapłacić 20 lei. Jedziemy. Droga mizerna i mizernieje. Wysiadam w miejscu, które ma być przejściem granicznym. Kawałek asfaltu dwie budki. Ławeczka.

Zanim opuszczę Mołdawię kilka luźnych informacji oraz spostrzeżeń.

W Mołdawii jest jakaś mania w bieleniu drzew. Całe parki, kilka rzędów drzew przy drogach – wszystko pomalowane. Czasami na niebieski ładny kolor. Z zamiłowaniem na biało maluje się również krawężniki.

O ile w Naddniestrzu chcą swoich rubli, o tyle w Mołdawii odnosiłem wrażenie, że wolą euro i dolary od własnej waluty.

Mołdawia chciałaby zostać członkiem Unii Europejskiej (jest krajem stowarzyszonym). To widać. Flag UE jest chyba więcej niż w Polsce. W Naddniestrzu nie widziałem ani jednej flagi UE, mają mnóstwo swoich, trochę rosyjskich. Unia obecnie jest niechętna rozszerzaniu. Pewnie słusznie. W ostatnich latach za dużo przyjęła krajów do siebie. Przez to zmaga się z wieloma problemami. Potrzeba czasu, by się wzmocniła zwłaszcza gospodarczo, na nowo uregulowała i była gotowa przyjmować nowych członków. No chyba, że się rozleci. W ZSRR też nie wierzono, że się rozpadnie. Jest też trzecia opcja. Powstanie coś nowego. Mołdawia jest niewielkim krajem, taki łatwiej wchłonąć do różnych struktur. Ale poziom biedy, Naddniestrze i niepewna Gagauzja, jeszcze długo będą stały na przeszkodzie. Co do zjednoczenia Rumunii z Mołdawią, jest to prawdopodobna opcja. Bardziej chyba zależy na tym Rumunii niż Mołdawii, byłaby większa terytorialnie i liczebnie. A kulturowo i historycznie Mołdawii za wyjątkiem Naddniestrza i Gagauzji, blisko do Rumunii. Na to nie zgodzi się na razie na pewno UE, biedna ciągle Rumunia także nie jest gotowana na przyjęcie bardzo biednej Mołdawii. O ile Mołdawia może mieć nadzieję, że w jakiejś tam przyszłości zostanie przyłączona do struktur europejskich, to w przypadku Ukrainy to na dzień dzisiejszy absolutne science fiction.  

Jeżeli komuś wydaje się, że zdecydowana większość Mołdawian chce do Unii Europejskiej. To nie do końca tak jest. Nierzadko sondaże są pół na pół. Połowa chce do UE, połowa do Rosji. Starsze pokolenia tęsknią za ZSRR, zawsze słyszę to samo: wtedy to było dobrze, wszystko prosperowało, ludzie mięli pracę, pieniądze, mieszkania, a teraz to jedno wielkie dziadostwo. Młodzi pewnie wolą do UE, a że będą żyli dłużej, to wariant UE będzie zyskiwał.

Przy Rybnicy opisywałem jak kierowca marszrutki dorabiał sobie do pensji. Ale tamta metoda nie jest jedyna. Oprócz zabierania ludzi po drodze, mimo że nieraz marszrutka powinna jechać bezpośrednio, kierowcy przewożą odpłatnie niewielkie przesyłki. Nieraz w ogóle mówią pasażerowi, by stanął za rogiem sto metrów dalej, tam go odbierają, ma nie kupować biletu. Akurat to, że upychają pasażerów jak sardynki w puszcze oceniam pozytywnie. Nieraz mi to pomogło. Owszem, brak komfortu, ale jadę, zamiast czekać może nieraz godzinę czy dłużej na kolejny transport.

W polskich miastach jest tyle samochodów, że ciężko zaparkować. Fakt, że złomy, ale ludzie jeżdżą tym na co ich stać. W Mołdawii samochodów też jest sporo, ale jednak wyraźnie mniej niż u nas. Dzięki temu dobrze rozwinięty jest transport publiczny – marszrutki, też autostop w rejonach, gdzie marszrutek mało. W Polsce przed 1989 transport publiczny była bardzo dobrze rozwinięty, następnie się załamał. Po ponad 25 latach, powoli się odbudowuje, głównie dzięki prywatnym przedsiębiorcom. Na wschodzie polski nieraz jeździłem marszrutkami, które u nas zwie się mikrobusami, busami, niczym się nie różniącymi od tych w Mołdawii czy na Ukrainie. Podczas tego wyjazdu byłem zazwyczaj jedynym pasażerem z większym bagażem. Nie było gdzie go dać, bo lokalne marszrutki upchane są miejscami siedzącymi. Nie wiem czy wspominałem o tym przy wynajęciu samochodu, ale nie trzeba międzynarodowego prawa jazdy. Wróćmy do przekraczania granicy mołdawsko-ukraińskiej.

Podchodzę do okienka. Pogranicznik trochę zdziwiony moją obecnością. Rozmawiamy. Pyta się, co widziałem w Mołdawii, gdzie zmierzam. Nawet próbuje zagadać po angielsku. Dostaję pieczątkę i pozostaje czekać na prom (od lat się mówi o budowie mostu, ale na słowach się kończy). Chociaż świeci słońce, jest chłodno i wieje zimny watr. Nie wiadomo ile będzie trzeba czekać. Aż Ukraińcy pokończą swoje odprawy. Prom nie ma rozkładu.  Dołącza do mnie cygańska rodzina, bardzo sympatyczna. Mały chłopak z wiaderkiem z jedzeniem już nieźle przeszkolony, prosi mnie o pieniądze. Udaję, że nie rozumiem. To jego babcia do mnie, on cię prosi o jakiś grosz. Dostaje ode mnie ostatniego cukierka. Cieszy się. Przyjechały także dwa samochody. Mija pół godziny i nic. Spaceruję przy brzegu, gdzie wrak zatopionej łodzi. Na promie powoli pojawiają się ludzi, wjeżdżają dwa samochody. Do pokonania siłami natury, plus konstrukcja linowa, jest 250-270 metrów, jak się później dowiaduję. Prom to kupa żelastwa, z małą budką. Zabytek techniki. Nikt nie wie ile mat lat, ale z pół wieku to na pewno. Nawet na dalekiej północnej Syberii takich wynalazków nie widziałem, były nowocześniejsze. Prom przepływa przez Dniestr w blisko 20 minut. Sprzętem używanym przy cumowaniu są kawałki gałęzi. Niewielka grupa przechodzi na stronę mołdawską, my ruszamy na prom. Opłata od takiej osoby jak ja to 5 lei. Pozwalam sobie na fotografowanie, chociaż ponoć nie wolno. W końcu jestem na przejściu granicznym, aczkolwiek mnie się bardziej wydaje, że na końcu świata, w czasach średniowiecznych. Super klimat. Mini budka w której chowa się przed wiatrem cyganka z malutkim dzieckiem. Flagi Mołdawii i Rumunii. Płyniemy powoli. Prom obsługują: starszy mężczyzna i niewiele młodsza kobieta. Mężczyzna się wkurza, że robię zdjęcia. Będę miał przez to kłopoty – stwierdza. Jeden kłopot więcej, jeden mniej, pośród tysiąca podobnych kłopotów dotychczas – poradzę sobie, jak zawsze bywało do tej pory. Porobiłem zdjęcia. Wyjąłem kartę pamięci ukradkiem. Włożyłem nową kartę pamięci, zrobiłem parę zdjęć. Kontrolujcie. Ukraińskie służby graniczne widziały, że aparat był w użyciu. Ustawiam się w niewielkiej kolejce nie jako pierwszy i nie jako ostatni. Gdy podchodzę do okienka, pogranicznik prosi bym stanął z boku w tym i w tym miejscu. Pod dużo bardziej okazałym budynkiem granicznym, niż te po mołdawskiej stronie. Jednak gość na promie miał rację odnośnie tych kłopotów.

Rozmawiam sobie z jakimś pracownikiem budynku. Gdy dowiaduje się, że jestem z Polski dziękuje, że tak pomagamy. Oboje się zgadzamy, że wojna na wschodzie Ukrainy jest zupełnie niepotrzebna, zginęło tylu młodych ludzi. W dniach 8-9 kwietnia w Kijowie z oficjalną wizytą przebywał polski prezydent Bronisław Komorowski. Oprócz słów wsparcia, poinformował o udzieleniu 100 mln euro kredytu na rzecz reform i modernizację (kropla w morzu potrzeb) oraz odwiedził cmentarz w Bykowni z okazji 75. rocznicy zbrodni katyńskiej. Gdy Komorowski zakończył pobyt w parlamencie doszło do zgrzytu dyplomatycznego. Ten sam parlament w uchwale uznał członków UPA (Ukraińskiej Powstańczej Armii) za bojowników walczących o wolność i niezależność Ukrainy. UPA i jej frakcja OUN (Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów potocznie zwana banderowcami od Stepana Bandery, jednego z przywódców), odpowiadają za wielotysięczne mordy na Polakach (sama tzw. rzeź wołyńska 1943-1944r. pochłonęła 50-60 tys. zabitych). Nikt nie ma wątpliwości, że zbieg dat nie był przypadkowy. Uhonorowanie członków UPA, przyznanie im przywilejów oraz kary ze negowanie celów ich walk, nie wyglądają dobrze w sytuacji, gdy Polska wobec tej organizacji ma wiele poważnych zarzutów. Zresztą tzw. drugi Majdan (Euromajdan), który zakończył się wypędzeniem Janukowycza i sprowokował interwencję Rosji na Ukrainie, posługuje się flagą OUN UPA, która ma barwy czerwono-czarne. W Polsce to nieraz było krytykowane.

Czekam. Po niecałych dziesięciu minutach ten sam pogranicznik co wcześniej prosi bym podszedł do okienka. Mówi, że turyści tutaj granicy nie przekraczają i musiał się dowiedzieć u zwierzchnika, czy mogę przekroczyć granicę w tym miejscu. Skoro jestem tylko turystą, to mogę. Wbija pieczątkę z ikoną promu/statku, a po chwili taksówkarz chce mnie wieźć. Ale ja chcę iść. Co jakiś czas pytam o drogę na dworzec autobusowy. Idę przez resztki parku nad Dniestrem, przez wiejskie fragmenty miasta Jampol, koło cerkwi i docieram na dworzec. Cel, dostać się do Kijowa (ponad 400km), a przynajmniej do Winnicy (prawie 300km). Jampol to niewielkie miasteczko (ponad 10tys.mieszk.) o ponad 400-letniej historii, kiedyś polska własność. Niewielki dworzec o klimatach radzieckich. Minęła 17:00 i za niecałe pół godziny odjeżdża marszrutka do Winnicy. Jej kierowca tłumaczy, że marszrutki z Winnicy do Kijowa już raczej nie złapię, bo on na miejscu będzie około północy. Może będzie pociąg. Mówi, że około 21 jest autobus bezpośredni do Kijowa. Idę do kasy i rzeczywiście jest taki autobus, cena 198,20hrywien (ok. 27,70zł). Odjazd 21:15, w Kijowie o 6:00. Pani mi gwarantuje, że przyjedzie na pewno i nie zostanę na przymusową noc w Jampolu. Kupuję bilet. Idealna sprawa, noc spędzę w autobusie, rano zamelduję się w Kijowie.

sirok4Muszę się jakoś pozbyć resztki mołdawskiej waluty. Wspomniany kierowca marszrutki prowadzi mnie do mężczyzn, którzy są kantorem i wymienią mi 100 lei na 133 hrywny. Niech i tak będzie. Zostało kilka godzin, robi się chłodno, co tu robić. Pytam o jakąś kawiarenkę internetową, znajduje przy miejscowym muzeum, jest czynna jedynie do 18:00. Zostało pól godziny (5hrywien). Zawsze coś. Potem spacer główną ulicą – Lenina i jakieś drobne zakupy spożywcze (mały chleb, mała woda i napój nestea – 21 hrywien), uzupełnianie notatek w hali dworca, gdzie służę za pomoc.  Ludzie podchodzą do kasy, świeci się, okienko otwarte, ale nie ma nikogo. Zamiast zapukać, coś powiedzieć, odchodzą, nieraz przeklinając pod nosem. Więc radzę im, zapukajcie. Puk, puk i zaraz mogą kupować bilet, pytać o coś, dziękują. Już o 20:30 podstawiony jest duży stary autobus. Ciekawy jestem ile będzie pasażerów, przecież to ukraiński koniec świata. Ku mojemu zdziwieniu ponad połowa autobusu pełna. Potem kilka szybkich przystanków i autobus prawie pełen. Lokalnym zwyczajem kierowca oszczędza na ogrzewaniu, a na każdym postoju zostawia otwarte drzwi. Na dworze jest wyraźniej poniżej dziecięciu stopni Celsjusza.

sirok5W Kijowie meldujemy się punktualnie, chwilę po 6:00 – 10 kwietnia. Jest chłodno, ale bezchmurne niebo. Główny dworzec autobusowy jest kawałek od kolejowego, byłem już tutaj kiedyś. W Kijowie jestem przynajmniej po raz piąty, na kilkanaście pobytów na Ukrainie. Idę na znane mi miejsce skąd odjeżdżają na dworzec kolejowy marszrutki (nr 10), taksówkarze namawiają mnie do swoich usług. Ostatnio czekałem w tym miejscu godzinę, teraz 45 minut. Nigdzie mi się nie śpieszy. Podjeżdża. Tak zawalona, że nikt do środka nie wejdzie. Na kolejną czekał nie będę. Po drugiej stronie dworca, od strony mcdonaldsa, jakieś 200 metrów znajduje się stacja metra Demiivska. Płacę 4 hrywny, nie tak dawno płaciłem pół hrywny. Z przesiadką docieram na dworzec kolejowy (stacja Vokzalna). Tutaj zawsze tłumy. Zostawiam bagaż w przechowalni (kamera chranienia), idę na szybkie śniadanie (szaurrma, szoarma czyli kebab + kawa 25+15hrywien) i ruszam w miasto. Są dwie przechowanie bagażu na dworcu, jedna na duże bagaże, za 35 hrywien, bagaż zostawia się do północy, wiec maksymalnie to 24h. Są też mniejsze skrytki automatyczne na żeton, 2 doby za około 25 hrywien. Mój bagaż kwalifikuje się tylko do tej pierwszej przechowalni.  

Mijają lata, a toalety publiczne na Ukrainie jak były specyficzne, tak są. Nawet nowe się takie buduje. Czyli jakie? Na narciarza, bardzo higienicznie, choć w toaletach ukraińskich dworców zazwyczaj śmierdzi solidnie. Kabiny wyglądają tak. Mamy stopień (schodek), niewielką przestrzeń wyłożoną kafelkami a po środku dziurę. Nogi umieszczamy po bokach dziury, kucamy i do roboty. Żeby nam się nie nudziło do dyspozycji mamy połowę drzwi. Jest prześwit z dołu i na wysokości naszej szyi się ucinają. Możemy sobie robiąc kupę oglądać jak inni sikają (w przypadku toalety męskiej), myją ręce, rozmawiają. Czasami pani sprzątająca wpadnie z miotłą i szmatą. Super klimat, tylko czemu zawsze śmierdzi? Już nawet Azja, w tym centralna, odeszła albo odchodzi od tego typu toalet, budując normalne, z muszlami klozetowymi, z pełnymi drzwiami. A Ukraina, mimo że chce do Europy, nie potrafi nawet postawić europejskich toalet. Cena toalety na kijowskim dworcu to 3 hrywny, bez znaczenia czy chcemy umyć ręce czy zrobić tzw. jedynkę albo dwójkę.  

sirok6

  • Na zdjęciach:
  • 1-2) Marszrutki którymi jechałem do Soroki.
  • 3-15) Soroki – centrum, twierdza, cygańska dzielnica, mamałyga i mołdawskie leje.
  • 16-29) Promowe przejście graniczne przez Dniestr: Mołdawia (Cosauti) – Ukraina (Jampol).
  • 30-34) miasto Jampol.
  • 35) Kijów – stacja metra Demiivska.


Znajdź mnie

Reklama

Wydarzenia

Brak wydarzeń

nationalgeographic-box.jpg
redbull-225x150.jpg
tokfm-box.jpg
tvn24bis-225x150.jpg

Reklama

Image
Klauzula informacyjna RODO © 2024 Grzegorz Gawlik. All Rights Reserved.Projekt NRG Studio
stopka_plecak.png

Search