Blog

Blog

Grzegorz Gawlik w Santiago de Chile

Fragment południowej ściany Aconcaguy widziany z Boeinga 777-300ER.
Podróż przebiegła bez głębszej historii. Wpierw dwugodzinny lot z Warszawy do Amsterdamu. Następnie w towarzystwie ponad 400 osób lot do Buneos Aires trwający 14 godzin i jeszcze ponad dwie godziny lotu do Santiago de Chile z przelotem obok mocno ośnieżonej Aconcagui.

Mój bagaż. Plecak główny 24kg, plecak podręczny 9kg, 7kg ubiór na sobie plus buty górskie na nogach i wypchane kieszenie czym się da. Razem 40kg. Tej liczby na wyprawach staram się trzymać. Na wulkany dojdzie około 10kg produktów spożywczych i napojów. Nie wiem dlaczego zawsze mam wrażenie, że mój bagaż jest największy, mimo że nie zabieram wielu przydatnych rzeczy, a po latach włóczęg, biorę tylko to, co naprawdę będzie mi potrzebne.

Na miejscu przywitała mnie temperatura ponad 20 stopni Celsjusza i chłodny silny wiatr od oceanu. Jako że nie przyjechałem na wakacje, tylko do bardzo ciężkiej pracy, Santiago nie zwiedzam. Miałem ku temu okazję 5,5 roku temu, a swoją wulkaniczną pracę ubóstwiam. Co nie zmienia faktu, że odwiedziłem grobowiec Ignacego Domeyki na Generalnym Cmentarzu i jego dom z tablicą pamiątkową w śródmieściu. A propos cmentarza, jest przepiękny, wspaniałe grobowce, architektura wysokiej klasy, podobny jest zresztą w Buenos Aires.

Zająłem się zatem kwestiami organizacyjnymi. Szeroko pojętą logistyką i zezwoleniem na wyprawę z DIFROL (autorización de expedición). Zezwolenie dotyczy mojej działałności w strefach przygranicznych (DIFROL to instytucja, która zajmuje się ich ochroną). Generalnie nie dają zezwoleń na samotną eksplorację Andów, bo to ponoć niebezpieczne :). Ale jak to w życiu, od reguły bywają wyjątki i zezwolenie dostałem (pomógł list Ambasadora Chile w Polsce oraz moje doświadczenie). Innym miejscowym wymogiem, jest zgoda parków narodowych, gdy dany teren jest ich częścią. W praktyce, większość ignoruje te biurokratyczne wymogi. Ja ze względu na skalę działalności i czas jaki tam spędzę, muszę unikać problemów i strat czasowych. Dlatego działam lege artis.

Nigdy nie znałem hiszpańskiego, na poprzedniej wyprawie po Ameryce Południowej na szybko się poduczyłem i na szczęście szybko sobie przypominam tamtą wiedzę, wspomagając się rozmówkami. Pod względem znajomości języków obcych niewiele się zmieniło, angielski najczęściej jest mało pomocny. Ale może to i dobrze, bo hiszpański w brzmieniu jest śliczny.

W Santiago również niewiele się zmieniło. Ludzi pełno, dużo bogactwa ale i sporo biedy, metro i autobusy działają świetnie.

Przede mną podróż do Pucon pod wulkan Villarrica.

Kilka informacji praktycznych: kurs dolara waha się pomiędzy 688-703 pesos a euro pomiędzy 730-740 pesos, zależy od miejsca i kantoru (cambio de divisas). Zatrzymałem się w sympatycznym hostelu Bellavista, ceny zaczynają się od 9900 pesos (w tym niewielkie śniadanie). Metro kosztuje pomiędzy 600 a 700 pesos z kawałkiem, zależy od pory dnia, funkcjonuje również rodzaj plastikowej karty. Kilka cen. Autobus z lotniska kosztował 1500 pesos, półtoralitrowa woda w markecie (supremercado) to ok. 500 pesos, a półlitrowy napój w budce na mieście ok. 500 pesos. Chleb tostowy 1500-2000pesos, jeden banan ok. 150 pesos, jeden pomidor ok. 250 pesos.

Na zdjęciach - Santiago - grobowiec Ignacego Domeyko na Cmentarzu Generalnym, tablice pamiątkowe na domu, w którym mieszkał, rzeka niosąca stopione andyjskie śniegi (idzie lato), Plaza de Armas.


Znajdź mnie

Reklama

Wydarzenia

Brak wydarzeń

nationalgeographic-box.jpg
redbull-225x150.jpg
tokfm-box.jpg
tvn24bis-225x150.jpg

Reklama

Image
Klauzula informacyjna RODO © 2024 Grzegorz Gawlik. All Rights Reserved.Projekt NRG Studio
stopka_plecak.png

Search