Blog

Blog

Odessa - Kijów - Lwów - brak biletów, rosyjskie biesiadowanie, ukraińskie krasotki (Ukraina)

Wagon plackartnyj, Ukraina.

Stojąc w korkach dotarliśmy z Jurijem do centrum Odessy. Po drodze wymieniliśmy dolary na hrywny, a niewiele później serdecznie się pożegnaliśmy. Na obrzeżach miasta buduje się duże osiedla obskurnych bloków. Różowy ich kolor brzydoty nie zakryje. Widać też było ostatnie przygotowania do obchodów Święta Zmarłych i do wyborów parlamentarnych, które miały się odbyć za dwa dni (startowała w nich z sukcesem partia Udar – boksera Witalija Kliczki). Mimo chłodu i wiatru atrakcyjne Ukrainki tradycyjnie często poubierane były w dosyć wyzywające stroje, co przy szarej pogodzie tego dnia stanowiło atrakcję.

Odessa to typowe ukraińskie miasto. W centrum trochę ładnych zazwyczaj zaniedbanych kamienic. Kilka pałaców i cerkwi. Starszawe ale klimatyczne tramwaje. Na ulicach od bardzo starych po najnowsze samochody. Poza tym bazary, mcdonaldsy i tym podobne klimaty. A propos mcdonladsów, to były strasznie oblężone. A przecież ani to smaczne, ani zdrowe, a ceny wysokie, jak weźmiemy ile trzeba by zjeść tego „nadmuchanego” żarcia, by się najeść.

 

Jak to na Ukrainie, dworzec kolejowy to okazały gmach, w samiutkim centrum Odessy. Dworzec autobusowy znajdował się kilka kilometrów dalej. Tutaj od lat kolej jest niezmiernie popularna, stąd ani trochę mnie nie zdziwiła kolejka na 75 minut stania – i taka była do wszystkich z kilku kas. A w kolejce spectrum społeczeństwa, od odwalonych zblazowanych panienek po meneli. Na dworcu sporo milicji, która tych bardziej pijanych wyprowadzała za fraki. Gdy w końcu dotarłem do kasy dowiedziałem się, że biletów nie ma. Też się nie zdziwiłem, ciągle mnie to na Ukrainie spotyka, gdy tam jestem. A nie było biletów ani na tańsze wagony plackartne ani na droższe kupiejne – wszystkie to sypialne z miejscówkami (na tak długiej trasie inne nie jeździły). To kiedy jest następny pociąg do Lwowa na który są bilety? Może jutro popołudniu, ale bilety kupuje się w innej kasie – padła odpowiedź. To może do Kijowa na dzisiaj? – Też nie ma. A na jutro? – wiem, wiem, inna kasa. Do tego też przywykłem podróżując na Ukrainie. Wkurza mnie to nieraz strasznie. Ale tak tam jest. Brak logiki, brak organizacji i starania państwowych kolei, by doprowadzić pasażerów do białej gorączki, którzy nieraz muszą odstać kilka godzin w kilku kolejkach, by kupić lub nie bilet. Ukraińskie pociągi lubię, bardziej niż polskie, ale kupowanie biletów jest dużo łatwiejsze i przyjemniejsze w Polsce, mimo że u nas też jest burdel i kolejki. Ale te problemy są i tak mniejsze niż na Ukrainie.

 

Podszedłem do drugiej kasy, tam też kolejka – okay, nie to nie. Może będzie autobus. Istniała jeszcze opcja kupienia biletu u „koników” – tak, w tej części świata zajmują się oni także sprzedażą biletów kolejowych – ale to zawsze jakieś ryzyko zmarnowania pieniędzy. Choć w przeszłości kilka razy z ich usług korzystałem, było sporo zamieszania, bo trzeba było zmienić dane personalne na biletach, ale jakoś się udawało. Tylko, że w tamtych przypadkach byłem pod ścianą i musiałem dostać się na dany pociąg. Tym razem takiej sytuacji nie było.

 

Dowiedziałem się jakim tramwajem dojadę na dworzec autobusowy i ruszyłem przez miasto w drogę. W tramwaju babuszka skasowała ode mnie jakieś grosze za bilet, ale w drodze powrotnej przypomniało jej się, że jeszcze skasuje mnie za plecak i muszę dokupić drugi bilet. Dzięki. Ale przynajmniej wskazała mi gdzie mam wysiąść. Autobusu do Lwowa nie było w ogóle, ale był nocny autobus do Kijowa. Zamiast szukać po zmierzchu spania w Odessie przynajmniej mogłem powoli zbliżać się do celu – czyli domu. Kilka godzin spędziłem na dworcu autobusowym, na którym zadomowiły się psy, a potem w drogę. Autobus pełny, ale jechał szybko i coś przed piątą rano byłem już na dworcu autobusowym w Kijowie. Zimno, deszcz – zupełnie inaczej niż jeszcze niedawno. Wysiadających z autobusu na wyrywki kontrolowała milicja, mnie też. Potem czekałem godzinę na marszrutkę na dworzec kolejowy, znajdujący się dobre kilka kilometrów dalej. A w Kijowie powtórka z rozrywki, długa kolejka. I znowu zła informacja - pociąg nie dość, że za 5 godzin, to jadący z Moskwy do Użogorodu, bardzo wolny. Do Lwowa miał jechać ponad 11 godzin, kiedy najszybsze jeżdżą w 6. Ale nie było wyjścia, trzeba było brać to co dostępne.


Jeszcze dzień wcześniej rano wydawało mi się, że tego dnia do północy dokulam się do domu, ale jednak nie. Jako że Kijów jest mi dobrze znany, a pogoda była paskudna to czas spędziłem na dworcu i w okolicach - tu jak zwykle były tłumy, nawet ciężko było znaleźć miejsce siedzące. W końcu znalazłem się w swoim wagonie plackartnym na górnym łóżku w boksie. Pozostali współpasażerowie to sympatyczni Rosjanie – dwóch mężczyzn i kobieta. Zamiast się przespać, tak długo mnie namawiali, aż musiałem do nich zejść na dół. A tam zaraz na stolik powędrowała wódka, kurica z kartoszkami – no to dawaj. Miło mi się z nimi gadało i wygłupiało. Już po 21:00 dotarłem do Lwowa. Tu też byłem już parę razy. Tramwajem dostałem się na stare miasto, bilet kosztował mniej niż 1/8 dolara. Stare tramwaje, klimat Lwowa – super. Nawet potężny chłód i deszcz nie przeszkadzał. Ścisłe centrum jest dosyć zadbane, poza nim kamienice prezentują się dużo gorzej, ale duża ilość zwartej architektury powoduje, że miasto ma swój klimat. Ta duża ilość kwartałów zabytkowych kamienic przypomina mi rodzinny Bytom. On oczywiście wypada gorzej niż Lwów, ale też ma swój klimat. Mimo, że zwiedzanie miast to nie moja specjalność, ale ład urbanistyczny i dobrą architekturę naprawdę sobie cenię. Wolę mieszkanie w rozlatującej się kamienicy w zabytkowym centrum miasta, niż najpiękniejsze mieszkanie w nowo oddanym bloku na jakimś blokowisku. To gdzie mieszkamy ma duże znaczenie dla jakości życia. Trudno opisać te subtelności, i to nie jest dobre miejsce do tego, ale jak lubisz miejsce gdzie mieszkasz, otaczającą przestrzeń i czujesz się w niej dobrze, to jest to ważne.

 

Mój pierwszy hostel z listy niby był, ale domofonu nikt nie odbierał. W drugim takich problemów nie miałem. Hostel znajdował się ok. 200m od rynku w zabytkowej kamienicy o dobrym standardzie i o całkiem dużej liczbie mieszkańców, jak na tą porę roku. Było bardzo międzynarodowo z USA i Japonią wyłącznie, a urocza obsługa mówiła po polsku – jak to we Lwowie. Zrzuciłem plecak i ruszyłem na późny spacer oraz na kolację. Stojąc na rogu po wyjściu z hostelu mijają mnie trzy wesołe dziewczyny, a jedna z nich klepie mnie w tyłek. One się śmieją, ja się śmieję. Podchodzę do nich i pytam o co się założyłyście? Że będziemy klepać w tyłek każdego samotnego napotkanego mężczyznę w drodze do klubu. Chwila rozmowy, kto ja jestem, kim one są, zaproszenie na piwo. No to w drogę. Tak minął ten dzień.

 

I za to uwielbiam wschód, za ten luz, poczucie humoru, odrobinę szaleństwa, pomysłowość. Okropna pogoda a na ulicach Lwowa tłumy bawiących się Ukraińców, mimo że finansowo mają jeszcze gorzej niż my, a cenowo jest tylko trochę taniej (ale ceny alkoholu ciągle mają się atrakcyjnie). Paskudna pogoda w tym przeszywający chłód, nie przeszkodziła licznym dziewczynom założyć na siebie bardzo efektownych strojów, jakby to była ostatnia noc przed końcem świata. Ale to w końcu Ukrainki, płynie w nich pewna ilość „rosyjskiej krwi”. Nie wyobrażam sobie, by takie klepnięcie i potem miły wieczór mogły mnie spotkać w szarej, smutnej, narzekającej i zakompleksionej ciągle Polsce. A wielka szkoda!

Pozdrawiam

Gregor

Na zdjęciach:

  • 1-5) Odessa.
  • 6) Dworzec kolejowy w Kijowie.
  • 7) Lwów. 


Znajdź mnie

Reklama

Wydarzenia

Brak wydarzeń

nationalgeographic-box.jpg
redbull-225x150.jpg
tokfm-box.jpg
tvn24bis-225x150.jpg

Reklama

Image
Klauzula informacyjna RODO © 2024 Grzegorz Gawlik. All Rights Reserved.Projekt NRG Studio
stopka_plecak.png

Search