Blog

Blog

Wulkan Villarrica Chile - pogoda bez zmian

21 listopada, gdy pogoda znowu wygrała ze mną, a moje oczy ponownie zaczęły znosić światło dzienne, postanowiłem udać się do Termas Los Pozones, podleczyć obolałe kości. Wszyscy z hostelu tam jeździli, przystanek był obok hostelu, a lokalny busik kończył jazdę właśnie przy wodach termalnych, 36km od Pucon. Po 45 minutach jazdy dotarłem do celu, zapłaciłem 8000pesos (busik w jedną stronę to 1500pesos) i zszedłem kilkaset metrów w dół. Tam kilka niewielkich kamiennych basenów z temperaturą wody od 20 do 41 stopni C. Toalety, przebieralnie, trochę trawy, nic więcej. Bilet był na 3 godziny, przekroczenie terminu skutkowało dodatkową opłatą 5000pesos. Chile tanie nie jest, ale ceny tych term były stanowczo za wysokie w stosunku do oferty. Polecam poszukać innych term, których w okolicy nie brakuje. Może będzie taniej, lepiej, a do tego bez ograniczeń czasowych, gdyby ktoś chciał sobie zrobić całodzienny piknik. Miejscowi na pewno mają swoje lokalne, tanie, a może i darmowe - warto popytać. Wróciłem do Pucon i codzienna procedura. Przygotowanie sprzętu na wyjście w góry, ubiór do snu już częściowo bojowy, bo wstawałem o 5:30. Od pierwszego dnia dostałem własny klucz do hostelu, bo to przecież nienormalne jest tak wcześnie wstawać. Rozumiem, jednego dnia ekipa kończyła imprezę, gdy wychodziłem.

Nastał 22 listopad, dzień czwarty próby dostania się na Villarricę. Pogoda taka sobie, a miało być tak pięknie. Podszedłem pod Conaf, czy czasem jacyś strażnicy nie jadą do swojego check pointu, ale nie, i o 6:30 rozpocząłem poszukiwanie taksówki. Jeden gość chciał ode mnie 20000pesos, odmówiłem (1euro to ok 735pesos). Cofnął o metr i czekał co zrobię, odstraszając innych taksókwarzy. Poszedłem przecznicę dalej, on podjechał za mną po cichu, powoli. Skręciłem w inną uliczkę, po chwili zza budynku wyłoniła się maska jego taksówki. Ta zabawa w ściganego trwała kilka minut, inny taksówkarz od raz zgodził się mnie zawieźć za 15000pesos. Jedziemy. Posterunek Conafu zamknięty, śnieg przez ostatnie kilkadziesiąt godzin stopniał i został zmyty przez deszcz. Znacznie się ociepliło. Pierwszego poranka w Pucon było plus 5 stopni, teraz plus 15. Wysiadłem na 1250m n.p.m., przy początkowej stacji nieczynnej kolejki krzesełkowej. 18 listopada brodziłem tutaj po łydki w śniegu, teraz zostały resztki. Doszedłem do 1400m n.p.m. i mogłem przyjrzeć sie wulkanowi. Co tu zrobić? Od niecałych 2000 metrów gęste chmury, które nie znikną w ciągu dnia, więc krateru nie zobaczę, to był mój cel, nie samo wejść na szczyt. Powinienem zawrócić i poczekać kolejny dzień, który miał być dużo lepszy pogodowo. Lecz skoro cały dzień przede mną, na razie pójdę do góry, a potem się zobaczy. Wybrałem nową trajektorię.

Niewiele uszedłem, a z dołu, od strony drogi coś strasznie trąbi. Widzę terenówkę w oddali, a po chwili jakiś gość zmierza w moim kierunku. Domyślam się o co hodzi. Na ponad 1500m n.p.m. dochodzi do mnie strażnik parkowy i krzyczy "volcano closed". Całe życie ktoś mnie goni i krzyczy: "mountain closed", "volcano closed", "road closed", "river closed", "cave closed". Czy to się kiedyś skończy? O co chodzi tym razem? Zła pogoda słyszę. Strażnik nie mówi za bardzo po angielsku, ale się rozumiemy. Mówię, że pogoda jest przyzwoita, on że zła i kolejny raz jak mantrę "volcano closed". Czyli jak 18 listopada pogoda była dużo gorsza, to wulkan mógł być open, a jak jest znośna, to jest closed. Logiczne przecież. Tylko mój słaby umysł nie potrafi sobie poradzić z taką logiką. Pokazuję mu zdjęcia z 18 listopada i pokazuję na górę. On rozumie, ale "volcano closed". Mam przyjść jutro, ma być dobra pogoda. A jak nie to co? Mam miesiąc czekać, aż według was będzie dobra pogoda? "Volcano closed". Jeśli dzisiaj pójdę on powiadomi policję, która mnie ściągnie z wulkanu i aresztuje. Ze sto razy to słyszałem i zawsze jakoś wyszedłem z opresji. Gdybym miał się słuchać takich tekstów, nie miałoby sensu, bym jeździł na wyprawy. Nic nie mógłbym zrobić.

Strażnik ruszył w dół, a ja musiałem podjąć decyzję. Mam jeszcze dwa dni, a kolejny dzień ma być najlepszy pogodowo od mojego przyjazdu. Nie muszę jeszcze stawiać sprawy na ostrzu noża. Tym bardziej, że celu nie osiągnę. W taką pogodę krateru nie zobaczę. Wiatr słaby, chmur z każdą godziną ma być więcej, potem śnieg, deszcz. Schodzę. Strażnik z kolegą czekali co zrobię, ponad pół godziny. Zwieźli mnie do swojego check pointu na około 700m n.p.m. A skąd się o mnie dowiedzieli? Myślę, że odpowiedź jest dosyć prosta, spotkali mojego taksówkarza jadąc do góry, zatrzymali go i dowiedzieli się o mnie. Albo strażnik, który nocuje przy check poincie zatrzymał i wypytał taksówkarza.nPrzy posterunku spotkałem strażnika, który był tutaj 18 listopada. Tłumaczy mi że "volcano closed", jutro będzie dobra pogoda, mam być o siódmej rano, bo wtedy otwierają, wpisać się ponownie i będe mógł iść. A jakbym się wpisał dzisiaj to będzie open, nie, dzisiaj "volcano closed". A po co się mam wpisywać? Dla mojego bezpieczeństwa. Nie mogę wystartować o piątej rano? Nie, musisz się wpisać do zeszytu.

Czym kraj lepiej rozwinięty, bogatszy, tym głupsze zasady wprowadza i argumenty. Chile i Argentyna są w tym świetne. Konkluzja jest bowiem taka. Jeśli będzie świetna pogoda, to nie mogę dotrzeć o świcie do centrum narciarskiego na 1400m i o piątej ruszyć na wulkan, tylko muszę czekać do siódmej osiem kilometrów niżej. Potem muszę np. pieszo dojść na 1400m i może o dziewiątej ruszę w górę. O dwunastej będą już chmury i mało przyjemnie zazwyczaj. Gdybym wyruszył o piątej, wszedłbym i zszedłbym w dobrej pogodzie. Ale najważniejsze dla mojego bezpieczeństwa jest wpisanie się do zeszytu. Czasami się zastanawiam czy to jakaś ukryta kamera, kabaret, czy ci ludzie nie widzą absurdów swoich działań?

Dla strażników byłoby lepiej gdybym się nie wpisywał i gdyby dali mi wolną rękę, wtedy byłaby to moja samowolka i byliby kryci, A tak gdy coś mi się stanie, a byłem wpisany do zeszytu, to będą mięli problemy. Dlatego tak lubię kraje biedne, gdzie jestem wolnym człowiekiem. Nikogo nie obchodzi co robię, gdzie łażę. Chcę się zabić, to moja sprawa. Nikomu nic do tego. Marzą mi się znowu takie czasy, by tak było wszędzie. Kiedyś po górach chodzili sami pasjonaci, turyści byli rzadkością, niezbyt poważani przez środowisko górskie, bo turyści byli niesamodzielni. Dzisiaj jest odwrotnie, samotny łazik górski to problem, trzeba mu wszystko utrudnić jak się da. Niech zapłaci, pójdzie z biurem, przewodnikiem, będzie miał wszystko gotowe. Turyści rządzą. Mnie to nie przeszkadza, byleby tylko nie odbijało się na mojej działalności. Ktoś chce iść z przewodnikiem, super, ktoś iść sam, też świetnie. Tak powinno być. Ale to tylko moje pobożne marzenia. Pasjonaci gór, w tych górach coraz bardziej przeszkadzają, zorganizowanym grupom. I nie dają zarobić miejscowym. Na każdej wyprawie muszę stoczyć wiele bojów jak powyższe.

Villarrica to też przykład, że góry i wulkany się wydziera - przyrodzie, biurokratom-idiotom. To jest walka. W statystykach wygląda, że wszystko przyszło łatwo. Wszedłem, zdobyłem, dotarłem. Ale tak naprawdę większość osiągnięć jest okupiona ogormnym trudem i wysiłkiem. Praktycznie zawsze pojawiają się różne przeszkody, które trzeba pokonać. Spodziewałem się ich na Villarrice, stąd miałem zapas czasowy.

Rozpocząłem marsz asfaltem w dół, rozbierając się, bo było gorąco. Po pięciu kilometrach zgarnął mnie facet terenówką i podwiózł ostatnie trzy kilometry do Pucon. Bardzo się cieszył, że zdobywam wulkany i życzył powodzenia w poniedziałek, 23 listopada. Podszedłem pod Conaf, ale w weekend zamknięty. Nie chcąc bezczynnie spędzić dnia wybrałem się na krótki rafting za 15000 pesos (utargowałem trzy tysiące) po rzece Trankura. Pogoda się psuła z każdą godziną.  

Rafting był krótki, 90minut, z dojazdami ponad 3 godziny. Jaki był? Nudny. Ze dwie-trzy kaskady miały klasę 3, chociaż jedna według szefa mojego pontonu: 4 (skala jest 6-stopniowa). Na szczęście mogłem część raftingu pokonać wpław. Dzięki temu było ciekawiej, zwłaszcza na kaskadach. Ułożenie jak kłoda i płyniemy. Tylko woda lodowata. W Nepalu na rafitngu parę lat temu, po uderzeniu o skałę i wywrotce pontonu, prawie się potopiliśmy na kaskadach klasy 5, ale nie zraziło mnie to. Raftingi są super, lecz tylko pod warunkiem, że nie jest to spływ pontonem a prawdziwa adrenalina. Niestety tej moje zabawy pływania wpław rzeką Trankura nie przeżył aparat wodoodporny. Tak bywa, mniej rzeczy do noszenia w plecaku. Wieczorem przygotowałem się na akcję górską kolejnego dnia.

Kilka ciekawostek i informacji praktycznych. Z turystów z Europy spotkałem dużą ilość: Niemców, Austriaków i Francuzów, jednego Włocha i Brytyjczyka. Z innych stron świata sporo Amerykanów, Kanadyjczyków, Australijczyków, paru Brazylijczyków i Argentyńczyków. W Pucon zatrzymałem się w skromnym, ale sympatycznym i dobrze położonym hostelu Lacustre (nocleg od 7000pesos ze słodkim śniadaniem). Autobus semi cama z Santiago kosztował 9900pesos (ok. 12h, są dzienne i nocne autobusy). Jakieś drobne zakupy od sprzedawców na postojach, typu napój, ciastka, empanada,  to koszt  1000pesos. Mini rafting to koszt 15000-20000pesos, taxi do ośrodka narciarskiego pod Villarricą 15000-20000, 3 godziny w termach Los Pozones to 8000pesos plus transport w jedną stronę 1500pesos (ok. 45min jazdy). Miejscowe firmy turystyczne mają mnóstwo wycieczek i atrakcji w ofercie, o ile zbierze się grupka klinetów. Wulkan Villarrica z przewodnikiem, o ile pogoda pozwala na wejście to wydatek 80000-90000pesos. Pucon położone jest w górzystym terenie na wysokości ok. 210m n.p.m. nad jeziorem Villarrica. Można powiedzieć, że to takie chilijskie Zakopane, chociaż sprecyzowałbym, że to Zakopane południa, bo na północy Chile tak można nazwać San Pedro de Atakama.

Na zdjęciach: fragment dwóch moich plecaków (fot. 1), potem sześć zdjęć Pucon, w tym chilijskie ciasto Bożonarodzeniowe i widok na jezioro Villarrica (2-7). Kolejne cztery zdjęcia to rejon Termas los Pozones (8-11) i następnie zbocza wulkanu Villarrica (12-14) oraz różne tablice w Pucon i w drodze na wulkan związane z jego aktywnością i dostępnością (15-19). Ostatnie zdjęcie (20) przedstawia wulkan Llaima 3125m widoczne z masywu Villarrica (użyłem dużego zooma).


Znajdź mnie

Reklama

Wydarzenia

Brak wydarzeń

nationalgeographic-box.jpg
redbull-225x150.jpg
tokfm-box.jpg
tvn24bis-225x150.jpg

Reklama

Image
Klauzula informacyjna RODO © 2024 Grzegorz Gawlik. All Rights Reserved.Projekt NRG Studio
stopka_plecak.png

Search