Piątego lutego późnym wieczorem dotarłem z Bogoty do Mexico City, a o poranku dnia następnego pojechałem do miasteczka Amecameca de Juarez (ok. 2400-2500m n.p.m.). W Mexico City w centrum i w metrze jak zwykle było pełno policji, za to w Amecameca spokojnie, targ na głównym placu i słabe widoki, ze względu na przejrzystość powietrza, na wulkany Popocatepetl 5424m (aktywny) i Iztaccíhuatl 5230m (wym. Istaksiwatl, nieaktywny).
Moim celem był ten pierwszy, o ile jego aktywność pozwoli dostać się na szczyt. Często zadawane jest mi pytanie o zasady PROJEKTU 100 WULKANÓW? Przede wszystkim różnorodność. W przypadku wulkanów drzemiących i nieaktywnych stanięcie na szczycie jest ważne, w przypadku aktywnych, których musi być co najmniej połowa, osiągnięcie szczytu jest sprawą drugorzędną. Celem nadrzędnym jest zbliżenie się do miejsca najaktywniejszego, kluczowego dla jego aktywności. Często jest to wierzchołek, gdzie znajduje się krater, ale nie zawsze. Jeszcze lepiej, gdy wulkan jest w fazie erupcji i nie mogę wejść na niego. Nieczęsto trafia się na takie zjawisko. Obserwacja erupcji nie jest klasyfikowana jako zdobycie/eksploracja wulkanu i nie trafia do głównej tabeli, tylko do tabeli pomocniczej, gdzie również mniej istotne wulkany i inne miejsca/zjawiska wulkaniczne.
Popocatepetl w dniach 25-26 stycznia 2016 zaliczył dosyć dużą erupcję i od tego dnia codziennie dochodziło do mniejszych wybuchów. CENAPRED (Narodowe Centrum Przeciwdziałania Katastrofom) utrzymywał alert: Yellow Phase 2. System ostrzegawczy odnośnie Popocatepetl (tzw. semaforo de alerta volcanica) jest stanowczo przekombinowany i obejmuje aż 7 poziomów, dwa zielone gdy wulkan nie wykazuje żadnej aktywności lub minimalną, trzy żółte, pierwszy gdy wulkan wyrzuca sporo gazów, aktywny jest sejsmicznie, drugi (yellow phase 2), gdy już mówimy o fazie erupcji, dochodzi do wybuchów, wyrzucany jest popiół, materiały piroklastyczne - zasięg erupcji jest niewielki, obejmuje jedynie masyw wulkanu. Trzeci poziom żółty to erupcja o poziomie średnim do dużego. Kolor czerwony w fazie pierwszej to duża erupcja z chmurą popiołów wyrzucaną kilka kilometrów w górę między innymi, a faza druga to erupcja duża lub ekstremalna, zagrażająca poważnie okolicznej ludności.
A więc mamy alarm żółty w fazie drugiej. Każdej doby notowane jest po kilkadziesiąt niewielkich trzęsień ziemi, po kilkanaście-kilkadziesiąt niewielkich wybuchów i wyrzutów popiołów lub/i materiałów piroklastycznych. Zalecenia są takie:
CENAPRED emphasizes that people SHOULD NOT go near the volcano, especially near the crater, due to the hazard caused by ballistic fragments.
This type of activity is included within the scenarios Volcanic Traffic Light Yellow Phase 2.
The scenarios foreseen for this phase are:
1. Explosive activity of low to intermediate level.
2. Ash fall in nearby towns.
3. Possibility of short range pyroclastic flows and mudflows .
Special emphasis is placed on the following recommendations:
1. Continue the safety radius of 12 km, so staying in that area is not allowed.
2. Keep the controlled traffic between Santiago Xalitzintla and San Pedro Nexapa through Paso de Cortés.
3. Civil Protection authorities, keep your preventive procedures, in accordance with their operational plans.
4. People, be alert to the official information disseminated.
In case of ashfall, address the following recommendations:
• Cover nose and mouth with a wet handkerchief or face mask.
• Clean eyes and throat with pure water.
• Avoid contact lenses to reduce eye irritation.
• Close windows or cover them up, and stay indoors as much as possible.
Popocatepetl Volcano monitoring is performed continuously 24 hours a day. Any change in activity will be reported in due course.
Obserwując wulkan z Amecameci, wieczorem widok się poprawił, dużo gazów wydobywało się z krateru, ale nie wyglądało to na tyle niebezpiecznie, by nie spróbować dostać się na wierzchołek. Spakowałem sprzęt i poszedłem spać, z nastawieniem na ostrą wulkaniczną przeprawę w ciągu kolejnych kilkudziesięciu godzin.
Zanim wyjechałem na wyprawę, wypytywałem różnych ludzi z rejonu Popocatepetl (Popo), w tym polskich misjonarzy, Polaków mieszkających w Meksyku, lokalnych przewodników. I wszyscy twierdzili to samo, na Popo się nie wchodzi, jest aktywny, niebezpieczny i permanentnie zamknięty dla ruchu turystycznego. Dla mnie to żadne argumenty. Gdybym się przejmował takimi rzeczami nigdy nie zakończyłbym PROJEKTU 100 WULKANÓW. Jedyną pomoc jaką znalazłem, to marne zdjęcie wulkanu z zaznaczonymi trasami, ostrą prosto do góry i dłuższą, łagodniejszą, prowadzącą do najniższych partii krateru. Obie wychodzące od Tlamacas.
O poranku 7 lutego opuściłem hotel przy głównym placu i taksówką wyruszyłem do Tlamacas. Niestety można było dojechać jedynie do Paso de Cortes ok. 3670m, 25km od Amecameci. Dalsze 5km do Tlamacas było zamknięte. Przygotowałem się na problemy z lokalnymi służbami, dlatego czekan, kask itp. ukryłem w plecaku, ubrałem się cały na czarno. Pierwotny plan miałem taki, tego dnia dojdę do 4000m z kawałkiem, rozbiję mój namiot za 10 dolarów kupiony w Chile, a o poranku dnia następnego stanę na szczycie Popo i wieczorem wrócę do Amecameci. Po minucie pobytu na przełęczy pomiędzy Popo a Iztaccíhuatl wiedziałem, że z moich planów nici. Ze dwudziestu turystów i pięćdziesięciu wojskowych, policjantów federalnych i górskich. Latający helikopter wokół wulkanu. W budynku parku narodowego służby ratunkowe. Wszyscy tutaj z powodu aktywności Popocatepetl. Nazywam to odstawianiem szopki przez władze, które chcą pokazać jak dbają o społeczeństwo. Przy takich erupcjach jak 25-26 stycznia, mogą tylko sobie patrzeć, nie mają nic do roboty, a gdyby doszło do katastrofalnej, to służby potrzebne są w wioskach i w miastach, a nie na niezamieszkałej przełęczy.
Zaraz gdy przyjechałem, szybko zrzuciłem plecak i ukryłem za samochodem na parkingu. Zrobiłem kilka zdjęć, przyjrzałem się sytuacji i szybko z plecakiem ruszyłem w dół, wzdłuż drogi, żlebem okresowej rzeki. Wyraźny kawałek poniżej przełęczy (ok. 3640m), gdy nie jechał żaden samochód, udałem się do góry, lasem, niestety niezbyt gęstym, pełnym wysokich traw, a na początku musiałem pokonać płot z drutu kolczastego.
Na wulkan zamierzałem wystartować po zmroku, więc powoli posuwałem się do góry. Wybierałem bardziej gęste fragmenty lasu, głębokie żleby, byleby nie poruszać sie na otwartej przestrzeni. Wypatrywałem, czy gdzieś nie czai się jakiś żołnierz, policjant. Był moment, gdy nad fragmentem lasu, gdzie sie znajdowałem, krążył wojskowy helikopter, leżałem wtedy w głębokiej trawie. Na 4000m kończył się las, zaczynały się łąki. W Tlamacas i powyżej przełęczy Cortes jest sporo różnych anten, budynków, służb. Nie mogłem przez łąki iść za dnia, bo byłbym świetnie widoczny. Ponadto duża część mojego podejścia na wulkan była świetnie widoczna z Paso de Cortes. Zostawiłem depozyt niepotrzebnych rzeczy w lesie i z linii ostatnich drzew obserwowałem wulkan, okolicę, czekałem na zmrok. Ściemniać zaczęło się po 18:00, wtedy wyruszyłem, momentami się czołgając lub wędrując na kolanach. Musiałem pokonać płot i przejść szutrową drogę. Przedostałem się za wzgórze, na skraj głębokiej i stromej doliny, stąd nie było mnie widać od strony przełęczy.
Już po zapadnięciu zmroku przedostałem się do masywu Popocatepetl, nawet w dolnej partii natrafiłem na ścieżkę. Nie używałem czołówki. Ubrany na czarno. Nikt nie mógł mnie zobaczyć. Na wszelki wypadek wziąłem śpiwór, gdybym się gdzieś pogubił i musiał czekać do świtu. Noc była ciemna, ale nie bardzo, gwiazdy, ale bez księżyca. Ścieżka jak szybko się zaczęła, tak szybko się skończyła, zaczęło się strome i nieprzyjemne rumowisko skalne. Płaty śniegu, skałki. Raków nie wziąłem, bo w mojej ocenie z Amecameci, nie były niezbędne, większość śniegów i lodów pokrytych było popiołem wulkanicznym i drobnym materiałem piroklastycznym.
Zważywszy na okoliczności nocnej wędrówki bez oświetlenia, lepiej byłoby mi iść łagodniejszym zboczem, i od najniższej części krateru dojść do najwyższej. Ale ze względów bezpieczeństwa nie mogłem tak zrobić. Aktywna część krateru znajduje się w dolnej części i gdy dochodzi do wybuchów, w pierwszej kolejności materiał piroklastyczny wyrzucany jest na zbocze od niższej strony krateru. Gazy i popiół też prawie zawsze wyrzucane są w tym kierunku i tak wieją wiatry, w kierunku miasta Puebla. Moja trasa okazała się koszmarem. Bardzo stromo. Raz sypko, że więcej się osuwałem niż posuwałem do góry. Raz ziemia twarda jak skała, zlodzona. Przydałyby się raki. Do tego kilka płatów śniegu do pokonania. Szło się fatalnie i wolno, a moje kontuzjowane stopy bolały jak diabli. Dotarłem na ramię Popo i powoli piąłem się w górę. Teren stał się mocno skalisty. Przekroczyłem 4500m. Gdy dochodziłem do 4900m, stanąłem nad urwiskiem. Zła droga. Ale z góry przyjrzałem się ostatniej partii podejścia, mimo ciemności. Zszedłem 200m deniwelacji względnej w dół i bardzo nieprzyjemnym trawersem ominąłem skalisty teren, by ruszyć do góry bardzo stromym i zlodzonym zboczem. Bez raków było ciężko, ale dawałem jakoś radę.
Pomyłka kosztowała mnie dwie godziny, ale w końcu dotarłem do ostatniego podejścia, jeszcze stromszego niż wcześniejsze, obok resztek lodowca. Ocieplenie klimatu i erupcje Popo zrobiły swoje. Największy meksykański lodowiec jest na Orizabie, a mini lodowiec też na przełęczy pod wierzchołkiem Iztaccíhuatl. Sypko było tylko momentami, wtedy stałem w miejscu. W pozostałej części zmrożone zbocze nie pozwalało się prawie posuwać do przodu, często pod niewielką ilością materiałów piroklastycznych był lód. Te kamyki zachowywały się jak kulki rozsypane na podłodze. Leżałem nieraz. Na jednym z przystanięć, jeszcze przed świtem, zostawiłem gps, wróciłem po niego, jakoś po ciemku znalazłem, ale straciłem ponad pół godziny. Na samym końcu musiałem pokonać fragmencik lodowca (mini ścianka), wyrąbałem sobie stopnie czekanem. Wierzchołek osiągnąłem ok 8:00 rano (08.02.2016), a przed świtem zanotowałem temperaturę minus 9 stopni Celsjusza.
Z krateru wydobywało się mnóstwo gazów, dominował siarkowodór, nie było wiele widać. Zresztą gdy dochodziłem do szczytu, zaatakowała mnie chmura gazu (wiatr zmienił kierunek), w pośpiechu zakładałem maskę, gogle i kask. El Popo oferuje świetne widoki, m.in. na Iztaccíhuatl. Na szczycie byłem jakieś pół godziny, słyszałem dwa wybuchy z krateru. Na szczęście ich niewielka siła nie zagroziła mi w żaden sposób, taki wybuch jak 25 stycznia zmiótłby mnie w sekundę.
Przyznam, że miałem okazję być na szczytach lub w kraterach wulkanów bardziej aktywnych niż Popocatepetl. Czułem się całkiem bezpiecznie na El Popo. O ile można się tak czuć na aktywnym wulkanie. Nawet tzw. turystyczne aktywne wulkany potrafią pokazać swoją moc, jak wulkan Ontake w Japonii w 2014 roku. Niespodziewana erupcja zabiła 54-ch turystów. Chociaż Popo jest generalnie zamkniętym wulkanem, to od czasu do czasu ktoś na niego wchodzi, bardzo rzadko ale jednak. Jest to drugi co do wysokości wulkan Ameryki Północnej i druga góra Meksyku (piąta góra Ameryki Północnej). Do niedawna najaktywniejszy wulkan Meksyku, często sie mówiło, że nawet całego kontynentu. Nie mniej w Meksyku Popo ma konkurenta, wulkan Colima, ostatnio aktywniejszy od Popo, ale akurat początek roku należy do Popocatepetl. Wulkan Colima trochę odpuścił.
Schodząc, miałem świadomość, że jestem widoczny z wszystkich okolicznych anten i nadajników oraz z Paso de Cortes. Spodziewałem się u podnóża czekających na mnie panów z karabinami, ale nie zamierzałem nic im ułatwiać. Nie da się realizować pasji zdobywania aktywnych wulkanów we współpracy z lokalnymi służbami, bo to zawsze oznacza brak współpracy i kłopoty. Świetnym przykładem jest wulkan Villarrica z początku wyprawy. Od czasu do czasu podejmuję próby współpracy i zawsze tego żałuję. Najlepiej robić swoje, wchodzić na wulkan, niech miejscowe służby się martwią co ze mną zrobić. Pytanie o pozwolenie to jedna z najgłupszych rzeczy jaką mógłbym zrobić. Odpowiedź zawsze brzmi: nie. W różnych zakątkach świata biały człowiek postrzegany jest przez pryzmat turysty-plażowicza, w japonkach, chwiejący się od nadmiaru alkoholu. Biały człowiek na aktywnym wulkanie, równa się kłopoty, a jego śmierć to negatywny przekaz medialny i straty w turystyce. Dlatego za wszelką cenę niech sie trzyma z daleka od wulkanu. Ale na wulkanach w krajach białych ludzi jest podobnie. Nie wolno. Bo niebezpiecznie. Też mi argument. Wymyśliłem sobie karkołomny PROJEKT 100 WULKANÓW, połowa musi być aktywna i zamierzam go zrealizować, o ile jakiś wulkan mnie nie unicestwi wcześniej. Aktywnych wulkanów mam na koncie ponad 30 i przyznam szczerze, że najbardziej mnie rajcują. Do problemów z różnymi służbami, w tym z wojskiem i policją jestem przyzwyczajony. Do ich omijania np. przez dżunglę też. Jeśli mają mnie złapać, to po zdobyciu wulkanu, wtedy mi wszystko jedno.
Zejście z Popocatepetl było gorsze niż wejście. Jeden z najcięższych wulkanów pod tym względem na jakim byłem. Pierwszy fragment jest tak stromy, że ledwo utrzymywałem sie na nogach. Tylko na nim wywaliłem się ponad 50 razy, ale to drobiazg. Gorzej, że miałem ześlizgnięcia po 20 metrów i nie mogłem sie zatrzymać. A lawa cięła ubranie i skórę jak noże. Całe nogi i ręce pocięte, posiniaczone, krew. Ból palców u stóp nawet trudno opisać. Okropny. Ale co nas nie zabije to nas wzmocni, jak mówią. W dół schodziłem chyba jeszcze wolniej niż do góry. Raki, by się bardzo przydały. Kolejny odcinek również dostarczył mi ponad 50 upadków, ześlizgnięć, zjazdów. Że nic sobie nie skręciłem, nie zerwałem żadnego więzadła, bardzo dziwne, okazji miałem co niemiara. Drugi odcinek za mną, kilka godzin w plecy, słońce grzeje. Najchętniej bym się położył i czekał na jakiś helikopter, ale jak na złość, wojskowi tego dnia nie latali. Trzeba było zejść na własnych nogach. Trzeci odcinek, trochę łagodniejszy również dał mi popalić. Gdzieś o 17:00 dotarłem do traw i łagodniejszego zejścia. Wracałem tą samą trasą. Mało wygodną, ale z daleka od widoku z rejonu Paso de Cortes. Nikt na mnie nie czekał, nikt nie chciał mnie zwieść choćby radiowozem do Amecameci.
Doszedłem do depozytu o 18:00, szybko wrzuciłem wszystko do plecaka i mając jeszcze pół godziny dnia biegiem ruszyłem w dół, ku drodze z Paso de Cortes. Bieganie żlebami to zły pomysł, bo wpadałem do jakichś dziur, na korzeniach się wywracałem, prawie wbiłem sobie w kolano kawałek drzewa. Z czołówką na łbie nie było lepiej. Minęła 20:00, gdy w końcu witałem asfaltową drogę. Noc, zero pojazdów. Jakieś 23-24km do Amecameci. Za mną nieprzespana noc i jakieś 30parę godzin na nogach, a wchodzenia i schodzenia na El Popo ponad 24 godziny. Na myśl o schodzeniu do Amecameci, nie miałem tęgiej miny. Ale szedłem w dół. Na 3600m jechał samochód w moim kierunku, zacząłem machać, minął mnie, ale po chwili zatrzymał. A w nim pracownicy metra w Mexico City - Joel i Gary, oraz pies (suka) - Maja. Podwieźli mnie do Amecameci. Miałem wielkie szczęście, bo aż do miasta na drodze nie było żadnego samochodu. Chłopaki nie mogli uwierzyć, że wszedłem na El Popo, pokazywałem zdjęcia, opowiadałem. Wiele razy mi gratulowali.
Do hotelu dotarłem po 21:00, zimny prysznic (bo brak ciepłej wody) i spać. Kolejnego dnia planowałem sie dostać pod inny wulkan - Orizaba, najwyższy w Meksyku i w Ameryce Północnej. Już kiedyś to pisałem, ale zapomniałem do planu wpisać jakiekolwiek dni odpoczynku, więc zapierniczam jak bolid formuły jeden, ledwo żywy, ale jeszcze żywy.
Na Popocatepetl pokonałem całkiem sporą deniwelację względną, w górę 2210m, a w dół 2250m. Bez odpoczynku.
W kolejnych dniach w Meksyku, gdy mówiłem, że wszedłem na Popocatepetl, wszyscy zaraz mówili - byłeś na Paso de Cortes. Nie, na szczycie. Niemożliwe. Wulkan jest zamknięty, w fazie erupcji, tam nikt nie chodzi. Dopiero zdjęcia przekonywały niedowiarków, a potem traktowali mnie jakbym dokonał czegoś niemożliwego. Bohatera ze mnie robili, a ja wszedłem tylko na 30któryś aktywny wulkan. Przewodnicy, których spotkałem pod Orizabą, żaden z nich nie był na Popo, niedowierzali również, że wszedłem i nikt mnie nie aresztował do tego. A za co? Wszedłem tylko sobie na aktywny wulkan.
Każdy chciał oglądać zdjęcia z masywu, ze szczytu. Oglądający, nigdy wcześniej nie widzieli takich zdjęć. Bardzo byłem i jestem zdziwiony reakcją Meksykanów. Gdy tylko dowiadują się, że byłem na El Popo, na samej górze, nie dają mi spokoju. I pytają, nie bałeś się? W takich miejscach nie ma czasu na strach. Trzeba wyostrzyć wszystkie zmysły w temacie przetrwania i gotowości do ucieczki. Gdybym sie bał, tak klasycznie, jeden z ponad 30-stu zdobytych aktywnych wulkanów zabiłby mnie. A tak, póki co mam się dobrze.
Popocatepetl dostarczył mi adrenaliny, wrażeń, bólu i radości. Świetny wulkan, na którego szczycie mało kto staje. To są wyzwania, które uwielbiam. Fajnie być na przykład jednym z kilkunastu czy z kilkudziesięciu ludzi, którzy byli kiedykolwiek na szczycie danego wulkanu. Bycie jednym z tysięcy już tak nie cieszy.
Krótki film z Popocatepetl jest: TUTAJ.
Pomiary GPS i zaznaczona droga wejściowa - znajdują się w galerii pod tekstem: PROJEKT 100 WULKANÓW po wyprawie 2015/2016 do Ameryki Południowej i Północnej.
English short note: Popocatepetl 5624m and Pico de Orizaba 5629m - the two highest volcanoes in North America in five days, and during the eruption of Popocatepetl.
UZUPEŁNIENIE 9 września 2019. Szukając przed wyprawą na Popocatépetl, czy był tam jakiś Polak przede mną, nie udało mi się znaleźć żadnych informacji. Co nie oznacza, że żaden nie był. Internet nie jest od zawsze. Nie każdy ma potrzebę opowiadania o tym co robi. Mając to na uwadze, zawsze używam określeń, „że byłem prawdopodobnie pierwszy”, „jednym z pierwszych” „być może pierwszy”. Nierzadko w ogóle nie poruszam tematu, którym wejściem mogło być moje (w tym artykule nigdy nie było nic na ten temat).
Wiem, że w części przypadków tak było, absolutne pierwszeństwo, ale w części być może nie, bo brak danych. Zwykle tez podaję namiar na siebie gdyby ktoś miał jakąś wiedzę, której ja nie mam
W dniu 9 września 2019 roku spotkałem się w Warszawie z emerytowanym profesorem Januszem Rabkiem. Rozmawialiśmy o podróżach, górach, wulkanach, a lubimy ambitne przedsięwzięcia. On mnie podziwia za to co robię, a ja go podziwiam za to co nadal robi. Wspomniał, że prawdopodobnie jego bardzo dobry znajomy emerytowany prof. Wojciech Wołoszyn był na Popocatépetl. Skontaktowałem się z nim później, bardzo miło porozmawialiśmy. I był na wierzchołku Popocatépetl w 1976 roku. 40 lat przede mną. Opowiadał o ile większy był wtedy lodowiec, niż te resztki które zastałem. Wszedł z grupą Meksykanów inną drogą niż ja, z Tlamacas przez Las Cruces. Widziałem ją kiedyś na starej mapie i też planowałem wejść taką trajektorią, jednak rzeczywistość o której pisałem zmusiła mnie do zmiany planów i wejścia bardzo niebezpieczną, krótką drogą, w nocy i bez oświetlenia.
Meksykanie gdy doszli na skraj krateru zaczęli jeść lunch, a byli w jego dolnej partii, najwyższy punkt był wyraźnie dalej. Uznali jednak, że skoro doszli do krateru, znaczy że są na szczycie, a ten kawałek nie robi różnicy. Profesorowi Wołoszynowi robiło różnicę – doskonale go rozumiem - i poszedł samotnie na szczyt, by tego dnia znaleźć się jeszcze u podnóża, pokonując trzy kilometry różnicy poziomów. Tak wygląda ta historia. Do roku 1994 można było legalnie wchodzić na wierzchołek Popocatépetl. Wspaniałe czasy.
Nie byłem zatem pierwszym Polakiem, czy to coś u mnie zmienia? Nie, bo nie miałem wpływu na rok urodzenia. Nic nie poradzę, że ktoś urodził się wcześniej i wszedł gdzieś przede mną. Za to zawsze przykładam dużą wagę do faktów i cieszy mnie, gdy dowiaduję się czegoś nowego, nawet jeśli się okazuje, że nie byłem pierwszy.
Na zdjęciach:
- 1) Kolejna próba reanimacji dziurawych butów, Popocatepetl moją pracę zniszczył po kilku godzinach,
- 2-4) Przełęcz Paso de Cortes i Popocatepetl 5424m oraz policja i wojsko, których był dużo więcej niż pokazują zdjęcia,
- 5) Wulkan Iztaccíhuatl 5230m z Paso de Cortes,
- 6) Teren w jakim się poruszałem na początku wędrówki,
- 7) Popocatepetl widziany z 4000m, czekam na zmrok,
- 8) Wstaje dzień, a ja prawie na szczycie,
- 9-19) Wierzchołek Popocatepetl 5424m, widać krater i gazy się wydobywające z niego, na kilku zdjęciach też wulkan Iztaccíhuatl,
- 20-21) Resztki lodowca w masywie Popocatepetl,
- 22-31) Zejście z Popocatepetl, na części zdjęć widać którędy schodziłem, ale zdjęcia i tak nie oddają jak było stromo i ciężko,
- 32-33) Joel (z lewej) i Gary, oraz Maja,
- 34) Moje spodnie zewnętrzne, całe tak wyglądają, jak ten fragment na tyłku, reszta sprzetu ma się podobnie, często trzyma się tylko na srebrnej taśmie,
- 35-39) Na głównym i przy głównym placu w Amecameca de Juarez (koło Mexico City).
Error